"Spóźnieni kochankowie" - William Wharton
Jest to książka, która towarzyszy mi od dzieciństwa. Może nie w dosłownym znaczeniu, ale odkąd tylko pamiętam, w mojej głowie siedzi tytuł i autor, nie pozwalając o sobie zapomnieć. W swoim czasie mama uwielbiała tę książkę, pożyczyła ją od swojej kuzynki. "Spóźnieni kochankowie" krążyli dookoła mnie, próbując zwrócić na siebie uwagę i zmusić mnie do przeczytania. Dopiero po wielu latach (i półgodzinnym zastanawianiu się pewnego dnia, czy ja już ich jednak nie przeczytałam) zmusiłam się do ubrania, wyjścia z domu, przejścia przez ulicę i wtoczenia się pod górę, czekania prawie godzinę na ową kuzynkę, żeby zabrać jej dwie książki Whartona i wrócić do domu. Odłożyłam je na mój wakacyjny stosik, który, choć niepełny, sięga mi już do pasa i zmusiłam je do czekania na swój czas. Taka była droga "Spóźnionych kochanków" do moich rąk.
Nie do końca wiedziałam, o czym ta książka opowiada. Czytając, poznawałam Paryż, uczyłam się francuskiego, malarstwa, życia. Jednocześnie chciałam być paryskim kloszardem jak Jacques i niewidomą ponad siedemdziesięcioletnią dziewicą. Poznawałam ich życie, patrzyłam, jak się zaprzyjaźniają. Na zmiany ich emocji, tworzenie nici zaufania. Wydawało mi się, że to jest ważne. Postrzeganie świata nie poprzez oczy, ale poprzez sam świat. To, czym on jest, a nie, co my uważamy, że nim jest. Na uczucia, niewinność.
W momencie, gdy Jack opowiadał swoje życie poczułam, że jest osobą nieistotną. Nie on jest głównym bohaterem, chociaż mogłoby się tak wydawać. Mirabelle nauczyła go żyć. Chociaż był wolny, zniewoliła go na nowo. Jednocześnie on był postacią, która chciała zwrócić na siebie uwagę. Chciał, żeby Mirabelle go zobaczyła, żeby pragnęła znowu widzieć. Chciał zobaczyć w jej oczach, że jest wyjątkowy. I chociaż bohaterowie się zarzekali, że wykorzystują się nawzajem, jednocześnie zaprzeczając sobie, ja się zastanawiałam, które z nich jest bardziej egoistyczne. Które dążyło bardziej do samozadowolenia siebie samego.
Ta książka jest piękna. Pokazuje sens życia, jedyne wartości. Miłość. To, żeby po prostu żyć. Ale nie potrafiłam polubić Jacques'a. Mirabelle była cudowna, ale chciała jego kosztem nadrobić stracone lata. Oboje się, moim zdaniem, wykorzystywali. Może to była miłość. Wydawała się cudowna. Ale na końcu Jack uciekł. Po prostu. Jakby ze strachu przed obowiązkiem - tak wyglądało zakończenie w moich oczach.
Nie spodobały mi się ostatnie sceny. Wydały mi się przerysowane. Nienormalne. I to nie w sensie, że nadzwyczajne, ale po prostu chore. Nie umiałam sobie z nim poradzić. To była dla mnie dziwne.
"Spóźnieni kochankowie" podobali mi się może do trzech czwartych, zanim zakończenie zaczęło się wydawać takie oczywiste. Później odkryłam, że nie tego oczekiwałam. To nie było moje pierwsze spotkanie z Whartonem ani też nie ostatnie. I chociaż to chyba jego najbardziej znana powieść, muszę do niej albo dojrzeć, albo ją przemyśleć. Jednak polecam bez wahania. Można się z tej książki dużo nauczyć o życiu i o świecie w pięknej scenerii Paryża.
(W tym momencie naszło mnie skojarzenie z "Titaniciem").
Masz ciekawy styl. Dobrze się czyta Twoje recenzje.
OdpowiedzUsuńI - co ważne dla mnie - stawiasz poprawnie przecinki (a wbrew pozorom to rzadko spotykane).
Widzę, że czytasz książkę książkę Daia Sijie - będę czekać na Twoją recenzję.
Pozdrawiam serdecznie^^
Słyszałam o tej książce, co nieco i od jakiegoś czasu zastanawiam się czy jej nie przeczytać.
OdpowiedzUsuńowarinaiyume - dziękuję :). Z przecinkami toczyłam przez wiele lat walkę, aż w końcu zrozumiałam, o co w nich chodzi (a po nauce w szkole powinnam to chyba dawno temu już wiedzieć... ;)). Recenzja powinna się pojawić za jakiś czas, może jak się ochłodzi ;).
OdpowiedzUsuńMeme - naprawdę polecam. Chociaż denerwowały mnie pewne rzeczy, to książka jest warta uwagi.
A mi to się kojarzy z piosenką varius manx:)
OdpowiedzUsuń@Alina:
OdpowiedzUsuńNauczyciele uczą tak, że niekoniecznie po ukończeniu szkoły wie się, gdzie postawić przecinek - niestety xD'''''''
Będę czekać w takim razie na recenzję^^
Miłego dnia!
Czytałam "Ptaśka". I jakoś tak średnio przypadł mi do gustu. Owszem, dostrzegam oczywiste zalety, ale to nie zmienia faktu, że średnio lubię tę książkę. Może jeszcze zabiorę się za Whartona, a jeśli już, to na pewno za "Spóźnionych kochanków".
OdpowiedzUsuńUltramaryno - polecam również "Rubio". Kiedyś go czytałam i mi się podobał (zresztą w najbliższym czasie go powtórzę ;)).
OdpowiedzUsuńCzytałam na studiach, zamiast uczyć się do egzaminu z "Psychologii emocji". Od Whartona dowiedziałam się więcej :) Pozdrawiam serdecznie, Ola
OdpowiedzUsuń