Posty

Wyświetlanie postów z maj, 2012

"Starsza pani wnika" - Anna Fryczkowska

Obraz
Jak lubię kryminały, tak rzadko sięgam po te „na wesoło”. Jednak coś mnie w „Starsza pani wnika” niewątpliwie zafrapowało, że zdecydowałam się sięgnąć po tę – chyba mogę tak powiedzieć – dziwną lekturę. Książka jest niemalże zaprzeczeniem klasycznego kryminału – jest co prawda ofiara, jest intryga i jest nawet detektyw. W czym więc tkwi problem? Ofiara miała samych wrogów, intryga sprawia, że oczy wychodzą niemal z orbit, a detektyw… to babciwnuczek, który całymi dniami siedzi przed komputerem i się objada. Na szczęście na pomoc przychodzi kochająca babcia wraz ze swoją mafią (które to określenie zapożyczyłam z „Przepisu na życie”, bo momentami wydawały mi się całkiem podobne zachowania i stosunki) Pań od Kotów. Do wszystkiego dochodzi także koci morderca, zaginiona matka i zbuntowana nastolatka. Wszystkie te sprawy się ze sobą w jakiś sposób łączą i wychodzi niezły galimatias. Mam ze „Starsza pani wnika” niewielki problem, choć nie jestem do końca pewna, czy można go pro

Stos majowy.

Obraz
To jeden z tych stosów, które cieszą bezwarunkowo, bo znajdują się na nich rzeczy kochane i pożądane. To także jeden z tych stosów, na które patrzę ze zdziwieniem i zastanawiam się, co za czart mnie podkusił. To jeden z tych stosów, które wprawiają w dumę. Jak myślicie: dlaczego? Gruuuuba biografia Marilyn Monroe (Donalda Spoto!) po angielsku. Czwarty (i ostatni) tom mojej kochanej, zabójczej Gretchen , którego ostatnie rozdziały przeczytałam w ebooku kilka miesięcy temu, bo po prostu musiałam wiedzieć, jak seria się skończy i choć jestem przeszczęśliwa, że dostałam ostatni tom od przyjaciółki na urodziny, to... tak bardzo nie chcę go czytać i poznać tego zakończenia po kompletnej lekturze! Oczywiście przeczytam, bo wystarczyło otworzyć książkę w środku, by już coś zaczęło mnie do niej ciągnąć. I w końcu zaprzyjaźniam się z Flavią de Luce, którą tak wiele osób kocha. Ja jeszcze nie, choć żywię do niej sympatię. Kolejne trzy książki w górę to egzemplarze recenzyjne (Lewandowsk

30 dni z książkami. Dni 12-18.

Dzień 12 - Książka, która tak wycieńczyła mnie emocjonalnie, że musiałam przerwać jej czytanie lub odłożyć na jakiś czas.  Są dwie takie książki. Obie odebrałam bardzo emocjonalnie, obie dotyczą tego samego i po obu miałam doła głębokiego jak Rów Mariański. A skąd ten dół? Bo po lekturze, która była dość ciężka dla mego serca, przestałam czuć, ponieważ przelałam wszystkie uczucia do książki i nie mogłam się z tego uwolnić. Im lepsza książka, tym większa pustka, którą leczę zwykle kilka dni. I odkładałam te książki, wracałam, delektowałam się i ubolewałam. Bywało ciężko. Te książki to "Blondynka" Oates oraz "Ostatnie seanse" . Dzień 13 - Najukochańsza książka z dzieciństwa  Choć było kilka książek, które bardzo lubiłam i czytałam wielokrotnie (jak np. "Dzieci z Bullerbyn", "Ania z Zielonego Wzgórza" czy "Wojownicy. Na wolności" - ma ktoś drugi tom i zechce mi sprezentować?), to jedna bez wątpienia rządziła moim dzieciństwem. Wiel

"Mumia" - Anne Rice

Obraz
Zdarzają się momenty, w których myślę, że moi ulubieni i dobrze znani mi pisarze niczym już nie będą w stanie mnie zaskoczyć. Nie ma co ukrywać – każdy ma swój sposób pisania, własny sposób myślenia i konkretną estetykę i zwykle wychodzi to pisarzom na dobre, a gdy próbują coś zmienić, zdarza się, że osiągają porażkę. „Mumia” Anne Rice mnie zaskoczyła już na pierwszych stronach, gdy zauważyłam, że coś jest nie tak. Jakby to nie była do końca Anne Rice. Książka opowiada o nieśmiertelnym Ramzesie Wielkim. Faraonie, który wypił eliksir wiecznego życia i pogrążył się w mroku z powodu utraconej miłości do, jakże by inaczej, mojej ukochanej postaci historycznej – Kleopatry. Lata dwudzieste XX wieku. Wielkie odkrycie w Egipcie, śmierć, wyższe sfery. Zakochany Alex, wyemancypowana Julie, niemoralny Henry, schorowany Elliott, wierny Samir… i mumia. Rice zabiera nas w podróż po Londynie, Aleksandrii, Kairze, a także pozwala nam popatrzeć na ten świat z innej perspektywy – człowieka, któr

Spóźniona o jeden dzień.

Trochę się spóźniłam, o jeden dzień, ale na swoje usprawiedliwienie mam to, że łącznie (pomijając sen) byłam wczoraj w akademiku dwie godziny, a resztę dnia spędziłam w miejscach nieokreślonych. Koniec z tłumaczeniami. Będzie krótko i na temat. Wczoraj mój blog obchodził drugie urodziny. Wydaje mi się to długo, ale jednocześnie mam wrażenie, że piszę recenzje od zawsze. Ponad 100 tysięcy wejść, 337 postów (z czego część książek nie dotyczy, ale jest ich stosunkowo niewiele). Kilka współpracy z wydawnictwami i portalami (jeśli nie wiecie, zrezygnowałam trochę ponad miesiąc temu ze Sztukatera). I, gdy patrzę na inne blogi, wydaje mi się to niedużo. Inne rozwijają się lepiej i szybciej, ale ten jest mój i zdecydowanie nie chce mi się bawić w nieustanną reklamę. Prowadzę go, jak potrafię. I kocham go. Kocham Was i cieszę się, że wspólnie dzielimy się wrażeniami z lektur. Nawet jeśli każdemu z nas zdarza się moment, kiedy nie chce mu się nic (znacie to, prawda?). Miłego weekendu!

"Biblia Umarłych" - Tom Knox

Obraz
„Religia to opium dla ludu”, napisał kiedyś Marks. Kiedyś – choć znacznie później, niż powstało to zdanie – ja zostałam uznana przez znajomego za kryptomarksistkę. Może powinnam się wstrzymać z religijno-marksistycznymi wywodami, jednak od tego wszystko się zaczyna w tej książce. Od marksizmu. Od religii. Od terroru i morderstw. Od Kambodży i Czerwonych Khmerów. Trójka bohaterów – Julia, Jake i Chemda – trafia na trop tajemniczych wydarzeń. Choć na początku pozornie Julia z pozostałą dwójką nie ma nic wspólnego, okazuje się, że pozornie banalne wydarzenia sięgają tak naprawdę tajemnic… epoki kamiennej. I tego, co sprawia, że człowiek jest człowiekiem. Tom Knox zabiera nas w podróż po Francji i Azji z dala od turystycznych szlaków i hoteli z basenami, przedstawiając niebezpieczne życie i dzikie, pełne magii i przesądów miejsca. A także tworzy fascynujące teorie na temat… o tym warto się przekonać osobiście. W ostatnim zdaniu mówię poważnie. Nie spodziewałam się, że to będz

"Haruki Murakami i jego Tokio" - Anna Zielińska-Elliott

Obraz
Jedenaście książek Murakamiego. Tyle przetłumaczyła autorka powyższego przewodnika. Wydaje mi się, że przy dokładnym zagłębieniu się w książki jakiegoś pisarza, można go dobrze poznać. Wydaje mi się też, że Anna Zielińska-Elliott myśli tak samo i między innymi dlatego zdecydowała się nas - czytelników Murakamiego - zabrać w podróż po jego Tokio. To nie jest typowy przewodnik - owszem, znajdują się w nim miejsca, adresy, ceny i strony internetowe oraz nawet mapka komunikacyjna Tokio - lecz raczej literacka wycieczka po mieście, które bardzo często pojawia się w książkach pisarza. Idziemy tropem jego życia - studia, miejsca zamieszkania, ulubione kawiarnie i księgarnie, jego własny klub - oraz bohaterów, których wykreował. Z niezwykłą przyjemnością zobaczyłam miejsca znane mi z "1Q84", szukałam w pamięci treści "Przygody z owcą" i naszła mnie ochota na dwie rzeczy (oprócz jedzenia): na natychmiastową wycieczkę do Tokio z tą książką w rękach (choć niekoniecznie w m

Taki sobie mały stosik...

Obraz
...który mówi sam za siebie.

"Mój tydzień z Marilyn" - Colin Clark

Obraz
Po obejrzeniu ekranizacji bardzo chciałam przeczytać książkę Colina Clarka „Mój tydzień z Marilyn”. Sama ekranizacja w pierwszej chwili mnie zachwyciła, za drugim razem podeszłam do niej ostrożnie i zaczęłam dostrzegać wszystko, co mnie w niej później irytowało. Z książką miałam podobnie – była dla mnie niczym trzecie podejście do filmu. Zacznę od wad – książka wydaje się malutka, z za dużymi literami, które mają wypełnić puste strony oraz stanowczo za krótka. Z zalet wymienię okładkę [filmową]. Tyle na gruncie materialnym. Zaraz przychodzi treść, która jest o tyle bardziej skomplikowana, że totalnie w nią nie wierzę. Colin Clark twierdzi, że nie mógłby jej wydać za życia MM. Wydawca obiecuje książkę „o czymś bardziej intensywnym i intymnym niż seks”. A ja obiecywałam sobie coś o prawdziwej Marilyn, a raczej Normie Jeane ukrytej za maską gwiazdy. Dostałam tylko gwiazdę. I wrażenie, że czytam kolejną książkę, która powstała tylko dlatego, że legenda Marilyn Monroe wciąż je

30 dni z książkami. Dzień 11 - książka, dzięki której zaraziłam się czytaniem.

Dzień 11 - książka, dzięki której zaraziłam się czytaniem. W Rosyjskiej Ruletce padło kiedyś pytanie, na które udzieliłam odpowiedzi poniekąd intuicyjnie. Z całą pewnością nie miałam żadnych podstaw, by ją znać. W tym momencie mama zapytała: Dlaczego tego nie czytasz, skoro wszyscy czytają? Moja odpowiedź zabrzmiała: Kup mi, to przeczytam. Nie spodziewałam się, że to zrobi. Jestem typowym przypadkiem. Czytaniem zaraził mnie Harry Potter. Pierwszy tom, drugi, trzeci... a później histeria, bo chciałam czwarty, a on był w sklepie, nie w moich rękach. Po głośnym płaczu i krzykach mogłam pobiec do księgarni i go kupić. Och, co to były za czasy! Harry zawsze gdzieś obok mnie jest. Ostatnio nawet zaczęłam czytać od początku (w formie ebooka niestety, bo nie wzięłam całej serii do akademika - gdzie ja bym to postawiła?!) i się wzruszałam. Bo przecież czytałam to już tyle razy. To moje dzieciństwo. Później tylko szukałam w innych książkach tego samego. Bardzo długo nie znajdywałam ni

"Uczta dusz" - C.S. Friedman

Obraz
Od dłuższego czasu brakowało mi porządnej fantastyki. Żadne urban fantasy, tylko coś porządnego – z prawdziwą mroczną magią, polityką, królestwami, morderstwami, zdradą, potworami. Chciałam potężnej dawki dobrej lektury, która objawiałaby się m.in. sporą ilością stron. „Uczta dusz” od pierwszego rozdziału zapowiadała się właśnie na taką powieść. C.S. Friedman już pod koniec lat osiemdziesiątych zadebiutowała na rynku czytelniczym. Choć nigdy nie czytałam jej innych książek, w „Uczcie dusz” widziałam konsekwencję i brak naiwności obecnych początkujących pisarek, których zamysł od pierwszej strony jest niemal widoczny – już wtedy zwykle wiem, czy otrzymam happy end, czy może mam do czynienia z autorem pewnym siebie, który ma ideę i zamierza ją rozwinąć, nie bacząc na ofiary. I choć lubię lekkie lektury, to fantastyka powinna mną wstrząsnąć, wciągnąć we własny świat i nie doprowadzić na końcu do postawienia przeze mnie sarkastycznego pytania: Oh, really? Po tym zwykle mogę rozp