Recenzje filmowe - Grzechy ojca (5)
W środy, choć może nie każdą, będę Wam opowiadać o filmach. Różnych. I po mojemu.
Dziś: Grzechy ojca - Robert Dornhelm/2002/USA
Bunt syna
Tom Sicemore
przyzwyczaił nas do tego, że jest wrażliwy, nawet jak gra twardziela. Jego
masywnie zbudowane ciało potrafi mieć przeciwwagę nawet w postaci spływających
po policzku łez. Nie inaczej dzieje się w filmie Roberta Dornhelma „Grzechy
ojca”, w którym bohater grany przez Sicemora ulega czułości, bo… zawsze taki
był. Bo oprócz złego ojca na szczęście miał dobrą matkę. Dornhelm stworzył
film, który traktuje o nietolerancji rasowej. Nie pierwsze to dzieło, które nie
rozwiązuje problemu i nie ostatnie, które będzie tego próbowało. Tu jednak
rasizm nie jest kwestią pierwszoplanową, to jedynie tło dla przeżywania przez
głównego bohatera emocjonalnych meandrów, i który odkrywa, że jego ojciec to po
prostu zwykły bandyta. Film mówi o tym, że kara jednak przychodzi, mimo iż
podobno sprawiedliwość zawsze leży na dnie pełnego worka.
Sicemore,
czyli Tom Cherry, gra w filmie przejmująco. W sposób niezwykle naturalny
zaczyna wątpić. Jest przykładem istoty obudzonej z kłamliwego letargu. Po
nieudanym małżeństwie wraca do rodzinnych stron, by „odreagować”. Być może znaleźć
oparcie w ojcu. Tymczasem zostaje poddany retrospekcji właśnie za sprawą ojca,
który przez cały ten czas nie zmienił się nawet na jotę. Tom poddaje się przewartościowaniu
nie dlatego, że musi, ale dlatego, że chce, bo na szczęście nie jest podobny do
ojca. Tu jabłko padło daleko od jabłoni.
W latach 70. w
jednym z południowych stanów USA doszło do wybuchu bomby w kościele czarnoskórych
baptystów. Zginęły wówczas cztery dziewczynki. Śledztwo, które przeprowadzono
odniosło sukces połowiczny, gdyż zarówno mieszkańcy miasta, jak i dociekliwy
detektyw mieli świadomość, iż nie wszyscy winowajcy są ukarani, jak np. Bobby
Frank Cherry (ojciec Toma), który wyszedł z krzyżowego ognia pytań obronną ręką
dzięki alibi, jakie dał mu własny syn.
Sicemore (dorosły
Tom) miał szczęście: młodego Toma grał chłopak, który świetnie wpasował się w
styl gry, w emploi swego dorosłego kolegi po fachu. I młody i dorosły Tom to
ludzie uczuciowi, a kwintesencją tej uczuciowości jest uczciwość i dążenie do
prawdy. Młody Tom jest czuły i dobry, opiekuje się licznym młodszym
rodzeństwem, kocha matkę i, niestety, kocha też ojca. Ojca kocha jednak powinnością
synowską, bo w bardziej spontanicznej miłości coś mu przeszkadzało. Co? To
właśnie sobie uświadomi dopiero po latach. Na razie podziwia ojca za odwagę,
dostrzega w nim męstwo i dbałość o dom. Nie chce widzieć, że ojcowska odwaga to
tylko wynik picia nadmiernych ilości trunków oraz przynależność do
Ku-Klux-Klanu, męstwo wynika z buńczucznego skandowania rasistowskich haseł, a dbanie
o dom to po prostu zarabianie pieniędzy i bicie żony oraz dzieci, jeśli zajdzie
taka potrzeba. Wielu rzeczy Tom wówczas nie rozumiał, a przynajmniej rozumiał nie
tak, jak powinien. Wtedy jeszcze walczył o honor ojca, jeszcze odkrzykiwał śledczemu,
który krążył nad rodziną Toma jak sęp, by dał im spokój.
Przełom
nastąpił wtedy, gdy chora na raka matka, w swych ostatnich dniach życia odkryła
przed synem prawdę, polegającą na tym, że jej mąż musiał dowodzić swej siły, bo
tak naprawdę był i jest nadal… słabym człowiekiem, „a taki charakter jest najgorszy
z możliwych”. Jednak prawdziwe znaczenie słów matki dociera do głównego
bohatera dopiero po latach, wtedy gdy Tom wraca w rodzinne strony. Wraca do przyczepy
kempingowej - jak parszywa moralność ojca – brudnej, skleconej byle jak. Dlatego
syn chce zbudować ojcu prawdziwy dom. Ale przypadkowo oglądając w telewizji
program dotyczący wznowienia śledztwa sprzed lat, zaczyna powoli rewidować swą
postawę względem ojca. Tak mimo chodem, mimo woli. I cóż się dzieje? Wraz z
powstawaniem ścian i stropów, przypominają się Tomowi zdarzenia z dzieciństwa:
widzi ojca, jak straszył bronią murzyńskie dzieci na Halloween, jak rannemu
czarnoskóremu, którego spotkali na drodze, nie udzielił pomocy, widzi ojca, jak
rozmawia z sobie podobnymi o konieczności rozprawienia się z „czarnuchami”, przypomina
sobie zwierzenia umierającej matki i… odsuwa pianino.
Tom może i chciałby
widzieć coś szlachetnego w postawie ojca, może i czekał na jakieś wyjaśnienia,
ale niczego takiego nigdy nie usłyszał. Ani wtedy, ani teraz. Więc przed FBI
dorosły Tom, pełny wstydliwych i traumatycznych doznań, z niekłamaną przykrością
twierdzi, że ojciec nie kochał niczego, co nie sprawiało mu przyjemności, co
nie było areną do demonstrowania jego brutalnej natury. Bohater zdobywa się na
gorzkie wyznanie, że 35 lat temu skłamał przed sądem, dając ojcu alibi.
Skłamał, bo tak bardzo pragnął, aby ojciec był dobrym człowiekiem. Teraz jednak
śledczym z FBI powiedział prawdę, że nie wiedział, gdzie był wtedy ojciec, więc
jest całkiem możliwe, że…
W końcowych
scenach Tom niszczy prawie gotowy dom dla ojca. A potem odjeżdża...
Film jest przepełniony
przejmującą muzyką i ciężkim spokojem, który ciągle kładzie się cieniem na
południowych stanach USA. Bo co z tego, że minęło 35 lat, że ojciec został
skazany, że sprawiedliwości stało się zadość? Co z tego, że obecni rasiści już
nie noszą kapturów Ku-Klux-Klanu? Co z tego, skoro ciągle są?
Małgorzata
Ciupińska
Komentarze
Prześlij komentarz