"Tygrysie Wzgórza" - Sarita Mandanna


Indie są krajem niezwykłym. Moje pierwsze wrażenie o nich tak naprawdę dotyczyło Malezji, jednak „Matka Ryżu” nieustannie kojarzy mi się właśnie z Indiami. Tak samo, jak „Tygrysie Wzgórza” kojarzyły mi się z „Matką Ryżu” – nawet bardziej niż z powoływanym na okładce „Przeminęło z wiatrem”. I ta recenzja będzie opowiadała o trzech utworach, a nie o jednym, ponieważ pewne emocje są nierozdzielne.

Dewi i Dawanna znali się od dziecka i byli nierozłączni, ludzie mówili, że są nierozdzielni jak ziarnka kardamonu. Dla dorosłych było oczywiste, że kiedyś się ze sobą zwiążą. Śliczna Dewi jednak w wieku dwunastu lat spotkała na swojej drodze prawdziwe przeznaczenie – pogromcę tygrysa. I jeśli kojarzycie Sayuri z „Wyznań Gejszy” i jej miłość oraz marzenia o Prezesie, tutaj doświadczycie czegoś podobnego – świętą i niezachwianą wiarę w uczucie do drugiej, wiele starszej osoby, z którym nie można i nawet nie chce się walczyć, tylko pragnie się osiągnąć sukces, zdobyć to uczucie.

Z recenzji, które czytałam, wynikało, że tak naprawdę ta książka ma niewiele wspólnego z dziełem Margaret Mitchell. Ja co prawda oglądałam jedynie film, ale widziałam pewne analogie – fabularne i emocjonalne. Miłość Dewi do Tygrysich Wzgórz i miłość Scarlett do Tary. Zaś ukochany mężczyzna – Maću – był połączeniem Rhetta Butlera i tego, w którym była zakochana Scarlett, dopóki nie zmądrzała. Tutaj oboje byli połączeni w jedno. Zaś Dawanna kojarzył mi się z Dżejanem z „Matki Ryżu”. Appu z Laszmaną. Zaś sama Dewi właśnie ze Scarlett i po części z Lakszmi, zwykle w swoich najbardziej destrukcyjnych momentach. Podejrzewam, że części tego, co napisałam, nie zrozumiecie, ale w ten sposób chcę tylko powiedzieć, że nie uważam „Tygrysich Wzgórz” za książkę jedyną w swoim rodzaju, tylko czerpiącą z najlepszych wątków innych książek – oczywiście nie chcę sugerować, że autorka czerpała z tych wspomnianych przeze mnie powieści, to tylko moje spostrzeżenia.

Sama książka mnie zaskoczyła nie tyle fabułą, nawet śliczną okładką i cudownym tytułem, ale faktem, że czytało się ją tak szybko i tak bardzo mi się podobała, choć uważam, że mojej ukochanej „Matce Ryżu” nie dorównuje (swoją drogą drugie polskie wydanie tej książki, wydawnictwa Albatros Kuryłowicz, ma bardzo podobną okładkę). Podobały mi się aromaty kawy i kardamonu, kwiaty bambusa, słonie, uczucia i wejście w wyższe sfery, które są przeciwieństwem tego, co było w „Matce Ryżu”. Ta książka ma w sobie coś naprawdę zachwycającego, delikatnego. Czas z nią spędzony z całą pewnością nie był czasem straconym. Tak samo jak wydane na nią pieniądze.

Jednak muszę przyznać, że mimo wszystkich zalet, nie zakochałam się w tej książce. Może to wina tych podobieństw, może czegoś innego. Może odczuwałam w niej brak czegoś nieokreślonego. Proszę się jednak tym nie zrażać, bo ta książka ma w sobie coś magicznego. I zdecydowanie mogę ją polecić.

Komentarze

  1. Masz trochę racji w tym, że autorka czerpała najlepsze wątki z innych książek – jednak takie połączenie jej wyszło i świetnie się to czytało, podobał mi się klimat Indii i przenikający zapach świeżej kawy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bibliofilko, o tak, klimat był wspaniały :). Kawa również, choć osobiście jej nie lubię ^^.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rzeczywiście ,,Tygrysie Wzgórza'' mają w sobie swoistą magię. Mi się bardzo ta książka podobała.

    OdpowiedzUsuń
  4. Chętnie przeczytałabym tę książkę. Kocham Indie w każdym wydaniu, więc chyba byłaby dla mnie odpowiednia.

    OdpowiedzUsuń
  5. a ja tę książkę będę zaliczała do jednych z najlepszych, które przeczytałam w 2011 roku, natomiast "Matki ryżu:" nie czytałam i coś czuję, że powinnam to nadrobić (?) pozdrawiam kochana:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kaś, MUSISZ ją przeczytać! To pięć lat na szczycie moich ulubionych książek! Dopiero "Blondynka" zdetronizowała :D.

    OdpowiedzUsuń
  7. książka od jakiegoś czasu czeka na półeczce na swoją kolej i chyba mi się spodoba :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Uwielbiam tę książkę , ma w sobie magiczna nutę Indii i tęsknotę za miłością, za życiem.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jestem w trakcie czytania "Matki ryżu" i podobieństwo okładek odrzuca mnie od "Tygrysich wzgórz". Mam wrażenie, że to celowe nawiązanie, maskujące słabą powieść. Może w przyszłości zmienię zdanie i przeczytam, ale póki co wnikam w świat rodziny Lakszmi :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Dosiaku, nie byłabym taka pewna, czy to celowe nawiązanie okładkowe... szczególnie, że pierwsze polskie wydanie ma okładkę zupełnie inną :). Podeślij mi link do recenzji, gdy już przeczytasz! Bo może mi gdzieś umknąć.

    OdpowiedzUsuń
  11. Osobiście nie lubię książek rozgrywających się w takim klimacie, otoczeniu i poruszjących taką tematykę.

    OdpowiedzUsuń
  12. http://dosiakksiazkowo.blogspot.com/2011/09/matka-ryzu-rani-manicka.html#comments Proszę, to link do mojej recenzji :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Recenzje filmowe - Kiedy Paryż wrze (19)

Alina się obnaża, czyli ekshibicjonizm sieciowy.

Stosik #3