Recenzje filmowe - Pokłosie (4)

Z wykształcenia jestem pedagogo-socjologiem, po części też religioznawcą i filozofem, czyli interesuję się dokładnie tym, czym większość Polaków. 
Z wyboru jestem optymistką. Lubię filmy, książki, muzykę i historię -  niekoniecznie w tej kolejności. 

      W środy, choć może nie każdą, będę Wam opowiadać o filmach. Różnych. I po mojemu. 
 


Dziś: Pokłosie - Władysław Pasikowski/2012/Polska, Holandia, Rosja, Słowacja

Trzeba to udźwignąć

Teraz znów film polski. I to bardzo dobry film! Przedstawiam dziś „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego, obraz tyleż ważny z punktu widzenia historii, co ważny z punktu widzenia etyki. Reżyser stworzył naprawdę solidne, przemyślane, konsekwentne i logiczne kino akcji, z bardzo zręcznie napisanym scenariuszem. Podkreślam „logiczne” dlatego, że wiele filmów - nie tylko polskich zresztą – funkcjonuje w najlepsze bez żadnej logiki, a ja wtedy dziwię się nie tyle twórcom, którzy takie filmowe „coś” popełnili, ile krytykom, którzy takie „coś” chwalą. Ci, którzy znają dorobek Pasikowskiego może uznają „Pokłosie” za wypadek przy pracy, bo jak do tej pory całkiem inne sprawy były w kręgu jego zainteresowań. Faktycznie, to obraz bardzo odmienny od dotychczasowego dorobku reżysera. I to nie tylko dlatego, że zabrakło w tym dziele Bogusława Lindy – choć miał propozycję zagrania roli Franka - i całego potoku przekleństw, którymi reżyser zawsze epatował. Pasikowski nie dał się namówić na wywiady dotyczące pracy nad tym filmem (przynajmniej ja tego nie zauważyłam), ale tak myślę, że gdyby go ktoś zapytał, dlaczego zrobił ten film, to pewnie odpowiedziałby tak, jak jeden z głównych bohaterów filmu, Józek, że „to wszystko jakoś nie tak, i że on musiał coś z tym zrobić”.
            O czym jest film? To historia dwóch braci. Franek Kalina (Ireneusz Czop) przyjeżdża z Chicago do młodszego brata, Józka (Maciej Stuhr), który mieszka w polskim, małym, sennym miasteczku. Ale senne miasteczko to przyczajony tygrys i ukryty smok w jednym. Senne miasteczko ma w sobie Złość i ta Złość jest drugim, obok zamiarów i czynów braci, bohaterem filmu. A Złość jest tak okrutna, jak ta sprzed dwóch tysięcy lat, którą wówczas przejawiła pewna grupa ludzi w stosunku do pewnego człowieka. Określenie „pewna” i „pewnego” używam z rozmysłem, by nie zdradzić fabuły filmu. Józek jest bohaterem poprzez to, co go spotkało, ale Franek dźwiga na sobie ciężar niemniejszy: jako straszy brat bierze na siebie czyny brata z pełną odpowiedzialnością, pomaga mu, nakreśla tor działania, rozjaśnia mroki tajemnicy. To w końcu on jest bardziej świadomy tego, co spowodowali i tego, co nastąpiło potem. Niestety wyzwolenia za tę odkrytą prawdę nie zazna żaden z braci, ani ten, który zginał, ani ten który przeżył.  
            Franek przyjeżdża w momencie, gdy komenda policji sporządza akt oskarżenia dla Józka za zniszczenie wiejskiej drogi. Nagabywany przez brata, Józek, wyjaśnia w końcu, że dokonał zniszczenia poprzez wyjęcie z drogi żydowskich płyt nagrobnych, które jeszcze w czasie wojny Niemcy wykorzystali jako jej utwardzenie. Kiedy zorientował się, po czym przyszło mieszkańcom wsi chodzić, uznał, że to „jakoś nie tak”, że tak nie można, że należy się zmarłym cześć i szacunek. Więc wydobył płyty z drogi, potem zaczął dołączać do nich te, które odkupił od wiejskich gospodarzy, gdzie służyły jako wzmocnienia różnych innych miejsc, nawet tych, do których król chadzał piechotą. Kiedy już miał je prawie wszystkie, poustawiał na swoim polu, bo tylko tam mogły przetrwać nienaruszone. Ale oto z letargu zaczął się budzić drugi bohater filmu, czyli Złość. Józek to, owszem, dostrzegł, ale nie rozumiał jej przyczyn, a nawet je ignorował. Drugi z braci, powodowany ciekawością, a może i większym obyciem światowym oraz znajomością rzeczy, skłonny był wyjaśnić podłoże tego Zła. Nie na darmo ciągle powtarzał, że dobrze znał Żydów z Chicago i co z taką okolicznością, jaką było polskie pole usiane żydowskimi nagrobkami, Żydzi mogą zrobić.
            Mroczność filmu świetnie podkreśla nastrojowa muzyka i zastosowanie przez operatora bliskich planów, które zwykle stosuje się w filmowych thrillerach. A jest to film smutny, gdzie bohaterowie muszą stawić czoła i kamieniom rzucanym w okna ich domu, i spaleniu dobytku, pobiciu i wreszcie… Prywatne śledztwo, które prowadzi Franek, przynosi wyjaśnienie zagadki. Bracia już wiedzą, dlaczego wieś ma w sobie Złość skierowaną przeciwko nim. To niezwykle bolesne doświadczenie, tym bardziej że prawda dosięgła również honoru ich rodziny, odkryła, że ich ojcowie też splamili się uczynkami, o których cała wieś wolała zapomnieć. Z powodów oczywistych nie będę wyjaśniać, dlaczego mieszkańcy wsi bali się, iż konsekwencją działań braci będzie przyjazd Żydów na ich ziemie, czyli ostatnia rzecz, której by chcieli. Bo ich sumienia obciążał ciężki grzech - złamanie piątego i siódmego przykazania. Za sprawą dwóch braci czas nagle zatoczył koło i to, co odeszło już w niepamięć, nagle stało się realnym zagrożeniem, a wieś nie mogła do tego dopuścić. Do stracenia było zbyt dużo. Dlatego wieś w finale obrazu Pasikowskiego dopuszcza się recydywy. Znów podniesiono rękę na piąte przykazanie.
            Ireneusz Czop i Maciej Stuhr stworzyli bardzo dobry tandem: powściągliwy, co nie znaczy niekonsekwentny Franek i impulsywny, intuicyjny Józek. Przegrali obaj, ale przynajmniej mieli świadomość tego, że nie przyłożyli ręki do Zła. Wydawałoby się, że Maciej Stuhr, aktor komediowy, artysta kabaretowy, w końcu też i konferansjer, może nie poradzić sobie z rangą roli. Ale nie. Stało się inaczej. Aktor poradził sobie świetnie, a i widzowie zostawili figlarza Stuhra na boku, a dostrzegli w artyście aktora dramatycznego. Stuhr w wywiadach mówił, że antysemityzm, z którym spotkał się po projekcji filmu, jest po prostu głupi i niczym nie poparty. O ile można by z tym stwierdzeniem nieco dyskutować, to z innym jego spostrzeżeniem należy się już zgodzić na pewno. Trzeba mieć bowiem świadomość, że z każdego narodu i w każdym momencie może wyjść Zło, a to Zło może wyjść właśnie wtedy, gdy będzie się przemilczać sprawy, których przemilczać się nie powinno.
            Inną ciekawostką związaną z powstaniem „Pokłosia” był fakt, że początkowo miano kręcić zdjęcia na Słowacji, by nie zaogniać drażliwego tematu, jaki podzielił polskie społeczeństwo w kwestii żydowskiej. Ostatecznie jednak zdecydowano się na realizację filmu w kraju i przy okazji sprawdzono, jaka jest kondycja polskiej tolerancji. Okazało się, że nie najlepsza. Nie rozumiem, dlaczego ten film wzbudził tyle kontrowersji. Przecież jeśli człowiek jest dobry i sprawiedliwy… No, chyba, że nie jest dobry i sprawiedliwy… Ale to tym bardziej musi udźwignąć fakty, które niesie ze sobą historia.                                               
                                                                                                    Małgorzata Ciupińska


Ps. Obraz otrzymał w roku 2013 dwa polskie Orły (Polska Nagroda Filmowa): Maciej Stuhr za najlepszą główną rolę męską oraz Allan Starski za najlepszą scenografię, ponadto był nominowany jeszcze w siedmiu kolejnych kategoriach, między innymi za najlepszy film i za najlepszą główną rolę kobiecą (Danuta Szaflarska). Uhonorowano go również w Jerozolimie na tamtejszym festiwalu filmowym nagrodą Yad Vashem. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzje filmowe - Kiedy Paryż wrze (19)

Oddam Nianię w dobre ręce - i to jak najbardziej materialnie - konkurs, losowanie, czy jak tam zwał...

"Dziewczyna o szklanych stopach" - Ali Shaw