"Kiedy zejdziesz na psy - to nie miaucz!"

Rocky lub Bzik i mała ja
Przez mój dom przewinęło się kilka kotów. Każdy kochany, każdy inny, nietypowy. Oczywiście, bo to koty. Pamiętam, gdy w trzeciej klasie podstawówki wróciłam do domu wieczorem, była chyba zima. Coś miauczało w piwnicy. Okazało się, że był to mały, szary, pręgowany... Wzięliśmy go na górę i nakarmiliśmy lekko przemarzniętą kiełbasą, przy okazji ugryzł mnie w palec, taki był głodny! ^^. Oczywiście został z nami, nazwałam go niezbyt twórczo - Filemon.

Później nadeszła faza na koty białe w czarne plamy. Były dwa - Rocky i Bzik. Niestety nie pamiętam, w jakiej one pojawiły się u nas kolejności, ale oba, bez wyjątku, zostały wzięte od kolegi dziadka. Bzik był wyjątkowy. Obok domu stała przewrócona na bok łada, a on uwielbiał wchodzić jej pod maskę i taplać się w tych wszystkich smarach i innych. Później mama go łapała, pakowała do umywalki i spierała z niego te wszystkie brudy. To był kot, który lubił wodę. Gdy ktoś się kąpał, chodził po brzegu wanny, czasem do niej wpadał, ale nie reagował histerycznie, jak to koty mają w zwyczaju, tylko po prostu z niej wychodził, albo czekał, aż ktoś go z niej wyjmie. Zaś Rocky nie robił nic nadzwyczajnego. Pamiętam tylko, że mama dorobiła mu przydomek Balboa :).

Kiciuśka
Później była długa przerwa. Wzięła się ona z tego, że te wszystkie poprzednie koty kończyły pod kołami samochodów i rodzice już nie chcieli tego przerabiać na nowo. Każdy stracony kot to ból i płacz. Ale pod koniec piątej klasy podstawówki, w zasadzie niecałe dwa tygodnie przed, poszłam do przyjaciółki, której ktoś podrzucił kociaka. Chciałam, musiałam, po prostu. Więc wzięłam go, niosłam przez całe miasto, a on wpijał mi się pazurkami w szyję (miał może trzy tygodnie) i pomiaukiwał. Z początku imię było Miauczek, tak gwoli upamiętnienia tamtych chwil. Gdy doszłam do sklepu rodziców, mama powiedziała: O Boże, niesie kota.


Kota przyniosłam, nałgałam, że znalazłam na śmietnisku :D. Oczywiście nikt nie uwierzył, ale kot został. Moja najukochańsza kotka, Kiciuśka (już banalne imiona się skończyły), która tydzień później pojechała z nami nad Solinę. Kot, który spędził ze mną prawie sześć lat, została otruta. I mojej winy było w tym trochę, że nie ukradłam mamie kluczyków do samochodu i nie pojechałam do weterynarza od razu, gdy zauważyłam, że coś jest nie tak. Mamy: Przejdzie jej. mnie nie usatysfakcjonowało. Niecały tydzień później ona sama stwierdziła, że jest bardzo źle. Ale było już za późno. Kiciuśka była kotem podróżnikiem. Uwielbiała jeździć do mojej babci na Podlasie, a gdy wyjeżdżaliśmy, bawiła się z nami w kotka i myszkę. I chociaż zawsze była tam puszczona wolno (a gospodarstwo do najmniejszych nie należy), nigdy nie zdarzyło się, by nie wróciła. Była również nad morzem. Mały kot i dwa owczarki niemieckie leżące na kocach na plaży. Ludzie uznawali to za atrakcję turystyczną. W pewnej chwili jakiś mężczyzna podbiegł do nas i powiedział: Kotek Państwu uciekł! A my z mamą w bieg, ratować Kiciuśkę, która poszła sobie na spacer do lasu :). Gdy podrosła, przynosiła do domu węże, jaszczurki, myszy, ptaki... Raz nawet żabę. Przeganiała wszystkie psy z okolicy (im większe, tym bardziej się jej bały). Pilnowała swojego terenu.

Aureliusz, gdy się pojawił
Byłyśmy ze sobą bardzo zżyte. I chociaż kota podobno się wychować nie da - Kiciuśka spała wtedy, kiedy ja, wstawała ze mną, chodziła ze mną na sanki i siedziała ze mną przed komputerem. A, i uwielbiała oglądać "Titanica"! Ten początek, pod wodą ^^. A później szła spać. Kochałam ją, zresztą wciąż kocham, chociaż niedługo mijają dwa lata. Mogłabym o niej opowiadać w nieskończoność.

Później pojawił się Aureliusz, którego matka porzuciła na strychu mojej babci. Kolejne maleństwo, które do nas trafiło. Rósł w oczach. Był niesforny, nie bardzo chciał się podporządkowywać, a ja się nie chciałam zbytnio przywiązywać, bo stratę Kiciuśki mocno przeżyłam. Aureliusz, oprócz dziwnego imienia, a jakże, był również kotem-gejem, co mnie bardzo raduje. A co się z nim stało? Nie wiem, nikt nie wie. Pewnego dnia wyszedł z domu i postanowił, że już nie wróci. Porzucił nawet swojego chłopaka, który go szukał po całej wsi.

Aż tu nagle pewnego dnia okazało się, że u nas w piwnicy lubi spędzać czas inny kot. Raz mama go wzięła, by go nakarmić, później do nas przychodził, aż się wprowadził na stałe. To był Dwójka. Mieszkał u nas prawie miesiąc, po czym chyba uznał, że się wystarczająco najadł na zapas i również się wyprowadził. Dwójka był dorosłym kotem.

Dwójka

Jestem pewna, że kanon moich kotów nie został jeszcze zamknięty, będę miała również inne. Ale tym razem chcę, by były bezpieczniejsze i żebym była w domu. Dlatego, chociaż mówię to niechętnie, poczekam z nimi, aż dorobię się jakiegoś mieszkania. Ale nie wykluczam, że za dwa dni może pojawić się tutaj post o tytule "Mam kota!". Niezbadane są wyroki kotów. W końcu to one decydują o wszystkim.

Szczęśliwego Dnia Kota!

Komentarze

  1. Przeczytałam od deski do deski:) Ja mogłabym w taki sposób pisać o swoich psach... Też było ich nie mało i też nieodżałowane do tej pory...:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudnie je wszystkie opisałaś :) Ja kota nigdy nie miałam i mieć nie będę - jestem na nie niestety uczulona, nad czym czasem ubolewam. Mieszkają z nami za to psy :) I chyba one już zawsze będą mi towarzyszyły.

    OdpowiedzUsuń
  3. Paulo, miłość do zwierząt nie zna granic, więc w pełni Cię rozumiem :).

    C.S., dziękuję :).

    Kalo, szkoda, ale psy też są fajne ^^. Chociaż muszę przyznać, że sama miałam ich już po dziurki w nosie. Mimo to je kochałam, chociaż tego nie okazywałam ^^.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ech... a ja kocham moją czarną kotkę Galinkę i bestyjka perfidnie to wykorzystuje :) Ale i tak ją kocham :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam koty. Doskonale rozumiem co czujesz, bo też mieliśmy ich w domu całkiem sporo. Ale najbardziej przywiązałam się do ostatniego, Pirata. Niestety, tak jak twój Aureliusz, też kiedyś wyszedł i już nie wrócił ;(

    Ginny i Pan Tygrysek

    OdpowiedzUsuń
  6. Scarletko, koty mają to do siebie, że wykorzystują naszą miłość. Ale same dają nam o wiele więcej niż my moglibyśmy im dać :).

    Ginny, zawsze można mieć nadzieję, że zadomowiły się te nasze włóczykije u innego człowieka, u którego im lepiej niż u nas :).

    OdpowiedzUsuń
  7. Pięknie opisałaś swoje koty i ich historie. :) Ja też bardzo lubię koty. Koty mają w sobie to coś przyciąga. Niestety nie mogę mieć kota. Choć bardzo chce, ale niestety rodzice nie chcą się zgodzić na kota w domu. Szkoda...

    OdpowiedzUsuń
  8. Erin, mam wrażenie, że potraktowałam te historie bardzo ogólnie. Ale cóż, doby by mi zabrakło, gdybym chciała być dokładna, a i tak coś bym pominęła. Ważne, że każdy z nich ma swoje miejsce w tej notce. Może za kilka lat będziesz dumną właścicielką jakiejś mruczącej kulki :).

    OdpowiedzUsuń
  9. Przyjemnie czytało mi się w skrócie historię Twoich kotów. Chętnie i ja przytargam jakiegoś do domu, jak tylko się wyprowadzę :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Oj, ja bardzo kocham kotki, ale niestety ja i brat mamy na nie alergię, także...
    A Ciebie podziwiam za ten upór i przywiązanie, nie codziennie coś takiego się zdarza ;).
    I wiem jak boli strata po ukochanym zwierzaku... To sprawia, że człowiek nie chce ponownie tego przeżywać i traci możliwość spędzenia przyjemnych chwil ze zwierzakiem.
    A kotki są naprawdę bardzo miłe, a przytulanie się do nich sprawia dużo radości ;).

    OdpowiedzUsuń
  11. Awww, jakie słodkie koty! (*__________*)
    I bardzo interesujący tekst, oczywiście! xD

    OdpowiedzUsuń
  12. Kochana! Tak bardzo Ci dziękuję za ten tekst. Cos pieknego! POPŁAKAŁAM SIE! Uwielbiam koty, są wspaniałymi towarzyszami. Ja niestety nie mam ani jednego - rodzice się nie zgadzają :( - ale nawet przez bliską mi osobe jestem nazywana Kocurkiem ^^
    Mam nadzieje, że kiedyś będę mogła podzielić się z Tobą moimi doświadczeniami dot. posiadania kotów. Teraz moge jedynie życzyć Tobie kolejnych wspaniałych Mruczusiów ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Blackmilk, możemy się wyprowadzić razem i sobie kota sprowadzić xD.

    Surinder, upór? Nie wiem. Po prostu kocham koty i czuję się dobrze tylko wtedy, gdy są blisko mnie. Teraz od dawna nie mam i czuję się... pusta. Strata boli w przypadku wszystkiego i zawsze (przynajmniej mi) jest trudno się otworzyć na nowo.

    Owarinaiyume, rozbawiłaś mnie xD.

    Różowe niebo do wynajęcia, bardzo mi miło, aż nie wiem, co powiedzieć, że tak przeżyłaś mój tekst. Będę czekała, mam nadzieję, że niedługo pochwalisz się swoim kotem :). Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Recenzje filmowe - Kiedy Paryż wrze (19)

Alina się obnaża, czyli ekshibicjonizm sieciowy.

Stosik #3