"Jak niczego nie rozpętałem" - Harosław Jaszek
Mało jest naprawdę zabawnych książek (śmieszne się zdarzają). Po przeczytaniu „Jak niechcący spowodowałem upadek światowego koncernu” byłam niemal przekonana, że ta będzie równie śmieszna (co w tym kontekście równałoby się żałośnie śmieszna), ale okazało się, że jest nawet zabawna. Jedyną śmieszną w niej rzeczą było zakończenie. Do tego jednak jeszcze dojdziemy, no bo kto czyta książki od tyłu?
Historia ta opowiada o śmiesznostkach wojska. Zaczyna się we Wrocławiu, gdzie pewien filolog uznał, że chce iść do wojska, bo w danym momencie ma czas. Później zgłasza się do wyjazdu do Syrii, gdzie ma być tłumaczem i szpiegiem. Jednak gdy już tam dociera, okazuje się, że nie ma gdzie podsłuchiwać, bo w okolicy nie ma nawet jednego drzewa – jedynie pustynia i mnóstwo piasku oraz parę kaktusów. Z racji, że nie ma nic do roboty, szuka sobie innego zajęcia…
W ten oto sposób można się dowiedzieć, na czym polega topienie ameby, stosunki międzynarodowe, ćwiczenia oraz totalny bezsens wszystkiego. Ta książeczka to zabawna (choć nie uważam, by najzabawniejsza w roku) przygoda, po której można rozważyć dwie rzeczy – iść do wojska, żeby się ubawić oraz: nie iść do wojska, żeby nie umrzeć z nudów i nie popaść w alkoholizm.
Bardzo podobały mi się niektóre absurdalne dialogi, fakt, iż książka jest krótka i że się nie nudziłam. Te trzy niewątpliwe zalety sprawiły, że niewiele jestem w niej w stanie skrytykować, oprócz tego dziwnego zakończenia, o którym już wspomniałam.
Pod żadnym nie nazwałabym „Jak niczego nie rozpętałem” lekturą choćby pretendującą do miana ambitnej [rozrywki]. To tylko taka przystawka do ciekawszych książek. Polecam, jeśli komuś się nudzi.
Historia ta opowiada o śmiesznostkach wojska. Zaczyna się we Wrocławiu, gdzie pewien filolog uznał, że chce iść do wojska, bo w danym momencie ma czas. Później zgłasza się do wyjazdu do Syrii, gdzie ma być tłumaczem i szpiegiem. Jednak gdy już tam dociera, okazuje się, że nie ma gdzie podsłuchiwać, bo w okolicy nie ma nawet jednego drzewa – jedynie pustynia i mnóstwo piasku oraz parę kaktusów. Z racji, że nie ma nic do roboty, szuka sobie innego zajęcia…
W ten oto sposób można się dowiedzieć, na czym polega topienie ameby, stosunki międzynarodowe, ćwiczenia oraz totalny bezsens wszystkiego. Ta książeczka to zabawna (choć nie uważam, by najzabawniejsza w roku) przygoda, po której można rozważyć dwie rzeczy – iść do wojska, żeby się ubawić oraz: nie iść do wojska, żeby nie umrzeć z nudów i nie popaść w alkoholizm.
Bardzo podobały mi się niektóre absurdalne dialogi, fakt, iż książka jest krótka i że się nie nudziłam. Te trzy niewątpliwe zalety sprawiły, że niewiele jestem w niej w stanie skrytykować, oprócz tego dziwnego zakończenia, o którym już wspomniałam.
Pod żadnym nie nazwałabym „Jak niczego nie rozpętałem” lekturą choćby pretendującą do miana ambitnej [rozrywki]. To tylko taka przystawka do ciekawszych książek. Polecam, jeśli komuś się nudzi.
Za książkę dziękuję portalowi Sztukater oraz wydawnictwu IMG Partner.
Czytałam inną książkę autora, a ta wydaje się w podobnym klimacie, na pewno przeczytam i tę :)
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze nic podobnego, ta lektura wydaje się taka...inna, nie wiem, czy po nią sięgnę, zachęca mnie humor, zniechęca dziwne zakończenie:)
OdpowiedzUsuńHmm ja tym razem spasuje:)
OdpowiedzUsuń