"Kwestia równowagi" - Zoe Fishman
Powinnam się kajać przed tą książką, że podeszłam do niej z pozytywnym nastawieniem, po czym z miejsca je zmieniłam, gdy tylko zaczęłam ją czytać. Na stanowczo negatywne. Ale gdy tylko poszłam dalej, rozluźniłam się (tylko troszeczkę, zacznijmy od małych kroczków) byłam zmuszona się skarcić za ocenianie z góry.
Nie, to też nie do końca oddaje mój problem z tą książką. Nie lubię idealizacji bohaterów. A "czarny charakter", za jaki możemy uznać Bess - dziennikarkę, która chce napisać dość negatywny w wydźwięku artykuł na temat koleżanek ze szkoły, mnie denerwował, też był na swój sposób idealny. W dodatku amerykańskie "znamy się zasadniczo tydzień - to już możemy się nazwać przyjaciółmi na śmierć i życie" do mnie nie przemawia. Może dlatego, że polskie realia są zupełnie inne. Ciężko mówić o znalezieniu prawdziwych przyjaciół nawet wtedy, gdy spędza się z nimi niemal każdy dzień przez dziesięć lat, rozmawia o wszystkim. Jednego dnia wszystko potrafi się zawalić z błahego powodu. I dlatego ta książka mnie z początku frustrowała. Aż się zorientowałam (a właściwie sobie przypomniałam), że amerykańska mentalność jest zupełnie inna. Joga mnie wciągnęła, dałam tej książce szansę. A może to dlatego, że akcja rozgrywa się w jednym z miast moich marzeń - Nowym Jorku?
Fabuła nie jest dość typowa - na dziesięcioleciu ukończenia szkoły spotykają się cztery stare znajome. Każda z nich ma już swoje życie. Jedna firmę (ową szkołę jogi), druga dziecko, trzecia kochającego mężczyznę, czwarta dobrą, ale niesatysfakcjonującą pracę. Lądują one na zajęciach jogi i akcja toczy się przez cały kurs trwania. W tym czasie każda z nich stara się poradzić sobie z własnymi ograniczeniami - ciała i ducha. I oczywiście znaleźć miłość, bo bez tego nie byłoby dobrej powieści dla kobiet. W tym wypadku również zakończenie jest oczywiste.
Na czym polegał mój błąd? Zbyt pochopnie oceniłam wartość. Uznałam, że to niewarte mojego czasu, nic nie wniesie do mojego życia. A jednak coś się zmieniło. W sposób lekki, niezbyt inwazyjny, pomyślałam o moich własnych marzeniach, o tym, w jaki sposób staram się je zrealizować i poświęceniach. I przyjaźni. Ostatnio to poważny temat moich refleksji. "Kwestia równowagi" mi pomogła, uzmysłowiła też, że moje odwieczne marzenie o jodze powinno zostać w końcu spełnione.
Książka nie jest wybitna, ale dobra. Lekka, kobieca. I postacie nie są papierowe - są żywe, z charakterem, wadami. Chylę również czoła przed naturalnymi (przez co aż trochę dziwnymi) dialogami. Polecam na chwilę oderwania się od rzeczywistości, odstresowania. Na trudne momenty. Przyjemna książka, na swój sposób mądra. Chociaż jednocześnie taka, jak wszystkie inne.
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Prószyński, za co dziękuję.
Nie, to też nie do końca oddaje mój problem z tą książką. Nie lubię idealizacji bohaterów. A "czarny charakter", za jaki możemy uznać Bess - dziennikarkę, która chce napisać dość negatywny w wydźwięku artykuł na temat koleżanek ze szkoły, mnie denerwował, też był na swój sposób idealny. W dodatku amerykańskie "znamy się zasadniczo tydzień - to już możemy się nazwać przyjaciółmi na śmierć i życie" do mnie nie przemawia. Może dlatego, że polskie realia są zupełnie inne. Ciężko mówić o znalezieniu prawdziwych przyjaciół nawet wtedy, gdy spędza się z nimi niemal każdy dzień przez dziesięć lat, rozmawia o wszystkim. Jednego dnia wszystko potrafi się zawalić z błahego powodu. I dlatego ta książka mnie z początku frustrowała. Aż się zorientowałam (a właściwie sobie przypomniałam), że amerykańska mentalność jest zupełnie inna. Joga mnie wciągnęła, dałam tej książce szansę. A może to dlatego, że akcja rozgrywa się w jednym z miast moich marzeń - Nowym Jorku?
Fabuła nie jest dość typowa - na dziesięcioleciu ukończenia szkoły spotykają się cztery stare znajome. Każda z nich ma już swoje życie. Jedna firmę (ową szkołę jogi), druga dziecko, trzecia kochającego mężczyznę, czwarta dobrą, ale niesatysfakcjonującą pracę. Lądują one na zajęciach jogi i akcja toczy się przez cały kurs trwania. W tym czasie każda z nich stara się poradzić sobie z własnymi ograniczeniami - ciała i ducha. I oczywiście znaleźć miłość, bo bez tego nie byłoby dobrej powieści dla kobiet. W tym wypadku również zakończenie jest oczywiste.
Na czym polegał mój błąd? Zbyt pochopnie oceniłam wartość. Uznałam, że to niewarte mojego czasu, nic nie wniesie do mojego życia. A jednak coś się zmieniło. W sposób lekki, niezbyt inwazyjny, pomyślałam o moich własnych marzeniach, o tym, w jaki sposób staram się je zrealizować i poświęceniach. I przyjaźni. Ostatnio to poważny temat moich refleksji. "Kwestia równowagi" mi pomogła, uzmysłowiła też, że moje odwieczne marzenie o jodze powinno zostać w końcu spełnione.
Książka nie jest wybitna, ale dobra. Lekka, kobieca. I postacie nie są papierowe - są żywe, z charakterem, wadami. Chylę również czoła przed naturalnymi (przez co aż trochę dziwnymi) dialogami. Polecam na chwilę oderwania się od rzeczywistości, odstresowania. Na trudne momenty. Przyjemna książka, na swój sposób mądra. Chociaż jednocześnie taka, jak wszystkie inne.
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Prószyński, za co dziękuję.
Mnie nie przypadła do gustu :) jakoś nic mnie w niej nie ruszyło :P
OdpowiedzUsuńJuż miałam napisać, że nie dla mnie ale ja NY to jednak może kiedyś przeczytam ;]
OdpowiedzUsuńIsabelle, a mnie jednak trochę, co mnie cieszy, bo nie lubię krytykować książek :D. A przynajmniej krytykować tak, że sama się zastanawiam, czy przypadkiem nie przesadziłam :D.
OdpowiedzUsuńViconio, dla samego miasta chyba lepiej przeczytać coś Lauren Weisberger :D.
Może i tak, ale ja na hasło NYC reaguję jak na zaklęcie ;D
OdpowiedzUsuńTo przeczytaj, w sumie poczułam to miasto jakoś bliżej dzięki tej książce. A przynajmniej nowojorskie problemy z nieruchomościami i śniadaniami :D.
OdpowiedzUsuńWłaśnie najbardziej lubię jak w trakcie czytania można poczuć też klimat miasta :)
OdpowiedzUsuńA ja nie cierpię Nowego Jorku (brud, smród i hałas:/), nie lubię amerykańskiego sposobu na miłość i przyjaźń po dwóch spotkaniach... Jedyne co by mnie pociągało w tej książce to joga, która jest też moim odwiecznym, czekającym na spełnienia marzeniem, ale to za mało, żeby po książkę sięgnąć:)
OdpowiedzUsuńMnie też raczej wspomniany Nowy Jork nie zachwycił, a joga wręcz przeciwnie. Bardzo ją lubię ^^.
OdpowiedzUsuńCo do tych przyjaźni po tygodniu spotykania, pani nam kiedyś na angielskim tłumaczyła, że u nich jest tak, że przyjaciel to po prostu zwykły znajomy.
Książkę pewnie kiedyś przeczytam, lubię czasami oderwać się od 'cięższych' powieści ;).
hmmm dość sprzeczne recenzje pojawiają się na jej temat, a ja tez troszkę jakbym się bała kiczu w niej zawartego. Chyba jednak się skuszę mimo wszystko :)
OdpowiedzUsuńpóki co nie ;P
OdpowiedzUsuńna razie nie chcę jej czytać. może później.
OdpowiedzUsuń