"Woziłam arabskie księżniczki" - Jayne Amelia Larson
Istnieje niewiele dziewczynek, które nie chciałyby być księżniczkami. Istnieje jednak kraj, w którym księżniczek jest wiele - choć nie do końca takich, które zdobywają księcia na białym koniu i mają wróżki za matki chrzestne. Matką chrzestną arabskich księżniczek jest ropa, czarne złoto, które sprawia, że mogą sobie one pozwolić na wszystko - na co pozwala im nie książę na białym koniu, ale ich mąż/ojciec/brat, który decyduje o ich całym życiu. Bajkowi książęta są towarem deficytowym.
"Woziłam arabskie księżniczki" to książka nie tyle o księżniczkach, co o ich szoferze - kobiecie-aktorce, która zarabia na życie, wożąc innych ludzi. Gdy do USA przylatuje arabska rodzina królewska, kobieta postanawia zgłosić się do tego zlecenia, licząc na sowity napiwek, gdy minie siedem tygodni. Siedem tygodni pełnych wyzwań, zmęczenia, sposobów na drastyczną utratę wagi oraz życia w całkiem innym świecie - nieamerykańskim, nieeuropejskim. Obcym.
Jayne Amelia Larson opowiada o mniej i bardziej absurdalnych sytuacjach z życia rodziny królewskiej (a raczej kobiet z tej rodziny) oraz ich służby. Ponieważ autorka sama to wszystko przeżyła - choć jak mówi, połączyła ze sobą poszczególne osoby, by móc przedstawić kwintesencję przeżytych tygodni - nadaje to całej historii szczególnego wyrazu, niemniej trudno oprzeć się wrażeniu, że Larson próbuje zwrócić uwagę bardziej na siebie niż na tytułowe księżniczki. Muszę przyznać, że nie polubiłam autorki i gdy rodzina królewska opuściła USA, przestałam się przejmować, co Larson ma jeszcze do powiedzenia.
Elementy kultury arabskiej, muzułmańskiej były naprawdę ciekawymi częściami tej książki. Tak samo jak styl życia rodziny królewskiej. Gdyby Larson skupiła się tylko na tym, o co podobno tutaj chodzi, byłabym zachwycona. Ostatecznie książka jest ciekawa, ale momentami nudna, gdy autorka popełniała skierowane na siebie i swoje życie dygresje, które nic a nic mnie nie interesowały. Było ich zdecydowanie za dużo i ostatecznie nie wyniosłam z tej lektury nic poza miło spędzonymi chwilami i świadomością, że można bez mrugnięcia okiem przepieprzyć dwadzieścia milionów w gotówce w siedem tygodni.
"Woziłam arabskie księżniczki" to książka nie tyle o księżniczkach, co o ich szoferze - kobiecie-aktorce, która zarabia na życie, wożąc innych ludzi. Gdy do USA przylatuje arabska rodzina królewska, kobieta postanawia zgłosić się do tego zlecenia, licząc na sowity napiwek, gdy minie siedem tygodni. Siedem tygodni pełnych wyzwań, zmęczenia, sposobów na drastyczną utratę wagi oraz życia w całkiem innym świecie - nieamerykańskim, nieeuropejskim. Obcym.
Jayne Amelia Larson opowiada o mniej i bardziej absurdalnych sytuacjach z życia rodziny królewskiej (a raczej kobiet z tej rodziny) oraz ich służby. Ponieważ autorka sama to wszystko przeżyła - choć jak mówi, połączyła ze sobą poszczególne osoby, by móc przedstawić kwintesencję przeżytych tygodni - nadaje to całej historii szczególnego wyrazu, niemniej trudno oprzeć się wrażeniu, że Larson próbuje zwrócić uwagę bardziej na siebie niż na tytułowe księżniczki. Muszę przyznać, że nie polubiłam autorki i gdy rodzina królewska opuściła USA, przestałam się przejmować, co Larson ma jeszcze do powiedzenia.
Elementy kultury arabskiej, muzułmańskiej były naprawdę ciekawymi częściami tej książki. Tak samo jak styl życia rodziny królewskiej. Gdyby Larson skupiła się tylko na tym, o co podobno tutaj chodzi, byłabym zachwycona. Ostatecznie książka jest ciekawa, ale momentami nudna, gdy autorka popełniała skierowane na siebie i swoje życie dygresje, które nic a nic mnie nie interesowały. Było ich zdecydowanie za dużo i ostatecznie nie wyniosłam z tej lektury nic poza miło spędzonymi chwilami i świadomością, że można bez mrugnięcia okiem przepieprzyć dwadzieścia milionów w gotówce w siedem tygodni.
Ciągle gdzieś mam tą książkę na uwadze. :)
OdpowiedzUsuńJeżeli na nią trafię to przeczytam :)
OdpowiedzUsuń