Recenzje filmowe - Chłopiec na rowerze (3)
Z wykształcenia
jestem pedagogo-socjologiem, po części też religioznawcą i filozofem, czyli interesuję
się dokładnie tym, czym większość Polaków; każdy z nas zna się na stosunkach
międzyludzkich, wszyscy dyskutujemy o religiach i wierze, no i wszyscy
filozofujemy.
Z wyboru
jestem optymistką. Lubię filmy, książki, muzykę i historię - niekoniecznie w tej kolejności. Ciepłym
uczuciem obdarzam wysokie temperatury i okna niezakryte firanką, bo można wtedy
przez nie zaglądać do środka. Napisałam kilka książek – głównie dla siebie. Ale
są wyjątki.
W środy, choć może nie każdą, będę Wam opowiadać o filmach. Różnych. I po mojemu. Na pewno nie będzie w tym zbiorze fantastyki, bajek i dokumentu. A może czasami?... Nie mogę też zagwarantować, że będę przedstawiać wyłącznie filmy godne polecenia, bo i o tych, o których nie mam dobrego zdania, może też napiszę.
Ale do dzieła...
Dziś: Chłopiec na rowerze - Jean-Pierre Dardenne, Luc Dardenne/2011/Belgia, Francja, Włochy
Miłość
zależy od pieniędzy
Wszystkie
utwory o dzieciach niosą ze sobą duży ładunek emocjonalny. Tak może być w
przypadku przekazywania złych emocji - gdy bohater jest wcieleniem zła, i
dobrych - gdy widzimy w bohaterze materiał na wartościową jednostkę. Cyril, we
francuskim filmie braci Jeana-Pierra i Luca Dardenne`ów „Chłopiec na rowerze”, jest
jak najbardziej dobrym materiałem i na pewno wyrośnie na człowieka, który pomny
złych doświadczeń z dzieciństwa, tak pokieruje swym życiem, by już nie błąkać
się po manowcach. Bo on już wie. Wie, jak smakują zawiedzione nadzieje, jak
pokutuje się za przestępstwo, wie, że zawsze za rogiem – jeśli się tego chce -
może być lepszy świat.
Przyjemnie rudy,
o miłej aparycji chłopiec nie może pogodzić się z faktem, że jego ojciec, z którym
od pewnego czasu widuje się tylko w weekendy, poukładał sobie życie… bez niego.
Bez Cyrila. A zrobił to gównie - choć pewnie nie tylko - z powodów finansowych.
Któregoś pięknego dnia zniknął, nie zostawiając wątpliwości, że chce uwolnić
się od rodzicielskich obowiązków. Rudowłosy chłopak nie może tego zrozumieć. Czyżby
miłość zależała od pieniędzy? Chłopak nie wierzy zatem w głuchy telefon, nie
wierzy w puste mieszkanie, nie wierzy, że ojciec sprzedał jego ukochany rower. Ta
niewiara powoduje, że zniknięcie ojca dla niego, Cyrila, wcale nie jest – a
powinno być - sygnałem porzucenia go. Na przekór losowi Cyril szuka i wreszcie odnajduje
ojca, choć dochodzi między nimi tylko do oschłego spotkania. Chłopiec jest tak
spragniony miłości rodzicielskiej, że gesty i słowa ojca nie są dla niego
czytelne. Zrozumiał z tego tylko to, co chciał zrozumieć, a mianowicie że
ojciec potrzebuje pieniędzy, a gdy już je będzie miał, to wszystko jakoś się
ułoży.
Cyril nie
jest krnąbrny i buntowniczy. Tych cech starcza tylko na ucieczkę z sierocińca, szarpaninę
z wychowawcą, a potem na kradzież. I na tym zło w chłopaku kończy się. Bo to
nie Samantha, ale sam Cyril prosi, by mógł spędzać u niej weekendy. Czy tak
postępują źli chłopcy? Nie. No właśnie! Dlatego młoda fryzjerka, którą tylko przypadek
złączył z Cyrilem, nie zastanawiała się długo nad szczerą i jakże dojmującą prośbą
dziecka. Krytycy ten moment w filmie uznają za jeden ze słabszych, bo przyjęcie
chłopca pod swój dach to w końcu nie jest taka prosta sprawa. To nie zwykłe
kupowanie chleba, to decyzja poprzedzona przemyśleniami, a przynajmniej taka
powinna być. Jednak w filmie ta kwestia nie została jakoś szczególnie dokładnie
opowiedziana i może dlatego trudno nam, widzom, uwierzyć w to, że młoda
fryzjerka, po początkowo faktycznie trudnych relacjach z chłopcem, ostatecznie nad
wyraz szybko przygarnia Cyrila, a nawet więcej, dla niego odchodzi od swego
chłopaka. Kobieta wybierając rudowłosego chłopca, na pewno zrobiła to bardziej instynktownie
niż świadomie, choć sam wybór był bardzo dobry. Tymczasem w młodziku dokonał
się przełom - z rozgniewanego (ale nigdy nie aroganckiego) na zły los chłopca
wyłania się młody człowiek, ujmująco wpasowujący w nową rzeczywistość. Coś
stracił, ale i coś zyskał. I to nie był wybór mniejszego zła.
Psychologiczny
i jakościowy ciężar filmu spoczywa głównie na barkach młodziutkiego aktora,
Thomasa Doreta; pozostali członkowie ekipy jakby tylko stanowili tło dla jego
zachowań. Młody Francuz znakomicie poradził sobie z postacią Cyrila, nie pozwolił
na żadną fałszywą nutę. Nie zrobił tego nawet wtedy, gdy z rozmysłem zdecydował
się na kradzież pieniędzy, którymi chciał kupić miłość ojca. Czy myślał, że cel
uświęca środki? Pewnie tak. Jakiż był zawiedziony i smutny, gdy ojciec pieniędzy
nie przyjął.
W obrazie
braci Derdenn`ów nie ma pokazanych przeżyć wewnętrznych w sposób anatomiczny. Widz
musi je sobie sam zinterpretować, rejestrując jedynie fakty, które wynikały ze scenariusza.
By tego dokonać, tym wnikliwiej obserwujemy bohaterów filmu, a szczególnie
Cyrila, jego często mknącą na rowerze drobną sylwetkę, jego kolejno: ucieczkę,
przylgnięcie sercem do jednego domu, jego wszystkie „tak” i wszystkie „nie”, wybór
celu, wreszcie jego „przepraszam” i późniejsze „nie, dziękuję”. Kogo przepraszał
i za co dziękował – to kwestie z końcowych scen filmu, które celowo zostawiam tutaj
niewyjaśnione. I choć mają odniesienie do pewnego „zgranego schematu”, to
jednak w wykonaniu dziecka po przejściach stanowią o swoistej wymowie. A
zapewniam, że nie odnoszą się ani do Samanthy, ani ojca Cyrila.
Kiedy film
się skończył, miałam poczucie niedosytu: oszczędnie grający bohaterowie
przedstawiali walkę dobra ze złem bez uciekania się do ekstremów. Ale właściwie
po co ekstrema, jeśli mieliśmy przed sobą świetną grę młodego aktora, z wielkim
przejęciem wczuwającego się w rolę, który harmonijnie przechodził od emocji do
emocji, czyli robił to, co czasem bywa wielką sztuką, nie zawsze osiągalną
nawet przez mistrzów.
Małgorzata Ciupińska
Komentarze
Prześlij komentarz