30 dni z książkami. Dzień 6 i 7.

Dzień 6 - książka, przy której płaczę.

Zwykle nie płaczę przy książkach. Czasem zdarzy mi się jakiś szloch, ale ciężko tu mówić o rzeczywistym płaczu. Niemniej są jednak książki, przy których mi się zdarzyło. Zwrócę uwagę na dwie z nich.

Pierwszą książką, przy której się naprawdę rozpłakałam, jest "Stowarzyszenie Wędrujących Dżinsów". Przed tą książką nigdy mi się nie zdarzyło, a - co ciekawsze - łzy popłynęły mi dopiero w trakcie drugiego czytania, gdy już wiedziałam, że Bailey umrze i wtedy się zorientowałam, że moje łzy kapały na książkę. To jedna z moich ulubionych serii wieku nastoletniego (ostatniego tomu jednak nie lubię). Och, i znowu się wzruszyłam. Może powinnam ją powtórzyć?

Drugą, o której chcę wspomnieć, jest "Odyseja kota imieniem Homer". Ona jest o tyle ciekawa, że... płakałam prawie cały czas, bardzo intensywnie i mało która książka sprawia, że wypływa ze mnie choć trochę zbliżona ilość łez. Nawet nie tyle, że chodzi o kota. Nie tyle, że o ślepego kota i miłość jego właścicielki oraz jej troska o niego. Chodzi o całość. O tragedię World Trade Center i niepokój o koty, o te intensywne uczucia, które sprawiają, że ja się zastanawiam, czy zrobiłabym to samo co autorka i bohaterka. To historia prawdziwa, poruszająca... i niezwykle płaczliwa.

Dzień 7 - książka, przez którą trudno przebrnąć.

Do niedawna myślałam, że taka makabra jest tylko jedna. Myślę o "Panu Tadeuszu", do którego od podstawówki się ciągle przymierzam, ale nawet obowiązkowe trzy księgi sprawiły mi więcej trudności, niż jest to warte. Nie obchodzi mnie, że to epopeja narodowa, że jest super i ważne. Bardzo mnie nie obchodzi. Tego się nie da czytać. Ja nie dam rady. W gimnazjum za wypracowanie na temat tego, dlaczego należy czytać PT, zostałam wysłana wraz z pracą do wychowawczyni, bo porównałam to "dzieło" do Teletubisiów (cokolwiek było tym porównaniem, bo już nawet nie pamiętam treści i zarzutów). Na całą klasę tylko dwie osoby ośmieliły się wyrazić negatywnie - ja i jeszcze kolega, którego polonistka uwielbiała. Ale ja, mówiąc kolokwialnie, postanowiłam się nie pieprzyć i napisałam, co uważałam. I tyle z wolności słowa i wyrażania własnych poglądów. Miałam ochotę napisać, że "Mickiewicz wielkim idiotą był", dlatego powinnam dostać plus za pohamowanie się.
Jednym zarzutem wobec książki było to, że Mickiewicz nie mógł się zdecydować, czy był Polakiem czy Litwinem. Kontrargument mówił, że była unia polsko-litewska. Nie przemówiło to do mnie, bo unia czy nie unia, konsekwencja podobno musi być.

Ostatnio jednak dotarła do mnie inna książka, przez którą próbuję przebrnąć od miesiąca - nieskutecznie. To "Biały gołąbek z Kordoby". Tak myślę, że PT wydaje się być bardziej zdatny do czytania...

Komentarze

  1. Cholera, Alino! XD Zgadzam się, że Stowarzyszenie jest super. Zgadzam się, że przez Tadka ciężko przebrnąć, ale dla mnie aż tak denny nie jest. No i najważniejsze - Biały Gołąbek z Kordoby - nie mogę tego czytać dłużej niż 15 minut w "rzucie", bo się męczę... I cholera, sama sobie wybrałam te książki - przy Silvie męczyłam się dokładnie tak samo! Jestem na siebie zła, że wybrałam sobie tak cienkie lektury...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie był denny w gimnazjum, teraz się trzymam starej opinii, która mogła się bez mojej wiedzy zmienić xD. Ja za Silvę się nie biorę, jakoś zawsze decyduję się trzymać z daleka. Ale Gołąbek... ech. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek nastąpi dzień, w którym go zrecenzuję xD.

      Usuń
  2. Tak, jak Ty uwielbiam "Stowarzyszenie...", ale nie pamiętam, czy przy niej płakałam aż tak bardzo... nie, chyba jednak mnie wzruszyła naprawdę xDD
    A co do "PT" to muszę przyznać, że też go nie znoszę. Znacznie bardziej podobały mi się "Dziady" (mój chłopak ma odwrotnie, on uwielbia "PT"!) ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. No i mnie "Pan Tadeusz" trochę odpycha. Nie jest jednak byle jakim czytadłem, po prostu jest nudny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Fascynujące byłoby studium Twojej burzy hormonalnej okresu dojrzewania. Ciekawe jak taki dramatyzm przekłada się na przyszłą menopauzę. Do Pana Tadzia nie miałem wstrętów, natomiast Camus podpadł mi totalnie. Dostałem pałę za sanitarno-epidemiologiczną krytykę dzieła i głównego bohatera - uprzednio skonsultowałem z Kier. St.San.-Epid.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marku, do menopauzy na szczęście jeszcze daleko. Mi się wydaje, że wiek dojrzewania przeszłam dość spokojnie - a na pewno spokojniej niż moje koleżanki. Parę niegrzecznych wypracowań to nic ;).

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Recenzje filmowe - Kiedy Paryż wrze (19)

Alina się obnaża, czyli ekshibicjonizm sieciowy.

Stosik #3