"Z Miśkiem w Norwegii" - Aldona Urbankiewicz
Zdecydowałam się na tę książkę z kilku powodów: Norwegia brzmi fajnie, nie jest oklepana; tam też mówią jakoś po germańsku, więc od biedy mogę to podciągnąć pod edukację; bo tam nigdy nie jest za gorąco; bo tam jest spokojnie; bo mam ochotę dokądś wyjechać, więc podróż na kartach książki brzmi nieźle; bo jakoś zafrapowały mnie te podróże z dzieckiem, chociaż wtedy jeszcze nie wiedziałam, o co mi z tym chodzi. W ten oto sposób dostałam w ręce tę książkę.
Gdy przywitała mnie paczka, zdziwiłam się formatem, zazwyczaj nie zwracam uwagi na te cyferki mówiące o nim, są i niech sobie będą, mnie to nie dotyczy. Jednak "Z Miśkiem w Norwegii" ma niezwykle przyjemny rozmiar, jest on zbliżony do kwadratu, prawie o połowę mniejszy od Murakamiego, który zdecydował się posłużyć mi za miarkę (kończę go!). Niestety na bałagan w mojej torebce jest trochę za mała, ale z drugiej strony... przynajmniej się do niej mieści z milionem innych rzeczy. Chociaż ponad połowę przeczytałam w łóżku - dzisiaj kończyłam ją w autobusie, ale o tym za chwilę.
Bardzo podobała mi się w książce naturalność. Autorka, bohaterka, narratorka pisała to, o czym myślała, jak sama odczuwała każdą przygodę, każdy moment wyprawy. Nie było dla niej samych superlatyw - frustracje również się zdarzały i nie omieszkała o tym wspomnieć. Ta książka jest szczera i tym podbiła moje serce. W dodatku Aldona Urbankiewicz taką miłością darzy Norwegię, że mi również się to na moment udzieliło. Przeżywałam z nimi wszelakie chwile i zapragnęłam tam pojechać. Miejsce, w którym jest tak cudownie, spokojnie i w sporej części bardzo dalekie od cywilizacji w chwili obecnej jest dla mnie wymarzone. Norwegio, przybywam!
Kolejną zaletą tej książki jest to, że zdjęcia do poszczególnych wydarzeń są umieszczone od razu - przeważnie w przewodnikach, książkach nawet podróżniczych (taka "Kobieta na Krańcu Świata"), bądź nawet biografiach - czyli w każdych książkach, w których zdjęcia się zdarzają - są one kilka obok siebie i szukaj potem tych zdjęć, gdy chcesz wiedzieć, jak wygląda orangutan, musisz dojść do połowy książki. A tutaj były od razu i bardzo mnie to ucieszyło. Niestety naturalność narracji czasem zbaczała z toru i przez moment nie wiedziałam, czy cofnęliśmy się do poprzedniej wyprawy, czy jesteśmy jeszcze na aktualnej. Momentami się urywała. To mi się dla odmiany nie podobało. Jeszcze jedna rzecz mnie trochę frustrowała - autorka czuła się zobowiązana podawać różne informacje na temat różnych rzeczy, miejsc i innych takich i one brzmiały dla odmiany nienaturalnie, chociaż doceniam to, że nie potraktowała tej książki jedynie jako wspomnień z podróży.
"Z Miśkiem w Norwegii" zaszczepiła we mnie ciepłe uczucia do tego kraju, o którym nie wiedziałam prawie nic. Naprawdę chciałabym tam teraz pojechać, chociaż nie natychmiast, tak po prostu kiedyś. Ta książka w swojej przyjemności i, znowu!, naturalności sprawiła, że nie dość, że chcę pojechać, to jeszcze chcę przeczytać kolejną część, tym razem o Portugalii. Zdecydowanie świat wydaje mi się dzięki niej znacznie bliższy, niż za pomocą takich książek jak wspomniana wcześniej autorstwa Martyny Wojciechowskiej (chociaż gdyby porównać poziomy, Martyna wygrałaby bezapelacyjnie). To normalni ludzie, którzy wierzą w to, że mogą coś zrobić i to robią, nie zważając na to, że wraz z nimi jedzie 14-miesięczne dziecko - rozumieją, że posiadanie potomka wcale ich nie ogranicza. Zazdroszczę Miśkowi z całego serca, ja też bym chciała móc podróżować nawet w takim wieku!
Muszę jeszcze powiedzieć, że tak się zaczytałam w tej książce, że uznałam, że zdążę skończyć ją w autobusie. No i zdążyłam. Zamknęłam ją, podniosłam głowę, okazało się, że zajechałam o przystanek za daleko. Do domu musiałam wrócić na nogach.
Za książkę dziękuję wydawnictwu Prószyński.
Wiecie coooo? Ja chciałam obejrzeć ślub Williama i Kate, ale pewien palant mi to uniemożliwił (proszę nie pytać, co to za palant, bo nie chcę mówić źle o pewnych ludziach, którzy mogą to przeczytać i uniemożliwić mi dalszą karierę naukową :D), ale za to w Faktach miałam jakąś marną namiastkę tego. I był artykuł w Metrze. Czysta przyjemność. Ale jednak wolałabym to obejrzeć w całości.
Gdy przywitała mnie paczka, zdziwiłam się formatem, zazwyczaj nie zwracam uwagi na te cyferki mówiące o nim, są i niech sobie będą, mnie to nie dotyczy. Jednak "Z Miśkiem w Norwegii" ma niezwykle przyjemny rozmiar, jest on zbliżony do kwadratu, prawie o połowę mniejszy od Murakamiego, który zdecydował się posłużyć mi za miarkę (kończę go!). Niestety na bałagan w mojej torebce jest trochę za mała, ale z drugiej strony... przynajmniej się do niej mieści z milionem innych rzeczy. Chociaż ponad połowę przeczytałam w łóżku - dzisiaj kończyłam ją w autobusie, ale o tym za chwilę.
Bardzo podobała mi się w książce naturalność. Autorka, bohaterka, narratorka pisała to, o czym myślała, jak sama odczuwała każdą przygodę, każdy moment wyprawy. Nie było dla niej samych superlatyw - frustracje również się zdarzały i nie omieszkała o tym wspomnieć. Ta książka jest szczera i tym podbiła moje serce. W dodatku Aldona Urbankiewicz taką miłością darzy Norwegię, że mi również się to na moment udzieliło. Przeżywałam z nimi wszelakie chwile i zapragnęłam tam pojechać. Miejsce, w którym jest tak cudownie, spokojnie i w sporej części bardzo dalekie od cywilizacji w chwili obecnej jest dla mnie wymarzone. Norwegio, przybywam!
Kolejną zaletą tej książki jest to, że zdjęcia do poszczególnych wydarzeń są umieszczone od razu - przeważnie w przewodnikach, książkach nawet podróżniczych (taka "Kobieta na Krańcu Świata"), bądź nawet biografiach - czyli w każdych książkach, w których zdjęcia się zdarzają - są one kilka obok siebie i szukaj potem tych zdjęć, gdy chcesz wiedzieć, jak wygląda orangutan, musisz dojść do połowy książki. A tutaj były od razu i bardzo mnie to ucieszyło. Niestety naturalność narracji czasem zbaczała z toru i przez moment nie wiedziałam, czy cofnęliśmy się do poprzedniej wyprawy, czy jesteśmy jeszcze na aktualnej. Momentami się urywała. To mi się dla odmiany nie podobało. Jeszcze jedna rzecz mnie trochę frustrowała - autorka czuła się zobowiązana podawać różne informacje na temat różnych rzeczy, miejsc i innych takich i one brzmiały dla odmiany nienaturalnie, chociaż doceniam to, że nie potraktowała tej książki jedynie jako wspomnień z podróży.
"Z Miśkiem w Norwegii" zaszczepiła we mnie ciepłe uczucia do tego kraju, o którym nie wiedziałam prawie nic. Naprawdę chciałabym tam teraz pojechać, chociaż nie natychmiast, tak po prostu kiedyś. Ta książka w swojej przyjemności i, znowu!, naturalności sprawiła, że nie dość, że chcę pojechać, to jeszcze chcę przeczytać kolejną część, tym razem o Portugalii. Zdecydowanie świat wydaje mi się dzięki niej znacznie bliższy, niż za pomocą takich książek jak wspomniana wcześniej autorstwa Martyny Wojciechowskiej (chociaż gdyby porównać poziomy, Martyna wygrałaby bezapelacyjnie). To normalni ludzie, którzy wierzą w to, że mogą coś zrobić i to robią, nie zważając na to, że wraz z nimi jedzie 14-miesięczne dziecko - rozumieją, że posiadanie potomka wcale ich nie ogranicza. Zazdroszczę Miśkowi z całego serca, ja też bym chciała móc podróżować nawet w takim wieku!
Muszę jeszcze powiedzieć, że tak się zaczytałam w tej książce, że uznałam, że zdążę skończyć ją w autobusie. No i zdążyłam. Zamknęłam ją, podniosłam głowę, okazało się, że zajechałam o przystanek za daleko. Do domu musiałam wrócić na nogach.
Za książkę dziękuję wydawnictwu Prószyński.
Wiecie coooo? Ja chciałam obejrzeć ślub Williama i Kate, ale pewien palant mi to uniemożliwił (proszę nie pytać, co to za palant, bo nie chcę mówić źle o pewnych ludziach, którzy mogą to przeczytać i uniemożliwić mi dalszą karierę naukową :D), ale za to w Faktach miałam jakąś marną namiastkę tego. I był artykuł w Metrze. Czysta przyjemność. Ale jednak wolałabym to obejrzeć w całości.
Książka brzmi fajnie, ale jakoś nie przepadam za podróżniczymi... hm.
OdpowiedzUsuńMoże relacja ślubu, co prawda już nie na żywo, ale zawsze, będzie gdzieś nagrana i ktoś da chociażby na yt? Ja oglądałam, początek i składanie przysięgi fantastyczne i jak znajdę to sobie chyba jeszcze raz obejrzę :)).
Książkę mam na półce, strasznie jestem jej ciekawa.
OdpowiedzUsuńA ślub oglądałam, bo mi internet wcięło, więc z braku laku załączyłam tv i akurat leciał ;D
Relację obejrzałam znad książki, ale co najważniejsze i tak wychwyciłam. Piękną suknię miała Kate, a William mnie powoli niesmaczy. Kiedyś taki przystojniak, a teraz coraz bardziej podobny do ojca. Zgroza!
OdpowiedzUsuńO książce zdanie mam właściwie takie samo, więc co tu mówić ;)
Bardzo lubię książki podróżnicze - jednak bardziej przychylam się ku bardziej egzotycznym krajom:) Nie mniej jednak ta książka może być wspaniałą odskocznią od tej "reguły":)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńksiążka już na mnie czeka i coś czuję, że zwojuje mój świat:) a format mi bardzo przypadł do gustu! akurat do torebki i do łóżka- ręce nie bolą od trzymania:)
OdpowiedzUsuńNa książkę mam ochotę z tych samych powodów, które wymieniłaś, choć też dziecka nie posiadam ;) Ja akurat siedziałam sobie w domu i miałam tą przyjemność, aby obejrzeć ślub. Widziałam to, co pokazywali w wiadomościach ze ślubu - to ani namiastka ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne części tej ksiązki, może wtedy jakiś kraj przyciągnie i moją uwagę na tyle, że się na nią zdecyduję;D
OdpowiedzUsuńFutbolowo, mi się William nigdy nie podobał, zawsze wolałam Harry'ego :D.
OdpowiedzUsuńNiedopisanie, gorąco Ci dziękuję za link. A książki p9odróżnicze są fajne, chociaż niestety wzmagają chęci wyjazdów, a nie każdy może sobie na to pozwolić [gdy wydaje tyle pieniędzy na książki, zamiast odkładać xD].
Mnie też się ta książka spodobała i również zaszczepiła we mnie chęć zwiedzenia Norwegii :)
OdpowiedzUsuńA na "Z Miśkiem w Portugalii" czekam niecierpliwie :)
Zaczytana w chmurach, ja również czekam, ciekawe, jak Miśkowi spodoba się cieplejszy klimat :).
OdpowiedzUsuńTo też, ale ja jestem ogromnie ciekawa Portugalii! ^^
OdpowiedzUsuń