Recenzje filmowe - Kiedy Paryż wrze (19)
Wcześniej
ukazały się recenzje filmów: Gran Torino (1), Bogowie (2), Chłopiec na rowerze (3), Pokłosie
(4), Grzechy ojca (5), Operacja Argo (6), Bóg nie umarł (7), Jestem (8), Ida
(9), Dwa dni, jedna noc (10), Wątpliwość (11), Gabriel (12), Wiek Adaline (13),
Choć goni nas czas (14), W obcej/cudzej skórze (15), Chce się żyć (16), Weekend
(17), Automata (18)
Dziś:
Kiedy Paryż wrze – USA; 1964
reż. Richard Quine
wyst. Audrey Hepburn, William Holden, Tony Curtis, Frank Sinatra, Fred
Astaire
Cudowne lata 60.
Na
rozleniwione lato proponuję komedię! Zatem weźmy na warsztat film „Kiedy Paryż
wrze”. Aby jednak nadążyć za jej wszystkimi zwrotami akcji, trzeba będzie trochę
z letniego lenistwa zrezygnować. I muszę tu zaraz wspomnieć o mankamencie
filmu: właśnie tych zwrotów akcji było za dużo, gdyż pod koniec spektaklu ich
ilość zaczęła wręcz męczyć. Ale poza tym drobiazgiem odczułam satysfakcję, że
czasu przy oglądaniu tej komedii sytuacyjnej lub komediowego romansu, albo
„kina przecierającego szlaki do serc niewieścich” nie straciłam. Bo w końcu było
frajdą oglądać na przykład Williama Holdena w dobrej formie i patrzeć jak jest
znudzony, zdemoralizowany, ekscentryczny, i jak ze starego pożeracza kobiecych serc
nagle staje się do łez samokrytyczny oraz zdobywa się na ekspiację godną wielkiej
pochwały i zaczyna rokować nadzieję na poprawę swego łobuzerskiego i
uwodzicielskiego charakteru.
Lekko
obserwuje się pracę rąk, nóg i całego ciała głównych bohaterów, łącznie ze
śmiałą prezentacją szerokiej gamy grymasów twarzy, których naturalność została
celowo przerysowana, co jednak filmowi nie zaszkodziło, a jedynie nadało rysów
farsy. Ach, no i oczywiście bohaterowie filmu są bardzo sprawni fizycznie, bo
zdarzają im się sceny, które wymagają zręczności, zsynchronizowania czasowego i
gibkości ciał, które muszą nadążyć za słowami i rytmem muzyki. Czyli taka mała
farsa z aspiracjami do musicalu. William Holden i Audrey Hepburn, tworząc bohaterów
scenariusza, mają na myśli… tak, dokładnie, mają na myśli siebie! Stąd tak żarliwie
tłumaczą ich postawy, bo postawy te są niczym innym, jak ich własnymi postawami.
W bogatym
apartamencie paryskim mieszka sobie scenarzysta, którego światowa sława
„skazała” na życie playboya, lekkoducha i człowieka zmanierowanego przez zbyt
dużą ilość pieniędzy. Scenarzysta jest rozbrajająco szczery, kiedy wyznaje, że
trudno mu normalnie funkcjonować, gdy pracuje tylko przez pięć dni w roku, po
to, by przez następnych 360 dni leniuchować, dobrze zjeść, dobrze wypić i
dobrze się bawić. Oj, w takiej sytuacji nie jest łatwo takiemu „skazańcowi”.
Teraz jednak Rick ma problem, bo właśnie za dwa dni upływa termin napisania
kolejnego scenariusza filmu, a tu jakaś dziwna pustka w głowie i tylko widok
Wieży Eiffla za oknem. Rick wpada zatem na pomysł zatrudnienia sekretarki,
która ma mu pomóc w napisaniu tekstu. I tu właśnie zaczyna się inteligentna gra
scenarzysty i wcale nie mniej przebiegła gra sekretarki Gaby. Oboje prześcigają
się w fantazjowaniu, w dopisywaniu akapitów, ich wymazywaniu i pisaniu od nowa.
Wspomnę jeszcze o efektach specjalnych; a w tym filmie elementu tego nie muszę
zbyt długo objaśniać: efektami specjalnymi były cudownie marzycielskie, wielkie
i przepiękne oczy Audrey.
Audrey w
filmie jest obowiązkowo czarująca, eteryczna i jak zawsze w każdym filmie musi
być zdobywana. To faktycznie może stać się z czasem nudne, ale taki już los tej
aktorki. A Holden? O, ten amant nie zawsze był amantem, bo równie często na
przykład zakładał mundur żołnierski. Zamysł stworzenia filmu w filmie? Oprócz
tego, że dynamizuje obraz, to jest zamysłem starym jak świat i jak świat
nieprzewidywalnym, lub jak świat przewidywalny. W filmie Richarda Quine`a
puenta jest przewidywalna. Zanim dojdziemy jednak do niej, można sobie – to
mówię szczerze – mniej więcej w środku filmu ziewnąć, a na końcu… A na końcu
orzeźwić się, biegnąc wraz z bohaterami filmu i scenariusza zarazem między
efektownie rozstawionymi fontannami tak, by leciutki deszczyk skrapiał
niewinnie umykające postaci.
Ale jeśli mimo
wszystko nie zaciekawi Was treść filmu i talenty artystów minionej epoki, to
choć poczekajcie na chłodniutkie kropelki, których ostatnio w te upalne dni, wyczekujemy
jak kania dżdżu.
Małgorzata
Ciupińska
Komentarze
Prześlij komentarz