"Audrey Hepburn. Uosobienie elegancji" - Sean Hepburn Ferrer


Audrey Hepburn jest znana niemal przez wszystkich – nawet jeśli nie z nazwiska, to z wizerunku, który króluje na wszelakiego rodzaju biżuterii, parasolkach, torebkach… Dalszym poziomem wtajemniczenia jest skojarzenie jej ze „Śniadaniem u Tiffany’ego”, znawcy znają większą ilość filmów, a osoby, które naprawdę się interesują, sięgają głębiej, poza otoczkę urody.

Audrey była ikoną stylu, ikoną kina. Była również ambasadorką UNICEF-u, a przede wszystkim matką. Kochającą, bez wad, smutną. Tak widział ją jej syn, autor książki, o której właśnie mówię.

Książka autorstwa Seana Hepburn Ferrera jest prawdziwą gratką dla fanów aktorki, ponieważ jest osobista, pokazuje ją z domowej perspektywy – nie jako boginię, ale jako kobietę z krwi i kości, która przeżyła wojnę, głód, rozczarowanie i która powoli wspinała się po drabinie kariery, nie przestając być skromna, nie próbując pozostać na zawsze w blasku fleszy.

Tak naprawdę jest tutaj mało tekstu, ogromna interlinia i mnóstwo zdjęć – zarówno tych z sesji, fotosów z filmu oraz prywatnych, przedstawiających ją z rodziną, w kuchni. Od wczesnego dzieciństwa, do ostatnich dni przed śmiercią.

Książka ta jest bardzo subiektywna. Opowiada o kobiecie idealnej, bez wad. O jej działaniu na rzecz polepszenia losu dzieci na świecie. Po tej lekturze nie sposób nie pokochać Audrey. I właśnie to jest jej wadą. Sama nie wiem, czy Audrey faktycznie była tak nieskazitelna pod każdym względem, czy tylko synowska miłość ułagodziła jej obraz.

Polecam jako dodatek do bardziej obiektywnej biografii, ale nie jako biografię samą w sobie. Ma zbytnio wyselekcjonowane fakty i okresy życia, ale za to jest pięknym obrazem miłości.

Komentarze

  1. Po pierwsze człowiek, Matka, a dopiero potem gwiazda :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię Audrey, ale nie szaleję za nią, tak jak na przykład moja siostra. No ale właśnie ze względu na siostrę tak się składa, że obejrzałam z Audrey sporo filmów, czytałam biografię i oglądałam kilka albumów. Więc jestem dość obeznana ;) Tej książki nie czytałam, bo mi się nie chciało (siostra ją oczywiście ma), ale fotografie są ciekawe i większość z nich jest niezbyt znana.

    OdpowiedzUsuń
  3. lubię biografie, ale pewnie najpierw zdecydują się tak jak mówisz, na jakąś bardziej obiektywną :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Taki jest świat, wydała mi się po tej lekturze zbyt idealna jak na człowieka, anioł byłby słowem bardziej adekwatnym ;).

    Ultramaryno, w dniu dzisiejszym mogę powiedzieć, że mi by się też nie chciało :D.

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj film z nią jest traumą mego dzieciństwa, chyba "sniadanie" właśnie, ona tam wyrzuca takiego ślicznego kota na deszcz, jak byłam malutka i oglądałam to z mamą to tak mi było tego kota żal, serce mi się krajało. A fanką jej aż taką nie jestem.... filmów wielu nie widziałam, a biografie jakieś pewnie mamie kupię na jakieś święto ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kasiek, haha, nigdy nie pomyślałam o tym w kontekście traumy :D. Ale ja już oglądałam to jako osoba prawie dorosła, dlatego patrzyłam z innej perspektywy :D.

    OdpowiedzUsuń
  7. Czekam na przesyłkę z dwoma książkami o Marilyn Monroe - też często występującej na różnego rodzaju biżuterii, plakatach, czy nawet na zakładkach książkowych.

    Marilyn podobnie jak Hepburn stała się symbolem, ikoną kina i chyba wszyscy obie te panie w jakiś sposób idealizujemy podziwiając ich niesamowite portrety, zachwycając się ich urodą, a gdzieś tam na końcu filmami, w których grały.

    Myślę, że po spotkaniu z Marilyn z chęcią zapoznałabym się też z Audrey - nawet tą nazbyt idealną i przesłodzoną. Tak sobie ją chyba nawet wyobrażam...

    OdpowiedzUsuń
  8. Muszę jeszcze dopisać słówko, muszę bo się uduszę ;)

    Teraz rzuciłam okiem, na stosik w Twym poprzednim poście i widzę, że również wybierasz się na (nawet pewnie niejedną) kawę z Marilyn :) Ciekawa jestem Twoich wrażeń. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Miałam tę książkę w rękach, ale zobaczyłam, że mało jest tekstu, a bardzo dużo samych zdjęć i wydało mi się, że aż ZA DUŻO. Więc nie kupiłam. Ale może kiedyś jeszcze się skuszę... :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Claudette, haha, to było piękne! Owszem, wybieram się, ale raczej na herbatę, ponieważ za kawą nie przepadam ;). I masz rację, że obie są ikonami kina, jednak MM miała życie wręcz zupełnie odwrotne niż AH. W końcu to ona połykała mnóstwo lekarstw, miała więcej romansów niż włosów na głowie i innych niezbyt przyjemnych zdarzeń, a co złego można powiedzieć o życiu Audrey? Głodowała w czasie wojny, miała dwóch mężów, ale poza tym jej życie było pełne sukcesów. MM była seksem, Audrey klasą. Jest pomiędzy nimi ogromna rozbieżność. Ale do przemowy o MM może jeszcze dotrę, w końcu nie znam jej jeszcze aż tak dobrze :D.
    Dobranoc!

    Bishoujo, jak mówiłam, to już dla zaawansowanych fanów, którzy biografie znają, a chcą ją poznać "od kuchni" ;).

    OdpowiedzUsuń
  11. Czytałam biografię Marilyn Monroe. I pomimo tego, że jej życie było tak tragiczne nie potrafię jej polubić nawet w filmach. Była dla mnie zbyt wulgarna.
    Biografii Audrey nie czytałam, ale pewnie zacznę od czegoś bardziej obiektywnego.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Recenzje filmowe - Kiedy Paryż wrze (19)

Alina się obnaża, czyli ekshibicjonizm sieciowy.

Stosik #3