"Kompozytor burz" - Andrés Pascual
Są książki, o których trudno jest mówić. Książki, które wzbudzają sprzeczne emocje. Książki, które mają w sobie tak wiele piękna, ale jednak wkradają się pewne wątpliwości...
"Kompozytor burz", oprócz oczywistości w postaci pięknej okładki oraz nie mniej ładnego, frapującego, nastrojowego tytułu ma jeszcze jedną zaletę, obok której nie potrafię przejść obojętnie - akcja rozgrywa się za czasu Króla Słońce, Ludwika XIV. To, z niewyjaśnionych dla mnie samej przyczyn, mój ulubiony okres i miejsce w historii Europy. W chwili obecnej są dwie przeczytane przeze mnie książki, które traktują o tym czasie - "Kompozytor burz" oraz "Tysiąc drzewek pomarańczowych". I te dwie książki, obie cudowne, chociaż przecież różniące się od siebie, mówią o magii. Magii, miłości, smutku. Czy to zbieg okoliczności? Czy może Król Słońce miał w sobie coś, co każe go pisarzom utożsamiać z czasami tak zawikłanymi i czarującymi? Porzućmy w tym momencie fakty historyczne, bo tak naprawdę nie są mi one do niczego potrzebne.
Wspomniałam, że "Kompozytor burz" wzbudza we mnie sprzeczne uczucia. I to prawda, wciąż nie wiem, w jaki sposób je rozgryźć. Z jednej strony mnie zachwyca, wciąga, porywa, pozwala odpłynąć na Madagaskar, ale z drugiej... nudzi. Rozwleka się w nieskończoność, chociaż gdy popatrzę na numer strony, okazuje się, że przed chwilą byłam czterdzieści stron wcześniej i gdzie mi to zniknęło? W pewnym momencie już nie wiem, czy to z czasem, z książką, czy może ze mną samą jest coś nie tak. Przez coś specyficznego w sposobie pisania tej książki mam problem z określeniem poziomu mojego zachwytu. Bo z jednej strony jestem całkowicie oczarowana, ale zaraz odzywa się ta druga - rozczarowana. One się ze sobą mieszają, są nierozdzielne, komponują burzę w moim sercu. I nie wiem już nic. Ale gdyby ktoś chciał mi tę książkę zabrać, dałabym sobie wyrwać włosy, połamać paznokcie, aczkolwiek książki bym nie oddała. Magia, czary, opętanie?
Spotykamy się tutaj również z czymś, co może się już wydawać śmieszne i oklepane - Kamień Filozoficzny. Ale jak wspaniale autor się nim zajął! To chyba najlepszy opis Kamienia, jaki w życiu czytałam. Najlepsze zrozumienie jego natury. A to wszystko obleczone muzyką duszy, miłością, pragnieniami. Ta książka jest wręcz gorąca. Oczywiście do czasu, gdy nie spadnie towarzyszący burzy deszcz.
Z mojej recenzji prawdopodobnie nie wynika nic. Jednak gdyby ktoś naprawdę chciał już wiedzieć, czy w końcu warto ją przeczytać, czy też nie, odpowiem bez wahania - warto. Bo jest piękna. Bo nie jest prosta w odbiorze emocjonalnym. Bo skoro zadałam sobie taki trud, by spróbować ogarnąć, co o niej sądzę, chociaż jest to nie do ogarnięcia, to Wy powinniście się równie bardzo namęczyć. Żartuję. Ale "Kompozytor burz" ma w sobie coś tak wyjątkowego, że nie powinno się przejść obok niego obojętnie. Wsłuchajcie się w melodię duszy. Czym ona dla Was jest? Ja swojej wciąż nie odnalazłam, została zaklęta gdzieś w tej książce. Czegokolwiek bym o "Kompozytorze burz" nie powiedziała i tak nie będę wierzyła nawet sobie samej.
Za egzemplarz recenzyjny dziękuję bardzo serdecznie wydawnictwu Otwartemu.
"Kompozytor burz", oprócz oczywistości w postaci pięknej okładki oraz nie mniej ładnego, frapującego, nastrojowego tytułu ma jeszcze jedną zaletę, obok której nie potrafię przejść obojętnie - akcja rozgrywa się za czasu Króla Słońce, Ludwika XIV. To, z niewyjaśnionych dla mnie samej przyczyn, mój ulubiony okres i miejsce w historii Europy. W chwili obecnej są dwie przeczytane przeze mnie książki, które traktują o tym czasie - "Kompozytor burz" oraz "Tysiąc drzewek pomarańczowych". I te dwie książki, obie cudowne, chociaż przecież różniące się od siebie, mówią o magii. Magii, miłości, smutku. Czy to zbieg okoliczności? Czy może Król Słońce miał w sobie coś, co każe go pisarzom utożsamiać z czasami tak zawikłanymi i czarującymi? Porzućmy w tym momencie fakty historyczne, bo tak naprawdę nie są mi one do niczego potrzebne.
Wspomniałam, że "Kompozytor burz" wzbudza we mnie sprzeczne uczucia. I to prawda, wciąż nie wiem, w jaki sposób je rozgryźć. Z jednej strony mnie zachwyca, wciąga, porywa, pozwala odpłynąć na Madagaskar, ale z drugiej... nudzi. Rozwleka się w nieskończoność, chociaż gdy popatrzę na numer strony, okazuje się, że przed chwilą byłam czterdzieści stron wcześniej i gdzie mi to zniknęło? W pewnym momencie już nie wiem, czy to z czasem, z książką, czy może ze mną samą jest coś nie tak. Przez coś specyficznego w sposobie pisania tej książki mam problem z określeniem poziomu mojego zachwytu. Bo z jednej strony jestem całkowicie oczarowana, ale zaraz odzywa się ta druga - rozczarowana. One się ze sobą mieszają, są nierozdzielne, komponują burzę w moim sercu. I nie wiem już nic. Ale gdyby ktoś chciał mi tę książkę zabrać, dałabym sobie wyrwać włosy, połamać paznokcie, aczkolwiek książki bym nie oddała. Magia, czary, opętanie?
Spotykamy się tutaj również z czymś, co może się już wydawać śmieszne i oklepane - Kamień Filozoficzny. Ale jak wspaniale autor się nim zajął! To chyba najlepszy opis Kamienia, jaki w życiu czytałam. Najlepsze zrozumienie jego natury. A to wszystko obleczone muzyką duszy, miłością, pragnieniami. Ta książka jest wręcz gorąca. Oczywiście do czasu, gdy nie spadnie towarzyszący burzy deszcz.
Z mojej recenzji prawdopodobnie nie wynika nic. Jednak gdyby ktoś naprawdę chciał już wiedzieć, czy w końcu warto ją przeczytać, czy też nie, odpowiem bez wahania - warto. Bo jest piękna. Bo nie jest prosta w odbiorze emocjonalnym. Bo skoro zadałam sobie taki trud, by spróbować ogarnąć, co o niej sądzę, chociaż jest to nie do ogarnięcia, to Wy powinniście się równie bardzo namęczyć. Żartuję. Ale "Kompozytor burz" ma w sobie coś tak wyjątkowego, że nie powinno się przejść obok niego obojętnie. Wsłuchajcie się w melodię duszy. Czym ona dla Was jest? Ja swojej wciąż nie odnalazłam, została zaklęta gdzieś w tej książce. Czegokolwiek bym o "Kompozytorze burz" nie powiedziała i tak nie będę wierzyła nawet sobie samej.
Za egzemplarz recenzyjny dziękuję bardzo serdecznie wydawnictwu Otwartemu.
Świetna książka, którą z pewnością warto przeczytać:))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!!
Kasandro, właśnie to próbowałam powiedzieć :D.
OdpowiedzUsuńChyba nie dla mnie, ale za to jestem naprawdę bardzo ciekawa Córki Krwawych, bo przymierzam się do tej książki już od pewnego czasu xD Today1.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńhmmm a ja jestem trochę nieprzekonana. jakoś mi nie pasuje na wiosenno- letnią książkę. Może kiedyś....
OdpowiedzUsuńBardzo chcę ją przeczytać, mam w planach :).
OdpowiedzUsuńNatiihermi, już Ci mogę powiedzieć, że
OdpowiedzUsuń"Córka Krwawych" potwornie mnie męczy i nie widzę w niej nic fascynującego.
Jusssi, och, letnia to ona jest, wiosenna mniej :).
Caroline, to czekam na Twoją recenzję :).
OdpowiedzUsuńMam ochotę te książkę przeczytać, zaintrygowałaś mnie swoją recenzją, bo do tej pory czytałam tylko same pochlebne opinie. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDosiaku, ale ona jest pochlebna. A raczej pochwalna ;). Po prostu moja recenzja jest pokręcona i, jak w niej wspomniałam, nic z niej nie wynika. Książka ma pewną wadę, której się nawet nie da określić, ponieważ jest zbyt ulotna, ale i tak ją kocham :).
OdpowiedzUsuństrasznie intryguje mnie ta książka :)
OdpowiedzUsuńsuper recenzja, pełna emocji.. zbankrutuje .. i to niedługo, jak w tym tempie będę dopisywać książki do listy Must Have :)
OdpowiedzUsuńTak, wiem, że jest pochwalna :) ale właśnie przez ten ulotny minusik mnie zaintrygowała, bo do tej pory wszyscy się tą książką zachwycali, a o wadach cisza :)
OdpowiedzUsuńja już ją mam na swojej liście, a skusiła mnie nie tylko recenzja, ale piękna okładka :)
OdpowiedzUsuńJuż ją mam na liście ;) Tak samo jak Tysiąc drzewek pomarańczowych ;)
OdpowiedzUsuńChętnie przeczytam!
OdpowiedzUsuńKochana! Wesołych, spokojnych (i z mnóstwem czasu na książki!!) świąt Wielkiej nocy! :***
Uwielbiam hiszpańską literaturę. Chociaż czasami za bardzo emocjonalnie odbieram tego typu książki. Myślę o nich nocami, nie mogę zasnąć czy też przegapiam przystanek, na którym mam wysiąść :)
OdpowiedzUsuńWesołych Świąt !
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło Justyna :)