"Mój tydzień z Marilyn" - Colin Clark
Po obejrzeniu ekranizacji bardzo chciałam przeczytać książkę
Colina Clarka „Mój tydzień z Marilyn”. Sama ekranizacja w pierwszej chwili mnie
zachwyciła, za drugim razem podeszłam do niej ostrożnie i zaczęłam dostrzegać
wszystko, co mnie w niej później irytowało. Z książką miałam podobnie – była dla mnie
niczym trzecie podejście do filmu.
Zacznę od wad – książka wydaje się malutka, z za dużymi
literami, które mają wypełnić puste strony oraz stanowczo za krótka. Z zalet
wymienię okładkę [filmową]. Tyle na gruncie materialnym. Zaraz przychodzi
treść, która jest o tyle bardziej skomplikowana, że totalnie w nią nie
wierzę.
Colin Clark twierdzi, że nie mógłby jej wydać za życia MM.
Wydawca obiecuje książkę „o czymś bardziej intensywnym i intymnym niż seks”. A
ja obiecywałam sobie coś o prawdziwej Marilyn, a raczej Normie Jeane ukrytej za
maską gwiazdy. Dostałam tylko gwiazdę. I wrażenie, że czytam kolejną książkę,
która powstała tylko dlatego, że legenda Marilyn Monroe wciąż jest żywa i
zawsze się sprzeda. Czytając, myślałam o filmie, miałam w głowie sceny i
zauważyłam kilka drobnych zmian – jednak z tych dwóch rzeczy wybrałabym film
dla jednej sceny zapłakanej MM. W książce ten sam moment wyszedł płasko i
zupełnie mnie nie poruszył.
Zdecydowanie mogę tutaj skrytykować, że sama książka wydaje
się być napisana pod publikę, a nie jako prawdziwy pamiętnik, jakim się próbuje
mianować. Może jest tylko i wyłącznie o Colinie i Marilyn, ale też nie wnosi
niczego. Nie pozwala wierzyć, że Marilyn nie była pusta, bo, choć denerwowało
mnie to w filmie, mimo zapewnień autora słabo to widać. Mogę to wiedzieć, ale
czy ktoś, kto o MM wiele nie wie, zdoła to zauważyć? I gdzie te uczucia, gdzie
ta intymność? Gdzie jest to coś, „co mówi o Marilyn Monroe więcej niż setki jej
biografii”? Nie ma. Ja nie widzę.
Za dużo słów o za małym znaczeniu. Za dużo marketingu, a za
mało wartości. Nie wierzę słowom Colina Clarka. Wszystko, co zostało w tej
książce zawarte, znalazło się w niejednej książce. Uważam, że to większa część
jego fantazji niż prawdy. A nawet jeśli prawda, to zdecydowanie niewarta
chwalenia się.
Jestem zawiedziona tą książką. Bo nie daje nawet w siebie
wierzyć.
O, to chyba nie przeczytam. Chociaz film bardzo chcialabym obejrzec :-).
OdpowiedzUsuńJestem troszkę zaskoczona Twoją opinią, ale w sumie rozumiem. Mnie się ta książka spodobała, ale chyba patrzyłam na nią pod innym kontem. Albo po prostu się już starzeję xDD
OdpowiedzUsuńMuszę koniecznie zobaczyć film, po książkę raczej nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
I tak czytać nie zamierzałam...
OdpowiedzUsuńDo samej książki jak i filmu podchodzę z dozą ostrożności i dystansu... Czy są na to jakieś dowody, ze w ogóle to prawda ? a może to po prostu kolejna tania sensacja ?
OdpowiedzUsuńRaczej nie, ale jeśli by były, to uważam, że Tobie pierwszej udałoby się je znaleźć :). Film mi się podoba, ale książka już nie. Film wydał mi się trochę bardziej realny, choć równie, cóż, hollywoodzki.
Usuń