Recenzje filmowe - W obcej/cudzej skórze (15)
Wcześniej
ukazały się recenzje filmów: Gran Torino (1), Bogowie (2), Chłopiec na rowerze (3), Pokłosie
(4), Grzechy ojca (5), Operacja Argo (6), Bóg nie umarł (7), Jestem (8), Ida
(9), Dwa dni, jedna noc (10), Wątpliwość (11), Gabriel (12), Wiek Adaline (13),
Choć goni nas czas (14)
Dziś:
W obcej/cudzej skórze – USA, Wielka Brytania; 2012
reż. Bart Layton
wyst. Adam O`Brian, Debbie Jennings
W tym szaleństwie jest metoda
Dawno nie
widziałam tak dobrze skonstruowanego filmu. Właśnie „skonstruowanego”, bo to konstrukcja
w tym obrazie, czyli takie, a nie inne następstwa scen i pomysł przeplatania
zdjęć dokumentalnych z fabularnymi, a także opowiadanie historii przez kilka
osób, z których każda na pewno czuła się jedynym narratorem posiadającym monopol
na prawdę, na podejrzenia i wysuwanie własnych wniosków, nie oglądając się na
niczyje kontrargumenty, są mocną stroną filmu. W przypadku tego utworu akurat
nic więcej nie potrzeba. Aktorom i nie aktorom (bo to wszak po części dokument)
udało się utrzymać widzów w napięciu przez cały film (a nie był on krótki),
choć środki wyrazu, rekwizyty, dramaturgia kryła się tylko w ich twarzach.
Występując przed kamerą, nawet nie zmieniali pozycji, tak jak nie zmieniali
swego punktu widzenia kształtowanego pod wpływem zmieniających się faktów. I
właśnie ta konstrukcja zbudowała w utworze filmowe iskrzenie. Tylu, ilu było
narratorów w filmie, tyle było prawd, a każda mogła być tą właściwą, choć ani
bohaterowie filmu, ani widzowie nigdy do tej faktycznej nie dotrą.
Pewnego dnia
w teksańskim miasteczku zaginął 13-letni chłopiec, Nicholas. Rodzina rozpoczęła
poszukiwania, ale te kończyły się niepowodzeniem. Nikt nic nie wiedział o
zaginionym chłopcu, nikt go nie widział, nikt o nim nic nie słyszał. Rodzina
jest tak bardzo zaangażowana w poszukiwanie chłopca, tak dalece spragniona
powrotu Nicka, że gdy ten nagle i całkiem nieoczekiwanie odnajduje się po
trzech latach w… Hiszpanii, przyjmuje go do domu, bez chwili wahania.
Wątpliwości nie rodzą się nawet wtedy, gdy okazuje się, iż ani fizycznie, ani
psychicznie odnaleziony nastolatek nie może pasować do faktycznego Nicka. W
najbliższych nie budzi to jednak żadnych podejrzeń. Wątpliwości, czy jest to
autentyczny Nicholas Barclay, dopadają natomiast policjantów, kuratorów,
agentkę FBI, prywatnego detektywa. Być może cała sprawa nigdy nie zostałaby tak
wnikliwie drążona, gdyby fałszywy Nick nie wymyślił bajeczki o porwaniu przez
grupę ludzi, którzy później, po porwaniu, znęcali się nad nim; wątek znęcania –
w mniemaniu Nicka - miał wytłumaczyć na przykład braki w jego pamięci i
ewentualne „rozbieżności” w zachowaniu. Więc skoro na arenę wkraczają groźni
przestępcy, to musi wkroczyć do akcji FBI, no a skoro agencji federalni, to
sprawa nie może być zbadana jedynie pobieżnie.
Relacje
zdawane przez matkę i siostrę Nicka to jedna strona medalu, to, co opowiada
odnaleziony Nick, który nie jest właściwym Nickiem, to druga strona. Wcale nie
zdradzam tajemnicy filmu, gdyż oszust podszywający się pod Nicka od początku
wyjawia widzom, co robił, jak się zmieniał, jak udawał, jak się uczył nowej
roli, by zostać uznany za autentycznego syna i brata. Na końcu jedynie
poznajemy powody, dla których fałszywy Nick to robił. Fenomen konstrukcji filmu
polega na tym, że reżyser dokonuje całkiem niespodziewanego zwrotu akcji i
rozkłada ciężar winy nie tylko na fałszywego Nicka, ale i na… rodzinę
zaginionego chłopca. Zdziwieni? I słusznie, bo to niebywałe zaskoczenie, tym
większe, że nigdy – nie tylko w filmie, ale i w rzeczywistości – zagadka nie
zostanie rozwiązana. Czyżby było tak, jak sugerował fałszywy Nick: „Miałem
wrażenie, że trafiłem do miejsca, gdzie jeszcze bezczelniej kłamią niż ja.”.
Gdyby reżyser
obrazu zrobił z tej historii film fabularny, powstałby niczym nie wyróżniający
się, choć zapewne bardzo dobry, spektakl, ale właśnie to, że obraz powstał jako
thriller dokumentalny, zapunktowało niepomiernie i nadało obrazowi ciekawe
wnętrze. Zwróćmy uwagę na intrygujący i mylący zarazem, a zastosowany przez twórcę,
zabieg: gdy jedna osoba relacjonuje sprawę i kończy na przykład swą kwestię
pytaniem, to jego następca odpowiada na owo pytanie, ale w sposób sobie
właściwy i zgodny z logiką swoich wywodów. Mimo to film ani na centymetr nie
staje się nielogiczny, widz nie ma poczucia „rwania” akcji i napięcie może
bezproblemowo sięgać zenitu, w głównej mierze dzięki obliczu fałszywego Nicka,
który ma w sobie coś z demona, ujawniającego nam swe pokrętne zamiary, ale w
taki sposób, jakby opisywał smak lodów bakaliowych. To fascynowało i przerażało
zarazem.
Reżyser
otrzymał za swoje dzieło nagrodę za najlepszy debiut reżyserski, a sam film był
nominowany do nagrody głównej na festiwalu w Sundance w 2012 roku. Przyznaję,
że obejrzałam go przez czysty przypadek, bo jakoś filmy dokumentalne nie
wciągają mnie (nie mam pojęcia, skąd mi się to wzięło. Może ze strachu przed realnym
okrucieństwem, które jest zawsze gorsze od okrucieństwa wymyślonego, bo jest
realne?), ale jak już zaczęłam, to nie było siły, abym nie obejrzała go do
końca. A było warto, bo mówiąc za Hamletem: „W tym szaleństwie musiała być jakaś
metoda”.
Małgorzata
Ciupińska



Może w takim razie i ja skuszę się na ten dokument, chociaż podobnie jak Ty, nie przepadam za nimi :)
OdpowiedzUsuńPolecam film, bo choć nie firmują go znane nazwiska, to jest to naprawdę dobre rzemiosło. Pozdrawiam
Usuń