"Amerykańscy bogowie" - Neil Gaiman
"Amerykańskich bogów" czytałam w trzech fazach - pierwszego zafascynowania, które pochłonęło na raz 1/3 książki; znudzenia, które trwało przez następną 1/3 w bólu, pocie i łzach; szybkiego dokańczania, które okazało się wcale ciekawe, bo jak zwykle najlepsze momenty zostawiłam sobie na koniec. Po paru miesiącach walki z bogami, w końcu ich pokonałam. Chociaż z drugiej strony nie było tak źle.
O ile o Pratchetcie mogę powiedzieć, że go nie lubię, bo jestem tego w pełni świadoma, to o Gaimanie nie wiem, co wyznać. Nie lubię? Kłamstwo! Lubię? Też kłamstwo! Są momenty, w których go uwielbiam, ale też takie, kiedy nie chcę na niego nigdy więcej patrzeć i to wszystko w trakcie czytania jednej książki. Jest on pisarzem specyficznym, naprawdę genialnym w tym, co robi, ale z drugiej strony jego geniusz do mnie nie dociera. Nie do końca. Rozumiem jego idee, ale nie bardzo podoba mi się ich wykonanie. I chociaż piałam z zachwytu nad umieszczeniem wszystkich bogów w Ameryce i implikacji tego czynu, to ciężko mi było to ugryźć. Zakończenie uważam za totalnie cudowne pod każdym względem, chociaż na pewno nie dlatego, że książka nareszcie się skończyła, ponieważ poczułam jakiś smutek w związku z tym, bo towarzyszyła mi przez bardzo długi czas i nagle zniknie z mojego krajobrazu.
Wojna bogów i wszystko z nimi związane było niezwykłe i ciekawe. I Cień. Bardzo interesująca postać. Już nie wspominając o wycieczce przez amerykańskie miasteczka. Każdą część składową tej książki oceniłabym bardzo wysoko, ale całości nie jestem w stanie. Bo podobało się, zachwycało, ale jednocześnie zdecydowanie nie podobało. To jedna z tych książek, które można czytać kilkanaście razy i za każdym odkrywać coś nowego. Ale mnie nie wciągnęła aż tak, żebym chciała to robić.
Będę do Gaimana podchodziła ostrożnie. Oczywiście mam całą listę jego książek, które chcę przeczytać i na pewno to zrobię. Bo on zasługuje na to, by mnie do siebie przekonać. A ja lubię walczyć sama ze sobą. Poniekąd go uwielbiam. Oprócz momentów, w których nienawidzę.
Dysk odzyskałam, komputera nie, nauczyłam się podłączania różnych rzeczy w komputerze, będę żyć, a poza tym... mam nowy komputer, jeszcze większy grat niż poprzedni. Jeśli tylko przez noc mi się nie spalił (chyba boję się iść to sprawdzić), to działa - mimo mojego podłączania :D.
O ile o Pratchetcie mogę powiedzieć, że go nie lubię, bo jestem tego w pełni świadoma, to o Gaimanie nie wiem, co wyznać. Nie lubię? Kłamstwo! Lubię? Też kłamstwo! Są momenty, w których go uwielbiam, ale też takie, kiedy nie chcę na niego nigdy więcej patrzeć i to wszystko w trakcie czytania jednej książki. Jest on pisarzem specyficznym, naprawdę genialnym w tym, co robi, ale z drugiej strony jego geniusz do mnie nie dociera. Nie do końca. Rozumiem jego idee, ale nie bardzo podoba mi się ich wykonanie. I chociaż piałam z zachwytu nad umieszczeniem wszystkich bogów w Ameryce i implikacji tego czynu, to ciężko mi było to ugryźć. Zakończenie uważam za totalnie cudowne pod każdym względem, chociaż na pewno nie dlatego, że książka nareszcie się skończyła, ponieważ poczułam jakiś smutek w związku z tym, bo towarzyszyła mi przez bardzo długi czas i nagle zniknie z mojego krajobrazu.
Wojna bogów i wszystko z nimi związane było niezwykłe i ciekawe. I Cień. Bardzo interesująca postać. Już nie wspominając o wycieczce przez amerykańskie miasteczka. Każdą część składową tej książki oceniłabym bardzo wysoko, ale całości nie jestem w stanie. Bo podobało się, zachwycało, ale jednocześnie zdecydowanie nie podobało. To jedna z tych książek, które można czytać kilkanaście razy i za każdym odkrywać coś nowego. Ale mnie nie wciągnęła aż tak, żebym chciała to robić.
Będę do Gaimana podchodziła ostrożnie. Oczywiście mam całą listę jego książek, które chcę przeczytać i na pewno to zrobię. Bo on zasługuje na to, by mnie do siebie przekonać. A ja lubię walczyć sama ze sobą. Poniekąd go uwielbiam. Oprócz momentów, w których nienawidzę.
Dysk odzyskałam, komputera nie, nauczyłam się podłączania różnych rzeczy w komputerze, będę żyć, a poza tym... mam nowy komputer, jeszcze większy grat niż poprzedni. Jeśli tylko przez noc mi się nie spalił (chyba boję się iść to sprawdzić), to działa - mimo mojego podłączania :D.
Gratuluję zakończenia książki, bo ja sama "Amerykańskich bogów" nie skończyłam. Choć czytając twoją recenzje, myślę że przeżywałam podobnie jak ty fazy czytania :) ale zatrzymałam się na 100 stronie. Nie mniej jednak twoja recenzja bardzo mi się przydała i kto wie może znów zacznę ją czytać :)
OdpowiedzUsuńAch, więc jednak w czymś się nie zgadzamy :] Ja bardzo lubię Pratchetta, cenię go za niesamowity kunszt słowa, bo często w jego przypadku fabuła nie liczy się aż tak bardzo jak język, którym się posługuje autor. Ale odnosząc się do dzisiejszej recenzji, Amerykańskich bogów Gaimana przeczytałam już dawno temu, a właściwie bardziej wchłonęłam niż przeczytałam, może trochę za szybko, bo teraz nie pamiętam zbyt wielu szczegółów, ale jedno co pamiętam to to, że ta książka jest według mnie świetna. Uwielbiam mitologię nordycką i uwielbiam specyficzny, mroczny i niepokojący sposób pisania Gaimana. Jeśli mogłabym coś jego autorstwa polecić, to znając mniej więcej Twój gust, poleciłabym Koralinę, bo zawiera w sobie fascynujący pomysł, przerażający kiedy przypomnisz sobie jak to jest być małą dziewczynką :]
OdpowiedzUsuńJaskółcze pióro, cieszę się, że w czymś Ci pomogłam :). Ja mam tak, że wręcz muszę skończyć wszystko, co zaczęłam (z małymi wyjątkami). Poza tym moje uczucia do Gaimana są tak poplątane, że to nie było kategoryczne "NIE", dlatego wiedziałam, że w końcu skończę ^^.
OdpowiedzUsuńToczko, no widzisz? Więc nie jest tak znowu źle :D. Czytałam "Koralinę" i też niespecjalnie mi się podobała. Ale w tej chwili nie mogę sobie dokładnie przypomnieć, co mnie w niej drażniło. Ale znowu nie była też jakaś zła. Widzisz tę dwoistość u mnie? :D. Język Pratchetta mnie też nie zachwyca, momentami boli mnie od niego głowa. A o AB napisałam - jest świetna, ale nie jest. I podejrzewam, że jeśli nie przeczytam więcej Gaimana, wciąż będę bardzo gombrowiczowsko podchodzić do jego twórczości :D.
Z Gaimanem nie miałam jeszcze kompletnie żadnej styczności, ale chciałabym go spróbować. Intryguje mnie Twój zachwyt i jednoczesna nienawiść xD
OdpowiedzUsuńCzytałam "Chłopaków Anansiego" i nie bardzo wiem co o nich sądzić :P
OdpowiedzUsuń"Amerykańskich bogów" mam w planach ;)
Ja czytałam Koralinę, chyba przymierzałam się do Nigdziebądź, a Amerykańskich Bogów brałam do ręki za każdym razem jak znajdowałam się w dziale fantasy, miałam tak przez jakiś czas w pewnej bibliotece. Wraz ze zmianą miejsca zamieszkania wyleczyłam się z tego przykrego nawyku, bo po tym jak Koralina przyprawiła mnie o dreszcze i swoiste przerażenie nie mam ochoty na nic tego autora, nieważne z jakimi zachwyconymi recenzjami się spotykałam. Gratuluję samozaparcia, ja bym padła :D.
OdpowiedzUsuńC.S., oj, wiesz, że mam skłonności masochistyczne w niektórych dziedzinach :D.
OdpowiedzUsuńJa kiedyś próbowałam przeczytać "Amerykańskich bogów" i po kilkudziesięciu stronach odłożyłam na półkę. Ale może niedługo znowu spróbuję. Ale np. inna książka Gaimana, "Nigdziebądź" bardzo przypadła mi do gustu i szczerze ją polecam:)
OdpowiedzUsuńZ Gaimanem mam tak, że albo go pochłaniam albo mnie irytuje niewymownie. Amerykańscy Bogowie bardzo mi się podobali, ale np. Rzeczy Ulotne tylko irytowały. Chyba najbardziej podobało mi się Nigdziebądź i M jak Magia (drugi tytuł to niby zbiór opowiadań dla młodszych czytelników, ale co tam ;) ).
OdpowiedzUsuńJa Gaimana uwielbiam tak samo jak Pratchetta :)
OdpowiedzUsuń"Amerykańscy bogowie" bardzo mi się podobali :)
ja odpuściłam po pierwszych kilku stronach.. nie dało się tego czytać.. totalny koszmar o.O
OdpowiedzUsuń"Koralina" mnie załamała, ale "Amerykańscy bogowie" zupełnie mnie zniszczyli i przestałam darzyć Gaimana sympatią..
Mam tą książkę obecnie na swojej półce, zakochałam się w jej opisie ale ciągle ją odkładam na później. Początkowo ponieważ pożyczyłam ją koleżance teraz sama nie wiem, bardzo chcę ją przeczytać w dziwny sposób ciągnie mnie do niej, ale chyba boje się, że będę miała takie fazy czytania co ty.
OdpowiedzUsuńO rany! ale wielkie emocje wzbudziła w tobie ta książka. Chyba osobiście dam sobie z nią spokój.
OdpowiedzUsuńJestem u Ciebie chyba pierwszy raz, i jestem zauroczona Twoim nagłówkiem jest cudowny!!!
OdpowiedzUsuńBardzo mi się u Ciebie podoba:)
Będę częstym gościem:)
Pozdrawiam!:*
Radosiewko, mam w planach :).
OdpowiedzUsuńSumire, ja nie wiem... ciągnie mnie do niego wciąż, bo po prostu uważam się dla niego za głupią, może po jakimś czasie go rozgryzę i bezapelacyjnie się zachwycę :).
Panno Indyviduum, no cóż, ja aż tak źle tego nie odebrałam xD.
Milo, wydaje mi się, że przy każdej książce można się tego obawiać. Jestem pewna, że sięgniesz po nią w najlepszym czasie :).
Cyrysiu, zawsze możesz spróbować, od tego się nie umiera :).
Izuś, bardzo miło mi Ciebie u mnie widzieć :). I cieszę się, że Ci się u mnie podoba :*.
Widzę, że jesteśmy zgodne ;) Ja także czasami go lubię a czasami nie mogę patrzeć. Za "Amerykańskich bogów" zabierałam się już dwa razy, ale jak do tej pory nie dotarła za daleko. Ach, ten termin z biblioteki. Przebrnęłam przez "Gwiezdny pył" ale to pod wpływem fascynacji filmem. Mam parę jego książek na liście, ale nie wiem kiedy się za nie zabiorę ;)
OdpowiedzUsuńHm, w sumie tak na czuje możnaby powiedzieć, że nie przepadasz za fantastyką? Dla mnie zaczynając od Władcy Pierścieni i Hobbita, poprzez Opowieści z Narnii, Kroniki Czarnej Kompanii, Grę o tron, aż po Świat Dysku, to esencja literatury. Ale jak to mówią "De gustibus est non disputandum" :]
OdpowiedzUsuńŻyczę powodzenia z komputerem ;)
OdpowiedzUsuńGaimana listę też mam ogromną, a jeszcze ŻADNEJ jego książki nie miałam w ręki. To znaczy, w księgarni owszem, ale w domu nie... Ciekawe, kiedy się przemogę lub będę miała przypływ gotówki i w końcu sprawię sobie coś jego autorstwa.
Spróbuj zatem Niegdziebądź, moim zdaniem to jego najlepsza powieść :).
OdpowiedzUsuń