"Zawsze w pierwszym rzędzie. Królowa Vogue'a Anna Wintour" - Jerry Oppenheimer
Chyba po raz kolejny powinnam zacząć od frustracji. Kto wymyślił, żeby zapisać tytuł w taki sposób, że nie wiadomo, co jest tytułem, a co podtytułem? W tej chwili nie ma dla mnie znaczenia, czy ja zapisałam to dobrze. Na LubimyCzytać jest to zapisane w jeszcze inny sposób. Wydawnictwo Twój Styl bardzo mi podpada swoimi książkami, mam za sobą do tej pory dwie (o ile dobrze pamiętam), obie to biografie i w obu był ogromny urodzaj literówek. Jeszcze, zaciskając zęby, byłabym w stanie zaakceptować faktycznie literówki - brak ogonków przy polskich znakach, brak spacji, ewentualnie jakiegoś przecinka - ale niektóre z nich to już rażące błędy, jak np. zrobienie z Virgini Woolf - Wolf, albo z Shiga Ikedy - Ikidę. Aż sprawdziłam, czy zaistniał w tej książce jakiś korektor - owszem. Nie wiem, ile tej kobiecie zapłacono, ale mam nadzieję, że bardzo mało, a najlepiej nic. Biografia była tłumaczona przez dwie osoby i w drugiej części czyta się bardzo dobrze, błędów nie ma, ale w pierwszej? Aż głowa boli. Czasem się zastanawiałam, co miałam wynieść z danego zdania, ponieważ nie tylko literki były nie na swoim miejscu...
Po tym ponurym wstępie przejdę jednak do treści. Pierwszy raz z kwestią Anny Wintour spotkałam się przy okazji książki "Diabeł ubiera się u Prady". Zafrapowała mnie ta kobieta - silna, zdecydowana i upierdliwa jak mało kto - nawet bardziej niż ja sama. Nawet nie wiedziałam, że została napisana jej biografia, uświadomiła mnie parę miesięcy temu koleżanka, oświadczając mi, że kupiła sobie tę książkę. Momentami jestem bardzo podatna na wpływy, więc pięć minut później zrobiłam to samo, jednak nie miałam kiedy jej przeczytać. Angie była i zawsze będzie pierwsza. Pierwsze co mnie tutaj zdenerwowało, to imię i nazwisko autora. Sama nie wiem, co mi się w nim nie podoba, ale doszłam do wniosku, że pominę tę irracjonalną niechęć i pójdę dalej. Zaczęło się oczywiście od rodziców Anny, później jej dzieciństwa i miłości do mody, którą żywiła niemal od urodzenia. Bardzo łatwo można zauważyć procesy, które sprawiły, że stała się taka, jaka jest. Później powoli obserwujemy jej drogę ku osiągnięciu celu - zostania naczelną amerykańskiego "Vogue'a". Pomiędzy poszczególnymi magazynami widzimy jej romanse, przyjaźnie, końce przyjaźni i niezachwianą pewność w to, że w końcu dostanie to, czego pragnie.
Jerry Oppenheimer przeprowadził wiele rozmów ze znajomymi, pracownikami, niektórzy z oczywistych względów nie zgodzili się na publikację swoich nazwisk. Niby wszystko jest dokładnie (czasem miałam wrażenie, jakby autor był materacem Anny i wszystko o niej wiedział, nawet to, czego nie wie nikt oprócz niej samej), pięknie i rzetelnie, ale cały czas zdawało mi się, że czegoś tu brakuje, że czytam o jakieś kłamstwo, a nie całkowitą prawdę. Nie wiem, co było tego powodem, jednak wciąż mam po tej książce jakiś niesmak i nie ma on nic wspólnego z charakterem Anny, który okazał się trochę łagodniejszy od tego przedstawionego przez Lauren Weisberger, co ilustruje zresztą świetny przykład w biografii. Mimo to będę starała się unikać biografii napisanych przez tego człowieka, ponieważ coś mi w nim nie pasuje, co zapewne rzutowało (pomijając brak korekty i kiepskie tłumaczenie pierwszych dwudziestu jeden rozdziałów) na mój odbiór. Chociaż niewykluczone, że po prostu nie jest tak świetnym biografem, o jakim mógłby świadczyć jego dorobek.
Oczywiście jeśli kogoś interesuje moda i Anna Wintour, może bez problemu tę książkę przeczytać. Ale nie widzę w niej nic zachwycającego (ale z pewnością jest lepsza od notki biograficznej na Wikipedii). Są pewne niepotrzebne rzeczy, a te bardziej przydatne potraktowane trochę z lekceważeniem. Czuję się trochę rozczarowana. Między innymi też paskudnym zdjęciem na okładce i zaledwie ośmioma zdjęciami, nic nie wnoszącymi, przedstawiającymi Annę. Trzy moim zdaniem wyglądają na tyle podobnie, że wystarczyłoby jedno.
Przy okazji byłam ostatnio w Empiku i stwierdziłam, że przejrzę sobie tę biblię mody. Miałam trzy - amerykańską, brytyjską i włoską. Amerykańską osobiście uważam za najgorszą, brytyjską za trochę lepszą, a moim gustom najbardziej odpowiadała włoska - głównie dzięki cudownym zdjęciom i świetnemu papierowi, a nie temu przypominającemu program telewizyjny, na jakim został wydrukowany amerykański. Od tej pory nie widzę w Annie Wintour zupełnie nic fascynującego. Niestety nie spełnia legendy "Diabła ubierającego się u Prady", na co liczyłam. Nie spełnia nawet swojej samej legendy.
To najgorsza biografia, jaką dane mi było przeczytać. Kto by pomyślał, że łatwiej napisać biografię kogoś martwego, niż kogoś, kto jeszcze żyje.
Po tym ponurym wstępie przejdę jednak do treści. Pierwszy raz z kwestią Anny Wintour spotkałam się przy okazji książki "Diabeł ubiera się u Prady". Zafrapowała mnie ta kobieta - silna, zdecydowana i upierdliwa jak mało kto - nawet bardziej niż ja sama. Nawet nie wiedziałam, że została napisana jej biografia, uświadomiła mnie parę miesięcy temu koleżanka, oświadczając mi, że kupiła sobie tę książkę. Momentami jestem bardzo podatna na wpływy, więc pięć minut później zrobiłam to samo, jednak nie miałam kiedy jej przeczytać. Angie była i zawsze będzie pierwsza. Pierwsze co mnie tutaj zdenerwowało, to imię i nazwisko autora. Sama nie wiem, co mi się w nim nie podoba, ale doszłam do wniosku, że pominę tę irracjonalną niechęć i pójdę dalej. Zaczęło się oczywiście od rodziców Anny, później jej dzieciństwa i miłości do mody, którą żywiła niemal od urodzenia. Bardzo łatwo można zauważyć procesy, które sprawiły, że stała się taka, jaka jest. Później powoli obserwujemy jej drogę ku osiągnięciu celu - zostania naczelną amerykańskiego "Vogue'a". Pomiędzy poszczególnymi magazynami widzimy jej romanse, przyjaźnie, końce przyjaźni i niezachwianą pewność w to, że w końcu dostanie to, czego pragnie.
Jerry Oppenheimer przeprowadził wiele rozmów ze znajomymi, pracownikami, niektórzy z oczywistych względów nie zgodzili się na publikację swoich nazwisk. Niby wszystko jest dokładnie (czasem miałam wrażenie, jakby autor był materacem Anny i wszystko o niej wiedział, nawet to, czego nie wie nikt oprócz niej samej), pięknie i rzetelnie, ale cały czas zdawało mi się, że czegoś tu brakuje, że czytam o jakieś kłamstwo, a nie całkowitą prawdę. Nie wiem, co było tego powodem, jednak wciąż mam po tej książce jakiś niesmak i nie ma on nic wspólnego z charakterem Anny, który okazał się trochę łagodniejszy od tego przedstawionego przez Lauren Weisberger, co ilustruje zresztą świetny przykład w biografii. Mimo to będę starała się unikać biografii napisanych przez tego człowieka, ponieważ coś mi w nim nie pasuje, co zapewne rzutowało (pomijając brak korekty i kiepskie tłumaczenie pierwszych dwudziestu jeden rozdziałów) na mój odbiór. Chociaż niewykluczone, że po prostu nie jest tak świetnym biografem, o jakim mógłby świadczyć jego dorobek.
Oczywiście jeśli kogoś interesuje moda i Anna Wintour, może bez problemu tę książkę przeczytać. Ale nie widzę w niej nic zachwycającego (ale z pewnością jest lepsza od notki biograficznej na Wikipedii). Są pewne niepotrzebne rzeczy, a te bardziej przydatne potraktowane trochę z lekceważeniem. Czuję się trochę rozczarowana. Między innymi też paskudnym zdjęciem na okładce i zaledwie ośmioma zdjęciami, nic nie wnoszącymi, przedstawiającymi Annę. Trzy moim zdaniem wyglądają na tyle podobnie, że wystarczyłoby jedno.
Przy okazji byłam ostatnio w Empiku i stwierdziłam, że przejrzę sobie tę biblię mody. Miałam trzy - amerykańską, brytyjską i włoską. Amerykańską osobiście uważam za najgorszą, brytyjską za trochę lepszą, a moim gustom najbardziej odpowiadała włoska - głównie dzięki cudownym zdjęciom i świetnemu papierowi, a nie temu przypominającemu program telewizyjny, na jakim został wydrukowany amerykański. Od tej pory nie widzę w Annie Wintour zupełnie nic fascynującego. Niestety nie spełnia legendy "Diabła ubierającego się u Prady", na co liczyłam. Nie spełnia nawet swojej samej legendy.
To najgorsza biografia, jaką dane mi było przeczytać. Kto by pomyślał, że łatwiej napisać biografię kogoś martwego, niż kogoś, kto jeszcze żyje.
Okładka rzeczywiście okropna, irracjonalna niechęć do nazwiska udzieliła się również mnie, nie cierpię literówek i dzięki Tobie będę tej biografii unikać ;)
OdpowiedzUsuńTo ja już nawet nie będę sięgać po tę biografię, bo nastawiłam się na zupełnie lepszą historię, a wolę czytać ciekawe i dobrze napisane skoro sięgnę po jakąś raz na ruski rok.
OdpowiedzUsuńLubię biografie, ale po twojej recenzji tą sobie podaruję;)
OdpowiedzUsuńWydawnictwo Twój Styl powinno bać się takiej recenzentki :-) - żartuję. Błędy o jakich piszesz są rażące, dziwne że książka ujrzała światło dzienne.
OdpowiedzUsuńNie lubie biografi, świat mody też mnie nie interesuje i w sumie całe szczeście, bo moje odczucia wzgledem tej książki zapewne nie byłby pozytywne.
Nie interesuje mnie świat mody, więc pewnie nawet nie zwróciłabym uwagi na tę książkę. A to co piszesz o jej wydaniu tym bardziej mnie utwierdza w decyzji nie czytania jej. Tyle mam innych w kolejce, że się nie nudzę.
OdpowiedzUsuńMam bardzo podobne zdanie o tej osobie, co Ty:) Ja takich kobiet po prostu nie lubię a i przede wszystkim nie podziwiam. Zwyczajnie jest mi ich żal. Sama ostatnio trafiłam na jej męski odpowiednik w realnym życiu. Burak i narcyz jakich mało ;)
OdpowiedzUsuńVerity, coś w tym nazwisku chyba jednak faktycznie jest... xD.
OdpowiedzUsuńMagdo, ja biografie uwielbiam, zazwyczaj daję im bardzo wysokie noty, ale ta... zresztą sama widzisz po recenzji.
Melancholic, dobry pomysł :D.
Natulo, sami są sobie winni, skoro płacą korektorowi za to, że nic nie robi ;P. Ale i tak ilość literówek jest mniejsza niż w pierwszym tomie :Godziny czarownic" Anne Rice wydanym przed Amber - tam jest znacznie więcej, chociaż raczej nie spotkałam się ze skrzywdzeniem czyiś nazwisk.
Balbino, wychodzę z założenia, że jeśli kogoś dziedzina, którą zajmuje się dana osoba, zupełnie nie interesuje, biografii też nie powinien czytać, bo po co się męczyć. Mnie interesuje, interesowała mnie ta kobieta. Ale czasem samo zainteresowanie nie sprawi, że książka nagle z bardzo średniej stanie się świetna.
Kolmanko, źle zrozumiałaś - nie jest tak, że nie lubię, nie podziwiam. Na pewno podziwiam, że osiągnęła sukces. Lubię osoby o silnym charakterze, ale bardziej polubiłam Mirandę niż Annę, bo Miranda wydała mi się twardsza, a Anna ma dwie osobowości - zimnej suki i małej dziewczynki. Wolałabym w tym konsekwencję. Żal mi jest większości osób, które osiągnęły sukces - gdy czytam ich biografie, poznaję niezbyt szczęśliwe dzieciństwo, wiek dojrzewania i fakt, że przypadkiem trafiły na szczyt i nie bardzo sobie z tym radzą, jakby tam nie pasowały, a inni chcą iść w ich ślady (np. ja ;)). Anna jest ciekawą postacią, ale Jerry mnie do niej zniechęcił. I fakt, że jej Vogue mi się nie podoba :D.
Ponieważ przed przeczytaniem Twojej recenzji nie wiedziałam nawet co to za baba - patrząc na okładkę nie wiedział nie tylko co jest tytułem, ale także kto jest autorem! :)
OdpowiedzUsuńI tak bym tego nie przeczytała, ale skoro mówisz, że słaba, to nie przeczytam tym bardziej. :D
De merteuil, no cóż, nie tracisz wiele :D.
OdpowiedzUsuńNo kurczę, a ja się nastawiłam na tę pozycję, a tutaj takie rozczarowanie... Tą książką miałam kiełkować w sobie miłość do biografii. Trudno, przynajmniej portfel nie ucierpi ;)
OdpowiedzUsuńA co do tytułów i podtytułów - rzeczywiście trudno jest określić co jest czym.
eh... raczej nie dla mnie, chociaż w gruncie rzeczy, to czemu nie? Trzeba przełamywać schematy.
OdpowiedzUsuńLauren Weisberger stworzyła świetną parodię świata amerykańskiej mody. Było i śmieszno i straszno ;) Z kolei filmowa redaktor naczelna, którą zagrała Meryl Streep w "Diabeł ubiera się u Prady" to mistrzostwo! ("Czy jest jakiś powód, dla którego nie ma jeszcze mojej kawy? Ona umarła czy co?")
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o samą Annę Wintour to się nią zbytnio nie interesowałam. Nie pasjonuję się modą, nie interesują mnie magazyny na ten temat. Podobnie jak Ty przeglądałam w Empiku kilka wydań Vouga i mi spodobała się najbardziej wersja francuska i brytyjska. Amerykańska jest trochę szmatłatowata.
P.S. Bardzo ładny szablon ;)
Przyznam Ci się szczerze, że nie dziwię się tak ostrego wstępu. Sama też nie znoszę kiedy w książce pojawiają się nieustanne błędy. Jeden, dwa - to ja rozumiem. Ale co 2, 3 strony ? U mnie to nie przejdzie. Póki co czytałam taką jedną naszpikowaną błędami pozycje. Czytałam, to może dużo powiedziane, bo przeczytałam tylko 20, może 30 stron i oddałam książkę zpowrotem do biblioteki. Co do biografii - raczej nie przeczytam, bo nie przepadam za tego typu literaturą.
OdpowiedzUsuń