"Rubio" - William Wharton

Nigdy nie mogłam się uważać za miłośniczkę Whartona, gdyż jego styl mnie nuży, sprawia, iż oczy mi się przymykają, a ja powoli przysypiam... Ale to jest jego urok. Wszystko, co on pisze, ma taką cechę. Wymaga doszukiwania się szczęścia w prostych czynnościach, ale przepełnia smutkiem. To jest Wharton. I nie da się temu faktowi zaprzeczyć.

Rubio jest jednym z typów klasycznej historii miłosnej. Młoda dziewczyna i starszy mężczyzna, którzy się w sobie zakochują, jednak społeczeństwo nie patrzy na to pozytywnie, więc muszą się ukrywać ze swoimi uczuciami, początkowo bawiąc się w kotka i myszkę. Oczywiście jest to historia wydarta Whartonowi z gardła - jest mężczyzna, który nie do końca radzi sobie w małżeństwie, Amerykanin, który wyjeżdża do Europy, by ułożyć sobie życie na nowo, tworząc je od podstaw. Główna męska postać w tych trzech książkach Whartona, które czytałam, niemal zawsze jest taka sama, ale to jest dobre. Im więcej się czyta, tym łatwiej zrozumieć tę postać. Dla mnie Rubio to Jacques ze "Spóźnionych kochanków". A przecież w tym momencie mamy sytuację nader odwrotną - tam była stara kobieta i młodszy mężczyzna. Jednak można powiedzieć, że wszystko pozostaje takie samo, nie ruszając się z miejsca.

Dlaczego więc należałoby przeczytać "Rubio", jeśli zna się "Spóźnionych kochanków"? Odpowiedź na to pytanie wydaje się naturalna, chociaż trudna. Ta książka z pewnością napisana jest o wiele piękniej, zachwyca, nie każe zastanawiać się nad zdrowiem psychicznym bohatera w tak silny sposób jak w "Kochankach". Tutaj historia jest delikatniejsza. Piękniejsza. I smutniejsza. Nie widać, do jakiego końca prowadzi. Autor wręcz bawi się czytelnikiem na ostatnich stronach. Próbuje go wytrącić z równowagi. I pokazuje piękną miłość. Nie idealną, ale na swój sposób spełnioną. Nie potrafię pozbyć się wrażenia, że to sam Wharton pokutuje w swoich powieściach za własne grzechy.

William Wharton i Nocholas Sparks tworzą klasykę współczesnych historii miłosnych. Ich powieści i sposoby pisania bardzo się od siebie różnią, tak samo jak przedstawione uczucia. Jednak autor "Rubio" stoi o stopień wyżej, tworząc opowieści trudne, każące pomyśleć, czym jest dla nas miłość i ile byśmy dla niej zrobili. Nie udaje, że jest ona ponadczasowa. I ma rację. Bo każda jest inna, a ideał może być tylko jeden.

Gorąco polecam. I nie radzę zniechęcać się słowami w mojej recenzji, które mówią o smutku. Przecież w życiu też on jest. A tutaj nie dominuje. Poza tym Hiszpania nagle zaczęła wzbudzać we mnie jakieś ciepłe uczucia, chociaż z zasady nie lubię za bardzo czytać książek, których akcja rozgrywa się w tym kraju.



I po kolokwium! Chyba zdezerterowałam z reszty zajęć, a teraz powinnam przygotowywać się do prezentacji, jednak uznałam, że "zasłużyłam", by poczytać sobie książkę ;). Chciałam coś jeszcze napisać, ale zapomniałam, co to było.

Cieszę się, że tu jesteście, czytacie moje recenzje i tworzycie duszę mojego bloga, o! To właśnie chciałam powiedzieć. Dziękuję Wam.

Komentarze

  1. Ja osobiście Whartona uwielbiam i mam do jego powieści wielki sentyment. Polecam jeszcze "Niedobre miejsce".

    OdpowiedzUsuń
  2. Whartona nigdy nie czytałam. Mam parę jego pozycji w swojej biblioteczce, także muszę nadrobić zaległości. Oj na germanistyce musisz mieć ciężko. Ja się uczyłam niemieckiego 9 lat, a niestety nie umiem prawie nic. To chyba jedyny język, który w ogóle nie wchodził mi do głowy:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mooly, jeśli będę miała okazję, przeczytam :).

    Kolmanko, przeczytaj, zawsze warto znać swojego wroga ;P. Ciężko? Zależy od punktu widzenia. Jeśli ktoś jest tak leniwy jak ja, to ma ciężko. No, jak nie jest leniwy to też... Ale przecież medycyna również nie należy do najlżejszych kierunków ;P. Niemiecki trzeba polubić, inaczej nigdy się go nie nauczysz. Wiem, jak to działało u mnie... Zresztą każda filologia jest ciężka. Ale jaka przyjemna... ^^.

    OdpowiedzUsuń
  4. jakoś nie mogę przemóc się do Whartona. Tyle słyszałam pochwał na jego temat, że aż mi wstyd nie przeczytać choć jednej książki. Raz kozie śmierć- spróbuję ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja uwielbiam niemiecki, co moi znajomi kwitują stwierdzeniem, że w sumie zawsze byłam dziwna... ;)

    Francuskiego za to nie znoszę. Uczyłam się przez trzy lata i czekałam na moment, w którym będę mogła od niego odpocząć. Jak go słyszę - mam gęsią skórkę.

    Wracając do książki - wpisuję na listę. Jestem ciekawa co z tej miłości wyniknie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Przeczytałam w całości tylko jedną książkę Whartona "Opowieści z Moulin du Bruit" i pamiętam, że bardzo mi się podobała.
    Ma pozytywny wydźwięk i opowiada o zakupie pięknego ddomu we Francji, o mieszkańcach małej wioski i rodzinie. Miałam podejścia do jego innych książek w czasach gdy w Polsce był bardzo popularny( to już chyba z 10lat temu:)) ale jakoś nie mogłam się przemóc do tych wszystkich mniej pozytywnych. Może czas znowu spróbować i dać mu szansę.
    Zaskoczyłaś mnie umieszczeniem Whartona obok Sparksa. Nigdy bym nie pomyślała o nich w tym samym zdaniu:)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja Whartona kocham za ten nastrój, jaki jest w jego książkach, za jego swoistą filozofię życia. Facet mieszka raz na barce na Sekwanie, którą swoją drogą sam remontuje (a ja lubie faceta z młotkiem i heblem, takie moje zboczenie, szkoda ze mój Mąż nie ma takich smykałek;)), innym razem - pisze o tym Marta - spędza święta z rodziną w... ich prywatnym starym młynie. Wogóle to facet zaszczepił mi miłość do Francji, podziw dla ulicznych malarzy i dla historii, które być może noszą w sobie. Już każdy uliczny artysta będzie dla mnie Jacquesem... Aha, wstrząsająca i oparta na prawdziwych wydarzeniach jest książka "Niezawinione śmierci", płakałam ją czytając...
    Mam nadzieję, że jakoś strawicie moje achy i ochy, no coż, ja kocham Whartona;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Dominiko, tylko nie zaczynaj od "Spóźnionych kochanków" xD.

    Nyx, haha, to Twoi znajomi są dziwni, a nie Ty. Moi się przyzwyczaili do tego, że jestem nienormalna, więc ta germanistyka była dla nich moim naturalnym wyborem nawet bardziej niż dla mnie (zrozumiałaś to zdanie? xD). Zawsze chciałam się uczyć francuskiego...

    Tusienko, miałam nie pisać tego zdania o Sparksie, ale uznałam, że skoro pojawiło się w mojej głowie, to je umieszczę. Oboje piszą o miłości i oboje są z tego znani. Pasują do siebie :D. Tak, jego popularność była na wyżynach jakieś dziesięć lat temu (a może ja zacznę nową whartonowską falę? ;)).

    Mooly, ja nie lubię tego nastroju, bo jest monotonny. Denerwuje mnie, że pisze w czasie teraźniejszym. Ale jednocześnie ma w sobie coś, co skłoniło mnie dzisiaj do myślenia, iż pisze prawie idealnie. Nie sięgałam po żadną notkę biograficzną. Ale Paryż chyba uwielbia szczególnie. Strawię Twoje emocje, gdyż pozwalają mi być optymistyczną przez chwilę :D. Postaram się poznać go lepiej :).

    OdpowiedzUsuń
  9. Najważniejsze, że już po wszystkim - to odnośnie kolokwium.

    Mam w posiadaniu dwie powieści Whartona, ale jeszcześmy się nie zapoznali ze sobą. Nadrobię, chociaż moje wyobrażenie o jego prozie pokrywa się z pierwszymi słowami Twojej recenzji :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Czytałam "Spóźnionych kochanków" wieki temu, podobała mi się, owszem, ale nie powaliła na kolana, tak jak przyjaciółkę, która mi książkę pożyczyła.
    A "Rubio" dorwałam na jakiejś wyprzedaży za złotówkę jedyną, kupiłam, przeczytałam, zdziwiłam się, zapłakałam...
    Masz rację - jest subtelniejsza, delikatniejsza, a dzięki temu lepiej się ją czyta.
    W planach mam sięgnięcie po te bardziej życiowe - o barce na Sekwanie i młynie.
    Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja dopisuję się do grupy uwielbiającej Whartona - bardzo lubię jego książki. Moje ukochane "Wieści" - zawsze czytam w okolicach świąt Bożego Narodzenia. Ponadto piękne są "Opowieści z Moulin du Bruit", "Stado", "Tato" no i "Rubio" oczywiście. Muszę też wspomnieć o "Ptaśku" - niezapomniana powieść.

    OdpowiedzUsuń
  12. Marpil, otóż to ;).

    Beatrix, "Ptasiek" jest jedną z jego książek, które na pewno przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  13. Dla mnie Rubio był książką magiczną, oderwaną od rzeczywistości. Pełną piękna, bólu, smutku, rozpaczy, gniewu. I żałości. Płakałam nad tą dziewczyną (może nie dosłownie, bo szczerze to nie pamiętam, ale łapiesz metaforę) i nad światem, że jest taki i że popchnął ją do tego czynu. A już ta przeplatanka na końcu, te zawały i reanimacje serca (mojego) już zupełnie mnie rozwaliły i sprawiły że książka do tej pory tkwi w mojej pamięci, co naprawdę bardzo rzadko się zdarza, bo zwykle prawie zaraz zapominam co w książce było. Cieszę się, że Ci się podobała. A co do postaci głównego bohatera, to o ile dobrze pamiętam Wharton w każdej książce nieskończenie czerpie z siebie samego i swojego życia, i dlatego pewnie już w trzech jego książkach bohater wydaje Ci się taki sam.

    OdpowiedzUsuń
  14. Zgadzam się z Tobą. Nie mogę powiedzieć, że nie zgadzam. Chociaż może ja to wszystko zupełnie inaczej ujęłam.
    Ja też tak piszę, więc Whartonowi nie będę nic zarzucać ;). To po prostu ciekawe.

    OdpowiedzUsuń
  15. ten facet umie pisać i kropka. cokolwiek się weźmie do ręki zawsze warto...pozazdrościć

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Recenzje filmowe - Kiedy Paryż wrze (19)

Oddam Nianię w dobre ręce - i to jak najbardziej materialnie - konkurs, losowanie, czy jak tam zwał...

"Dziewczyna o szklanych stopach" - Ali Shaw