"Będzie dobrze kotku" - Wioletta Sawicka
Gdy zaczęłam czytać "Będzie dobrze kotku", nie wiedziałam, że to drugi tom kotkowej serii. Dałam się porwać tej historii, bez wiedzy, co działo się w pierwszej części - i w niczym to nie przeszkadzało. Autorka nienachalnie przypomniała, co się działo - między słowami, tak że płynnie mogłam przejść do porządku dziennego tej książki. I to pierwsza zaleta, jaką owa lektura miała.
Sama fabuła jest w dużej mierze życiowa - pracujący mąż zazdrośnik, żona siedząca w domu z dziećmi, która jednak pragnie wykorzystać okazję do dalszego rozwoju kariery, co spotyka się ze sprzeciwem męża. Do tego dochodzą jeszcze prezenty od głośnego (bo cichy to on nie był...) wielbiciela, co dodatkowo komplikuje sytuację.
"Będzie dobrze kotku" jest po części bardzo realistyczną powieścią, ale z drugiej strony mocno przerysowaną. Związki między postaciami są realne - często miałam osoby z mojego otoczenia przed oczami - niemniej główna bohaterka z czasem zaczyna dziwnie reagować, przynajmniej w sposób dla mnie zupełnie niezrozumiały, a wątek poboczny (czy też może główny, ale z jakiejś przyczyny niewysuwający się na pierwszy plan - ciężko stwierdzić) jest zbyt dużym zbiegiem okoliczności, który tak eskaluje, że nagle cała książka traci na uroku i wszystko to, co wzbudziła we mnie od początku do połowy, zasnęło z wielkim ziewnięciem.
Autorka stworzyła wspaniałe, wiarygodne relacje, które niestety zostały zepsute przez fabułę. W zupełności wystarczyłby wątek zazdrosnego męża i robiącej kariery żony oraz perypetie sercowe nastoletniej córki, co zostało rewelacyjnie wykreowane. Mniej często znaczy więcej. W tym wypadku mamy dużo za dużo. I w dodatku niespecjalnie tajemniczo - po prostu przewidywalnie. Pozostaje tylko się zastanawiać, w jaki sposób autorka to rozwiąże. To jej się, moim zdaniem, również nie udało.
Książka zapowiadała się naprawdę świetnie, jednak z czasem napięcie opadło, pojawiła się lekka frustracja i ostatecznie pozytywnie wspominam tylko początek.
Sama fabuła jest w dużej mierze życiowa - pracujący mąż zazdrośnik, żona siedząca w domu z dziećmi, która jednak pragnie wykorzystać okazję do dalszego rozwoju kariery, co spotyka się ze sprzeciwem męża. Do tego dochodzą jeszcze prezenty od głośnego (bo cichy to on nie był...) wielbiciela, co dodatkowo komplikuje sytuację.
"Będzie dobrze kotku" jest po części bardzo realistyczną powieścią, ale z drugiej strony mocno przerysowaną. Związki między postaciami są realne - często miałam osoby z mojego otoczenia przed oczami - niemniej główna bohaterka z czasem zaczyna dziwnie reagować, przynajmniej w sposób dla mnie zupełnie niezrozumiały, a wątek poboczny (czy też może główny, ale z jakiejś przyczyny niewysuwający się na pierwszy plan - ciężko stwierdzić) jest zbyt dużym zbiegiem okoliczności, który tak eskaluje, że nagle cała książka traci na uroku i wszystko to, co wzbudziła we mnie od początku do połowy, zasnęło z wielkim ziewnięciem.
Autorka stworzyła wspaniałe, wiarygodne relacje, które niestety zostały zepsute przez fabułę. W zupełności wystarczyłby wątek zazdrosnego męża i robiącej kariery żony oraz perypetie sercowe nastoletniej córki, co zostało rewelacyjnie wykreowane. Mniej często znaczy więcej. W tym wypadku mamy dużo za dużo. I w dodatku niespecjalnie tajemniczo - po prostu przewidywalnie. Pozostaje tylko się zastanawiać, w jaki sposób autorka to rozwiąże. To jej się, moim zdaniem, również nie udało.
Książka zapowiadała się naprawdę świetnie, jednak z czasem napięcie opadło, pojawiła się lekka frustracja i ostatecznie pozytywnie wspominam tylko początek.
Widziałam książkę w nowościach, ale to nie moje klimaty, nie mam zamiaru czytać.
OdpowiedzUsuń