"Wiatr ze wschodu, wiatr z zachodu" - Pearl S. Buck
Czasem się zdarza, że te najbardziej niepozorne książeczki są prawdziwymi literackimi perełkami. Gdy zdecydowałam się na zakup (a pewnie bym tego nie zrobiła, gdyby nie promocja w Matrasie) i przeczytałam pierwsze zdanie, już wiedziałam, że to jest to. Właśnie taki styl, za jakim tęskniłam od kilku miesięcy, jednak nie chciałam znowu czytać którejś z książek już mi znanych. W tym momencie czasu mam za mało na powtórki. Więc w moje życie wtargnęła Pearl Buck.
Jest to opowieść o Chinach z pierwszej połowy dwudziestego wieku. Dowiadujemy się, że krępowanie stóp wciąż było zabiegiem całkiem naturalnym dla społeczeństwa, chociaż niektóre (oświecone - zamerykanizowane) jednostki je potępiały jako przestarzałe. Poznajemy również obyczaje związane z szanowaniem starszych ludzi i kwestię małżeństwa oraz niektóre zabobony.
Pierwsza część książki jest całkiem sielankowa. Pomijając początkowe problemy bohaterki (a zarazem narratorki) z przystosowaniem się do bardziej nowoczesnego - zachodniego - stylu życia, związanego z pasjami jej męża, później wszystko jest niemal idealnie, co (mi osobiście) wydaje się być w tamtym miejscu i czasie niezbyt łatwe do zrobienia, ale jednak nie niemożliwe. Przykładna chińska kobieta musi się nauczyć zrywać z obowiązującymi konwencjami, jednocześnie ich przestrzegając, przynajmniej w kontaktach z rodzicami i teściami. Widzimy tutaj bunt dorosłych, którzy chcą mieć możliwość bycia sobą, dzięki poznaniu amerykańskiej swobody. Nie sprawia to jednak, że działają oni zupełnie wbrew obyczajom - są pewne zasady, które wiedzą, że muszą być przestrzegane. Przedstawione tam Chiny są malownicze i trochę mniej obce, niż może się to wydawać (może z powodu zestawienia ich z Zachodem i nieśmiałego wyjaśniania przez narratorkę pewnych rzeczy?).
Druga część niestety podobała mi się trochę mniej. Wszystko wydawało się szybkie, urywane i naiwne. Jakby Kwei-lan podążyła za duchem czasu (co jest dwuznaczne, gdyż sama zauważa, że dla Chińczyków czas nie istnieje, dlatego nie mają oni powodów do pośpiechu) i amerykańskich wpływów. Bo nagle do domu wraca jej brat wraz z żoną, która jest... Amerykanką. Kwei-lan musi się opowiedzieć po którejś ze stron - miłości lub rodziny i obyczajów.
Książeczka warta polecenia. Czyta się ją szybko i przyjemnie. Miło jest na chwilę zniknąć w Chinach z całą ich egzotyką i zwyczajami - nierozumianymi przez Zachód. I przy okazji się dowiedzieć, że mieszkańcy Wschodu myślą bardzo podobnie o nas.
Polecam.
Autorka spędziła pierwsze osiemnaście lat swojego życia w Chinach, więc sądzę, że wie, o czym pisze. Za swoje mistrzowskie opisywanie życia w tym kraju dostała Nobla. Szczerze nie wiem, czy Nobla jej pisanie jest warte, ale z pewnością lepiej, że ona go dostała niż taki... nie mam pomysłu kto ;).
A tak organizacyjnie - do końca weekendu powinnam skończyć "Das Nibelungenlied" i napisać recenzję, a później zacznę książkę, którą pożyczyła mi Skarletka i postaram się ją skończyć w przyszłym tygodniu. Poza tym przyszła mi dzisiaj cudowna książka, której raczej nie chcę widzieć, ale cieszę się, że ją mam :D.
Jest to opowieść o Chinach z pierwszej połowy dwudziestego wieku. Dowiadujemy się, że krępowanie stóp wciąż było zabiegiem całkiem naturalnym dla społeczeństwa, chociaż niektóre (oświecone - zamerykanizowane) jednostki je potępiały jako przestarzałe. Poznajemy również obyczaje związane z szanowaniem starszych ludzi i kwestię małżeństwa oraz niektóre zabobony.
Pierwsza część książki jest całkiem sielankowa. Pomijając początkowe problemy bohaterki (a zarazem narratorki) z przystosowaniem się do bardziej nowoczesnego - zachodniego - stylu życia, związanego z pasjami jej męża, później wszystko jest niemal idealnie, co (mi osobiście) wydaje się być w tamtym miejscu i czasie niezbyt łatwe do zrobienia, ale jednak nie niemożliwe. Przykładna chińska kobieta musi się nauczyć zrywać z obowiązującymi konwencjami, jednocześnie ich przestrzegając, przynajmniej w kontaktach z rodzicami i teściami. Widzimy tutaj bunt dorosłych, którzy chcą mieć możliwość bycia sobą, dzięki poznaniu amerykańskiej swobody. Nie sprawia to jednak, że działają oni zupełnie wbrew obyczajom - są pewne zasady, które wiedzą, że muszą być przestrzegane. Przedstawione tam Chiny są malownicze i trochę mniej obce, niż może się to wydawać (może z powodu zestawienia ich z Zachodem i nieśmiałego wyjaśniania przez narratorkę pewnych rzeczy?).
Druga część niestety podobała mi się trochę mniej. Wszystko wydawało się szybkie, urywane i naiwne. Jakby Kwei-lan podążyła za duchem czasu (co jest dwuznaczne, gdyż sama zauważa, że dla Chińczyków czas nie istnieje, dlatego nie mają oni powodów do pośpiechu) i amerykańskich wpływów. Bo nagle do domu wraca jej brat wraz z żoną, która jest... Amerykanką. Kwei-lan musi się opowiedzieć po którejś ze stron - miłości lub rodziny i obyczajów.
Książeczka warta polecenia. Czyta się ją szybko i przyjemnie. Miło jest na chwilę zniknąć w Chinach z całą ich egzotyką i zwyczajami - nierozumianymi przez Zachód. I przy okazji się dowiedzieć, że mieszkańcy Wschodu myślą bardzo podobnie o nas.
Polecam.
Ach, te cudzoziemki! (...) Niektóre z urody przypominają Białą Gwiazdę! Szczere oczy, swobodne ciała... (...) Te piękne nagie ramiona... Mogę powiedzieć, że nie ma w nich ani krzty fałszywej wstydliwości i powściągliwości tak charakterystycznych dla naszych kobiet. Są wolne jak wiatr i słońce; śmiechem i tańcem wyrywają mężczyźnie serce, które przemyka przez ich palce niczym promienie słoneczne, by stłuc się o ziemię i zmarnować. (str. 97)
Autorka spędziła pierwsze osiemnaście lat swojego życia w Chinach, więc sądzę, że wie, o czym pisze. Za swoje mistrzowskie opisywanie życia w tym kraju dostała Nobla. Szczerze nie wiem, czy Nobla jej pisanie jest warte, ale z pewnością lepiej, że ona go dostała niż taki... nie mam pomysłu kto ;).
A tak organizacyjnie - do końca weekendu powinnam skończyć "Das Nibelungenlied" i napisać recenzję, a później zacznę książkę, którą pożyczyła mi Skarletka i postaram się ją skończyć w przyszłym tygodniu. Poza tym przyszła mi dzisiaj cudowna książka, której raczej nie chcę widzieć, ale cieszę się, że ją mam :D.
Czułam, że Twoja recenzja to zuo :P Teraz chcę tę książkę przeczytać xD Ile ma stron? :P
OdpowiedzUsuńCieszę się, Ario :D. 174.
OdpowiedzUsuńWidzę tę okładkę za każdym razem, jak idę do Empiku, chyba jednak ją kupię : D Co więcej, mam wrażenie, że ta książka o Chinach mi się bardzo spodoba.
OdpowiedzUsuńYosso, ale nie kupuj jej w Empiku. W Matrasie jest obecnie za 6,90, to chyba lepsza oferta ^^.
OdpowiedzUsuńod dawna mam ją w planach.. to nie pierwsza zachęcająca recenzja jaką czytałam :)
OdpowiedzUsuńTeż kupiłam w Matrasie za kilka złotych ;) Tak, perełka. Zresztą napisana przez Perłę Kozioł ;) Nie zauważyłam tego, że druga połowa jest gorsza, ale też Nobla bym za to nie dała. To fajna, interesująca książka. Żadne arcydzieło, niemniej naprawdę mi się podobała.
OdpowiedzUsuńEdith, to daj się jej porwać ^^.
OdpowiedzUsuńUltramaryno, nie zauważyłam tego podobieństwa z imieniem :D. Chociaż często sobie je tłumaczyłam na polski, gdy patrzyłam na okładkę. Druga połowa jest inna. Brakowało mi tam tej magii słów. Były bardziej zwyczajne.
A ja jej chyba jeszcze nie widziałam w moich Matrasach :( Muszę przeszturmować wszystkie półki bardzo dokładnie.
OdpowiedzUsuńMuszę, muszę to przeczytać! :)
OdpowiedzUsuńFutbolowa, zapytaj sprzedawczynię ;). Mojej szukały trzy przez chyba dziesięć minut i też miały problemy ze znalezieniem :D.
OdpowiedzUsuńPiękny ten cytat, który dałaś. Bardzo mi się spodobał. Wiesz, że czcionka, którą jest napisane imię i nazwisko autorki na okładce denerwuje mnie za każdym razem, na każdej książce? I tak sobie uświadomiłam, że z powodu tego małego szczegółu nigdy żadnej z jej książek nie otworzyłam xD.
OdpowiedzUsuńRozumiem, że ta recenzja za tydzień, to Kostova? ;)
Niee. Nie Kostova. Nie tknęłam jej od... no, tygodnia właśnie xD. To będzie "Życie i śmierć socjopaty". Kostova może zaraz później. Zobaczę, jak się rozmieszczę ze wszystkim w czasie.
OdpowiedzUsuńA mi się właśnie ta czcionka podoba i się zaczęłam zastanawiać, jak ona się nazywa... xD.
Na pewno jakoś brzydko xDDD.
OdpowiedzUsuńBo wiesz, ja na tą Kostovę czekam z utęsknieniem :).
Nie martw się. Będzie. Niestety doba ma tylko 24 godziny... Jeśli się za mnie wszystkiego nauczysz, będzie Kostova nawet jutro xD.
OdpowiedzUsuńHm, poczekam xD.
OdpowiedzUsuńMnie się również podobała :)
OdpowiedzUsuńMatko, tak cudowna recenzja, że ja biegnę do Matrasu! 6,90? *cieknie ślina*
OdpowiedzUsuńTeż widziałam ją w promocji w Matrasie i bardzo się nad nią zastanawiam:)
OdpowiedzUsuńOd jakiegoś dłuższego czasu przymierzam się do tej autorki, ale wciąż ten brak czasu xD'''' Tak kusisz tą książką, że na pewno w międzyczasie ją przeczytam xD
OdpowiedzUsuńA, czekam na recenzję "Das Nibelungenlied" z niecierpliwością xD
Przyjemnego weekendu!^^
od dawna chce ją przeczytać, ale na razie brakuje mi funduszy na zakup ;/
OdpowiedzUsuńmoże i ja wybiore się do Matrasa, któregoś razu? Książka zapowiada się iście po królewsku
OdpowiedzUsuńGdzieś o niej już czytałam i od jakiego czasu mam na liście:P
OdpowiedzUsuń