"Kiki van Beethoven" - Eric-Emmanuel Schmitt


„Kiedy pomyślę, że Beethoven umarł, a tylu kretynów żyje…” – w ten oto sposób Schmitt zatytułował tę książkę w oryginale, o Kiki jedynie napomknął, jako części mniej istotnej. Tym razem daruję sobie wyrażanie swojego zdania na temat zmiany tytułu, ponieważ byłoby to długie i nużące. Wyznam jedynie, iż zdecydowanie mi się tytuł polski nie podoba.

Szczerze mówiąc, czytając opis z okładki, byłam pewna, że to będzie książka niemal równie rewelacyjna co „Trucicielka”, która przeprowadzi znaczące przemeblowanie w moich emocjach, jednak doświadczyłam jedynie niezdrowej irytacji i w jednym momencie książki się zatrzymałam i popatrzyłam, czy przypadkiem nie otworzyłam książki Paula Coelho. Okładka mnie okłamała ze wszelkich stron – ani ta dziewczynka się nie znalazła w treści, ani Kiki van Beethoven nie była tu główną postacią (za to oryginalny tytuł byłby doskonały), ani też nie poczułam znowu „głodu życia”, ani odpowiedzi na pytania, które mi obiecano. Nie otrzymałam niczego z wyjątkiem paru celnych cytatów, ale one nie były autorstwa Schmitta.

Książka w jednej trzeciej mówi o tytułowej Kiki. Jest to krótkie opowiadanie, z którego moim zdaniem nic nie wynika, a pielgrzymka do Santiago de Compostela to jeden z głównych tematów znanego literackiego hochsztaplera (jakim to tytułem obdarzył go jeden z polonistów z mojego liceum) Paulo Coelho. Zdecydowanie nie podobało mi się to opowiadanie, co mnie równie denerwuje jak smuci. Zniechęcona dotarłam do drugiej części. Już zatytułowanej poprawnie, nie będącej opowiadaniem, a raczej spowiedzią autora.

Ta część wypadła lepiej, jednak wciąż nie poczułam się usatysfakcjonowana. Filozoficzne roztrząsanie muzyki i przekładanie jej na własne życie, by wyciągnąć coś z tego (ale co? Ja osobiście odpowiedzi nie znalazłam), prawienie o moralności i humanizmie… Zupełnie to do mnie nie przemówiło. Może przesadzam (a raczej na pewno), jednak nie mam wyrzutów sumienia. Ta książka nie potrafiła mnie przy sobie zatrzymać, a miała ledwie 150 stron, dużą czcionkę i szerokie akapity. Jedynie płyta z muzyką [Beethovena] ją ratowała. Przyznam, że płytę wysłuchałam wcześniej, w trakcie czytania nie, choć taki zapewne był cel. Nie sądzę jednak, bym tego potrzebowała. Beethoven grał mi w głowie, soundtrack miałam. Nie pomogło.

Myślę, że dla fanów Schmitta ta książka będzie interesująca, ponieważ poznają go z tej najbardziej osobistej, muzycznej strony. Pełnej emocji. Ja go tylko lubię, fanką nie jestem, jednak, „gdy pomyślę, że Beethoven umarł, a tylu kretynów żyje…”, to nie mam miłych słów względem autora. Uważam tę książkę za najgorszą, jaką napisał, a przeczytałam ich co najmniej osiem.

Zaznaczam jednak, że każdy powinien sam się przekonać, czy to książka dla niego. Na szczęście wydawnictwo Znak umożliwia wszystkim zajrzenie do książki pod tym linkiem: http://www.znak.com.pl/wirtualnaksiazka,id,3122

Na stronie również możecie posłuchać, co autor ma do powiedzenia o Kiki:

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Znak.

Komentarze

  1. hmm, bardzo dziękuje za recenzje. Od jakiegoś czasu zastanawiałam się nad kupnem tej książki - opis był zachęcający, a okładka prosta i urocza. Jednak teraz widzę, że za szybko ją przeceniłam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ronnie, nie ma za co. Jednak zachęcam, byś sprawdziła, czy na pewno ta książka nie jest w Twoim typie. Są różne gusta i różny odbiór emocjonalny :).

    OdpowiedzUsuń
  3. To niedobrze, mam ją u siebie i zamierzam niedługo przeczytać. Tytuł faktycznie nietrafiony, jeżeli jest tak, jak mówisz... Może miał bardziej chwytać? Cholera wie...

    OdpowiedzUsuń
  4. A mnie się podobała;) No, ale - jestem fanką;D Choć na pewno nie bezkrytyczną;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ech, oryginalny tytuł byłby o WIELE lepszy... Po książkę i tak sięgnę. Zakochałam się w Schmittcie. Choć to miłość dosyć kapryśna, to i tak nie potrafię z niej zrezygnować. Wielbię tego człowieka, choć jest tak bardzo zadufany w sobie ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Szczerze mówiąc trochę nadszarpnęłaś moją chęć przeczytania tej książki. Muszę się poważnie zastanowić, czy chcę ją znaleźć pod choinką.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Cóż... ja w przeciwieństwie do ciebie mogę siebie śmiało nazwać jego fanką. Przeczytałam chyba wszystkie książki tego autora, oprócz tej oczywiście, i muszę przyznać, że trochę zmniejszyłaś moją chęć sięgnięcia po "Kiki..", niemniej jednak sięgnę, choćby po to by sprawdzić jakie na mnie wywrze wrażenie :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Gabrielle, jako fanka możesz go odebrać inaczej i moja recenzja nie powinna Cię zniechęcać pod żadnym pozorem :). Cieszę się, że wciąż zamierzasz przeczytać :).

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Recenzje filmowe - Kiedy Paryż wrze (19)

Alina się obnaża, czyli ekshibicjonizm sieciowy.

Stosik #3