"Gdzie Indziej" - Gabrielle Zevin

Raz na zajęciach z literaturoznawstwa dowiedziałam się, że książkę czyta się dla treści, a nie formy. Bo co jest fajnego w tekście, który nie ma dobrej fabuły, choćby był napisany najpiękniejszym językiem? Zaprotestowałam wtedy głośno i powiedziałam, że jest jeden autor, którego czytam tylko i wyłącznie dla stylu, bo w jego fabułach nie widzę sensu i mnie nie porywają. Wiecie o kim mówię? To Truman Capote. Jego styl kocham, ale niestety nie potrafię polubić równie mocno tego, o czym on pisze. Uznałam, że obroniłam swoją tezę. Ale czy da się czytać książkę napisaną kiepsko, ale z wyjątkowo świetną fabułą? Ciężko. Naprawdę ciężko.

I wcale nie chcę przez to powiedzieć, że "Gdzie Indziej" jest napisane bardzo źle. Po prostu w trakcie czytania przypomniałam sobie o tamtych zajęciach i Trumanie, ponieważ o ile fabuła "Gdzie Indziej" jest naprawdę nietuzinkowa, to język nie wciąga jakoś szczególnie, jest prosty. Momentami denerwujący, gdy bohaterka wybucha złością w najmniej oczekiwanym momencie, ale czytywałam książki napisane znacznie gorzej.

A fabuła? Ona nadrabia niedostatki w języku. I jest o tyle ciekawa, że dotyka aspektów, nad którymi przynajmniej raz w życiu dumał każdy człowiek - tego, co się dzieje po śmierci. Autorka wysłała piętnastoletnią Liz w podróż statkiem, który zawiózł ją na wyspę, do miejsca Gdzie Indziej. Tam właśnie trafiają wszyscy ludzie po śmierci. I spotykamy się z czymś, co być może znacie jako przypadek Benjamina Buttona. Ludzie, zamiast się starzeć, stają się coraz młodsi.

Liz nie może się pogodzić ze swoją śmiercią, ma depresję. Chce wrócić do swojego życia, spotkać swoją pierwszą miłość, przeżyć pierwszy pocałunek... A Gdzie Indziej próbują ją przekonać, że tutaj też może toczyć się życie i można doświadczyć wszystkiego. A co dalej? Jak wygląda Gdzie Indziej? Jaki jest jej kolejny krok? Powiem tylko, że do mnie ta wizja przemówiła, dałam się jej przekonać.

Liz jest bardzo miłą bohaterką, nie do końca typową nastolatką. Jest rozsądniejsza, bardziej naturalna. Muszę przyznać, że wszyscy bohaterowie są dobrze skonstruowani. Mają wady, zalety, uczucia. Swoje racje i swoje historie. I to oni mocno trzymają całą historię, żeby się nie posypała. Trzymają również Liz przed popełnianiem głupich błędów.

Muszę przyznać, że książka bardzo mnie poruszyła, szczególnie pod koniec. Ale wytrwale się trzymałam, bo mój tusz do rzęs nie jest wodoodporny, a rozmazana przecież nie będę jechać autobusem. A zresztą... co mi zależy, następnym razem nie będę się powstrzymywać przed płaczem, gdy książka będzie tego wymagała. O moich refleksjach na temat życia i śmierci mówić nie będę, bo tak naprawdę było ich niewiele, chociaż bardzo mocno się na mnie odbiły. Książka jest przyjemna, ciepła, skłaniająca do refleksji, naturalna, przemyślana. Tak naprawdę nie spotkałam się w niej z niczym rażąco frustrującym, oprócz wspomnianych wcześniej wybuchów złości bohaterki, których było tak naprawdę niewiele. Aż prosi się o polecenie. I polecam. Bo warto.


I widzę, że Pilipiuk nikomu do gustu nie przypadł. Hihi. Teraz się chyba wezmę za Fitzusia, bo tak się na mnie ładnie patrzy ze stosika... ^^.

Komentarze

  1. Chętnie sięgnę mimo tego prostego języka, o którym wspominasz. Bo może akurat i mi spodoba się tak książka, jak i Tobie? Szkoda byłoby ją wtedy przegapić :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Od jakiegoś czasu poluję na nią i liczę, że w końcu mi się uda:)). Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Przejęłaś mnie. Też mam takie odczucia. W sensie nie do tej książki, bo nie miałam okazji jej czytać. Ale do sposobu pisania. Nie wystarczy pomysł. Dobry pomysł to niestety za mało. Ale i sam język nie wystarczy. Autor musi umieć znaleźć idealną równowagę. I takie książki są najwspanialsze.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyznaję, że ja czasami też czytam dla formy.
    Choć z kolei na swoich zajęciach, ze sztuki pisania dowiedziałam się, że takie rozgraniczenie jest absolutnie niepoprawne i niedopuszczalne, bo jedno bez drugiego nie zaistnieje i żaden człowiek nie powinien ich oddzielać.
    Ale ja, jako niepokorna... czasem nadal oddzielam i czytam tylko dla jednego;))

    A za tą książką rozglądam się i rozglądam więc w końcu przeczytam:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Interesująca recenzja :o) Chętnie po nią sięgnę jak tylko będę miała okazję.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dario, to że jest prosty, nie jest jego wadą, ponieważ jest dobry :).

    Kasandro, życzę powodzenia!

    Sil, czasem jednak pomysł wystarczy. Podam głupi przykład: Zmierzch. Język kiepski, pomysł faajny (bo kto nie chciałby spotkać miłości absolutnej itd.?). Zresztą wystarczy popatrzyć na to, że stało się bestsellerem. A mimo wszystko pozostawia sporo do życzenia ;).

    Scathach, jest wiele rzeczy niepoprawnych, a ludzie robią je i tak ;). Wszystko jest kwestią umowną. A ja nie lubię kwestii umownych.

    Obsesjo Kasiulka, mam nadzieję, że i Tobie się spodoba :).

    OdpowiedzUsuń
  7. recenzja świetna, ale co do książki to jakoś.. nie przekonuje mnie.. no, ale ja jestem uroczo ograniczona xD

    PS Dzięki za zwrócenie uwagi na literówkę. Sama bym tego w życiu nie zauważyła ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam ją już od dawna i nie wiem, dlaczego, czym więcej czytam opinii, które są zachęcające, to nie mam ochoty jej czytać. Muszę chyba jeszcze odczekać. Czy ta tematyka? Sama nie wiem.

    OdpowiedzUsuń
  9. Beatrix, może wyczuwasz, że jest specyficzna. Bo tak naprawdę ciężko o niej napisać, bo zawsze się znajdzie jakieś przekłamanie. Ma świetne strony, ale też są te bardzo złe. Ale jednak warto ją przeczytać. Ale skoro masz ją, to pewnie w końcu to zrobisz :).

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Recenzje filmowe - Kiedy Paryż wrze (19)

Alina się obnaża, czyli ekshibicjonizm sieciowy.

Stosik #3