"Kolekcjoner oczu" - Sebastian Fitzek
Miałam czytać Fitzka po kolei, jednak nic z tego nie wynikło, ponieważ nie chciałam odwlekać w nieskończoność przeczytania jego najnowszej książki. Książki, która wprowadziła mętlik w mojej głowie, zanim jeszcze mój wzrok spoczął na jakiejkolwiek literze w tekście. Muszę powiedzieć, że pomysły tego mężczyzny momentami przerastają nawet mnie. A o co poszło tym razem? O numerację stron i rozdziałów. Książka zaczyna się na stronie 437., a kończy na... pierwszej. Rozdziały analogicznie. Od końca do początku. Jakiś czas temu na stronie autora chciałam przeczytać darmowy fragment po niemiecku, jednak gdy popatrzyłam na rozdział, na numerację, uznałam, że przecież nie będę czytać książki od końca. I w ten oto sposób Fitzek wykiwał mnie w "Kolekcjonerze oczu" po raz pierwszy. Pozostałych nie będę wymieniać, ponieważ było ich za dużo. Jak zwykle zresztą.
Odniosłam wrażenie, że "Kolekcjoner oczu" jest napisany trochę inaczej (już abstrahując od moich problemów z numerami). Jakby spokojniej, jakby Fitzek chciał wznieść kiwanie czytelnika na wyższy poziom. Mamy tutaj kilkoro narratorów, kilka punktów widzenia. Mamy również drobne nawiązanie do bohatera "Terapii" (Anno, teraz już wiem, o co Ci chodziło z tymi "smaczkami"), którego nazwisko od razu wyłoniłam z tekstu, przyporządkowałam do odpowiedniej książki i nawet nie zdążyłam w tym czasie pomyśleć. Zresztą ogólnie mało myślałam w trakcie czytania.
Jak tytuł wskazuje, mamy do czynienia z pewnym seryjnym mordercą. Mordercą, który bawi się z ojcami ofiar w chowanego. Dosłownie. Porywa dzieci, zabija ich matki, w których ręce wkłada stoper, odliczający do 45 godzin.Po tym czasie, jeśli ojciec nie odnajdzie dziecka, ono umiera. Głównym bohaterem tutaj jest były policyjny negocjator (jego postać kojarzy mi się z bohaterem "Osaczonego" Roberta Craisa), który po zastrzeleniu kobiety w trakcie akcji przestaje pracować w policji i zajmuje się dziennikarstwem śledczym. I wtedy w wyniku pewnych zawirowań akcji zaczyna szukać osoby, która zabija dzieci i wyrywa im po jednej gałce ocznej...
Powiem, że przez moment rozważałam bardzo poważnie, czy Fitzek nie chce powtórzyć schematu z "Terapii". Bałam się tego i modliłam, żeby tak nie było, bo nie chcę przestać go lubić. Nie powtórzył, uwielbiam go dalej, cholernie chcę do Berlina. Nic się nie zmieniło. I ciężko mi określić, czy zagadka była trudna do rozwiązania, czy też nie. Bo jednocześnie było o wiele bardziej skomplikowanie niż w poprzednich książkach, ale z drugiej, już po przeczytaniu, doszłam do wniosku, że wszystko było podane jak na tacy, tylko trzeba było wyłonić poszczególne elementy. I tak samo jak w "Terapii" zgadłam "kto". I również przez przypadek (mówiłam, że prawie nie myślałam w trakcie lektury). Miałam problemy z ogarnięciem motywu do końca. A co do końca? Jest inaczej, ciekawie. Podoba mi się. Zresztą sami zobaczycie.
I wydaje mi się, że w tej książce bohaterowie są zupełnie inni, bardziej skomplikowani. Może dlatego, że Fitzek zagłębił się w świat niewidomych i przez to, paradoksalnie, postacie nabrały barw?
Polecam. Jakże mogłabym go nie polecić? A w przyszłym tygodniu może wpadnie w moje ręce "Klinika", na którą czekam od niepamiętnych czasów.
Za egzemplarz gorąco dziękuję wydawnictwu G+J.
Mój wczorajszy dzień był tak nienormalny, że byłoby dziwnie, gdyby dziś wszystko nagle stało się zwyczajne i przewidywalne - komputer mi się zawiesił i tylko błagałam, by moja recenzja, która nawet mi się podoba, przeżyła. Przeżyła. Dziękuję!
Odniosłam wrażenie, że "Kolekcjoner oczu" jest napisany trochę inaczej (już abstrahując od moich problemów z numerami). Jakby spokojniej, jakby Fitzek chciał wznieść kiwanie czytelnika na wyższy poziom. Mamy tutaj kilkoro narratorów, kilka punktów widzenia. Mamy również drobne nawiązanie do bohatera "Terapii" (Anno, teraz już wiem, o co Ci chodziło z tymi "smaczkami"), którego nazwisko od razu wyłoniłam z tekstu, przyporządkowałam do odpowiedniej książki i nawet nie zdążyłam w tym czasie pomyśleć. Zresztą ogólnie mało myślałam w trakcie czytania.
Jak tytuł wskazuje, mamy do czynienia z pewnym seryjnym mordercą. Mordercą, który bawi się z ojcami ofiar w chowanego. Dosłownie. Porywa dzieci, zabija ich matki, w których ręce wkłada stoper, odliczający do 45 godzin.Po tym czasie, jeśli ojciec nie odnajdzie dziecka, ono umiera. Głównym bohaterem tutaj jest były policyjny negocjator (jego postać kojarzy mi się z bohaterem "Osaczonego" Roberta Craisa), który po zastrzeleniu kobiety w trakcie akcji przestaje pracować w policji i zajmuje się dziennikarstwem śledczym. I wtedy w wyniku pewnych zawirowań akcji zaczyna szukać osoby, która zabija dzieci i wyrywa im po jednej gałce ocznej...
Powiem, że przez moment rozważałam bardzo poważnie, czy Fitzek nie chce powtórzyć schematu z "Terapii". Bałam się tego i modliłam, żeby tak nie było, bo nie chcę przestać go lubić. Nie powtórzył, uwielbiam go dalej, cholernie chcę do Berlina. Nic się nie zmieniło. I ciężko mi określić, czy zagadka była trudna do rozwiązania, czy też nie. Bo jednocześnie było o wiele bardziej skomplikowanie niż w poprzednich książkach, ale z drugiej, już po przeczytaniu, doszłam do wniosku, że wszystko było podane jak na tacy, tylko trzeba było wyłonić poszczególne elementy. I tak samo jak w "Terapii" zgadłam "kto". I również przez przypadek (mówiłam, że prawie nie myślałam w trakcie lektury). Miałam problemy z ogarnięciem motywu do końca. A co do końca? Jest inaczej, ciekawie. Podoba mi się. Zresztą sami zobaczycie.
I wydaje mi się, że w tej książce bohaterowie są zupełnie inni, bardziej skomplikowani. Może dlatego, że Fitzek zagłębił się w świat niewidomych i przez to, paradoksalnie, postacie nabrały barw?
Polecam. Jakże mogłabym go nie polecić? A w przyszłym tygodniu może wpadnie w moje ręce "Klinika", na którą czekam od niepamiętnych czasów.
Za egzemplarz gorąco dziękuję wydawnictwu G+J.
Mój wczorajszy dzień był tak nienormalny, że byłoby dziwnie, gdyby dziś wszystko nagle stało się zwyczajne i przewidywalne - komputer mi się zawiesił i tylko błagałam, by moja recenzja, która nawet mi się podoba, przeżyła. Przeżyła. Dziękuję!
Zaciekawiłaś mnie i z chęcią po nią sięgnę:)
OdpowiedzUsuńMoze w końcu sięgnę po książkę tego autora, skoro tak gorąco polecasz ;)
OdpowiedzUsuńPo 1, bardzo ciekawa okładka. Po 2, bardzo fajny zabieg z tymi stronami od końca, po 3 fabuła jak dla mnie trochę przerażająca :) Mimo wszystko, jestem ciekawa tej książki:)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam "Makabryczną grę"tego autora,podobała mi się,więc po tę pewnie też siegnę,choć okładka budzi we mnie grozę,że nie wspomnę o tytule :)
OdpowiedzUsuńniestety nie sięgnę.. wiem, że nie ocenia się książki po okładce, ale... ale sama okładka niesamowicie mnie odrzuca.. przeraża..
OdpowiedzUsuńteż się cieszę, że ktoś w końcu się do mnie odezwał.. ;) może będę miała większą motywację do pisania i czytania..
Są też nawiązania do "Odłamka", o ile dobrze pamiętam. Dla mnie właśnie "Odlamek" był najbardziej zakręcony;)
OdpowiedzUsuńJa ueiwlbiam tego typu historie, więc pewnie w końcu sięgnę po tego autora:)
OdpowiedzUsuńnie, nie mam pieniędzy! :)
OdpowiedzUsuńPomysłowy ten Fitzek nie ma co! :)
Ja w dalszym ciągu odsyłam do Kliniki, też Cię zaskoczy ;)
Brzmi ciekawie i to bardzo :)
OdpowiedzUsuńKolmanko, nie jest tak przerażająca, jak może się wydawać ;).
OdpowiedzUsuńEvito, nie oceniaj książki po okładce, ona Cię nie zje!
Anno, "Odłamka" nie czytałam. To jeszcze kiedyś nastąpi, ale póki co... Skoro najbardziej zakręcony, przeczytam go pewnie jako następnego po "Klinice" :D.
Saaro, sięgnij, definitywnie.
Kingo, ona pojawi się już niedługo, w tym tygodniu na pewno przyniesie mi ją listonoszka.