"W północ się odzieję" - Terry Pratchett
Fanką Pratchetta nigdy nie byłam i raczej już nie będę. Wiem, że powtarzam się po recenzji "Łups!", bo tam napisałam to samo na wstępie. Jednak dzisiaj sprawa wygląda trochę inaczej - bo tę książkę przeczytałam akurat z wielką przyjemnością, bardzo mi się podobała, ale mimo to raczej nie pójdę w ślady swojej przyjaciółki, która tego autora uwielbia. Pratchetta mogę czytać wybiórczo, ale całego Świata Dysku nie przeczytam. To niemożliwe. Nie dla mnie.
Lubię czarownice, a tutaj taka jedna (o wdzięcznym imieniu Tiffany, z którym mam miłe skojarzenia) jest główną bohaterką, która to odzieje się w północ. Czarownicą może zbyt altruistyczną, ale za to inteligentną, uzdolnioną i odważną. To ona pocałowała Zimistrza, przyłożyła królowej elfów patelnią (śmiać mi się chciało, bo przypomnieli mi się wtedy "Zaplątani") i notorycznie się nie wysypia, bo przecież tyle osób sobie bez jej pomocy nie poradzi! A tu jeszcze jej przyjaciel lata za jakąś falbaniastą lalką, która jest jego narzeczoną. W dodatku nagle ludzie zaczynają widzieć we wszystkich czarownicach to, co najgorsze... I wygląda na to, że Tiffany się nie wyśpi.
Pokochałam w tej książce Nac Mac Feeglów z ich dziwnym poczuciem honoru. Polubiłam, nawet bardzo, Tiffany, która może i jest wielką ciut wiedźmą tych wzgórz, ale z drugiej strony momentami tak mało wiedźmowatej wiedźmy to ja nigdy nie widziałam. A kiedy indziej znowu pokazuje, na co ją stać.Było dość zabawnie, z pewnością ciekawie, bohaterowie mi się spodobali, mój wyrok śmierci na Pratchetta został odroczony, a ja sama niemalże umarłam z zachwytu, gdy zobaczyłam bohaterów "Łups!" i ich rozpoznałam. Nagle poczułam, że przynależę do Świata Dysku.
Tiffany i Feeglowie sprawili, że mi się ta książka podobała. Naprawdę, chociaż i dla mnie to brzmi abstrakcyjnie. Ale muszę przyznać, że gdy decydowałam się na zrecenzowanie jej, wiedziałam, że ta będzie inna, że ją bardzo polubię. Tiffany od pierwszych słów doprowadziła do tego, że uwierzyłam, że Pratchett jest fajny.
"W północ się odzieję" polecam. Naprawdę. Bo skoro moje zdanie o tym autorze zmieniła, to może i innych? A fanów tego autora zachęcać na pewno nie muszę. Ja, jako zaskoczona tak pozytywnym przeze mnie tej książki, informuję, że polecam. Polecam. Naprawdę. I przeczytam chętnie inne książki prawiące o Tiffany, takiego "Zimistrza" na przykład.
A na okładce Tiffany to ta w zielonym, a te małe niebieskie przy jej nogach to Feeglowie. Ja tam ich sobie na niebiesko nie wyobrażałam. Ale mogą i być niebiescy. Jestem tak zadowolona z tego, że mi się tak spodobało, że krytykować nie będę niczego. Bo w sumie i tak nie bardzo jest co krytykować.
Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu
Lubię czarownice, a tutaj taka jedna (o wdzięcznym imieniu Tiffany, z którym mam miłe skojarzenia) jest główną bohaterką, która to odzieje się w północ. Czarownicą może zbyt altruistyczną, ale za to inteligentną, uzdolnioną i odważną. To ona pocałowała Zimistrza, przyłożyła królowej elfów patelnią (śmiać mi się chciało, bo przypomnieli mi się wtedy "Zaplątani") i notorycznie się nie wysypia, bo przecież tyle osób sobie bez jej pomocy nie poradzi! A tu jeszcze jej przyjaciel lata za jakąś falbaniastą lalką, która jest jego narzeczoną. W dodatku nagle ludzie zaczynają widzieć we wszystkich czarownicach to, co najgorsze... I wygląda na to, że Tiffany się nie wyśpi.
Pokochałam w tej książce Nac Mac Feeglów z ich dziwnym poczuciem honoru. Polubiłam, nawet bardzo, Tiffany, która może i jest wielką ciut wiedźmą tych wzgórz, ale z drugiej strony momentami tak mało wiedźmowatej wiedźmy to ja nigdy nie widziałam. A kiedy indziej znowu pokazuje, na co ją stać.Było dość zabawnie, z pewnością ciekawie, bohaterowie mi się spodobali, mój wyrok śmierci na Pratchetta został odroczony, a ja sama niemalże umarłam z zachwytu, gdy zobaczyłam bohaterów "Łups!" i ich rozpoznałam. Nagle poczułam, że przynależę do Świata Dysku.
Tiffany i Feeglowie sprawili, że mi się ta książka podobała. Naprawdę, chociaż i dla mnie to brzmi abstrakcyjnie. Ale muszę przyznać, że gdy decydowałam się na zrecenzowanie jej, wiedziałam, że ta będzie inna, że ją bardzo polubię. Tiffany od pierwszych słów doprowadziła do tego, że uwierzyłam, że Pratchett jest fajny.
"W północ się odzieję" polecam. Naprawdę. Bo skoro moje zdanie o tym autorze zmieniła, to może i innych? A fanów tego autora zachęcać na pewno nie muszę. Ja, jako zaskoczona tak pozytywnym przeze mnie tej książki, informuję, że polecam. Polecam. Naprawdę. I przeczytam chętnie inne książki prawiące o Tiffany, takiego "Zimistrza" na przykład.
A na okładce Tiffany to ta w zielonym, a te małe niebieskie przy jej nogach to Feeglowie. Ja tam ich sobie na niebiesko nie wyobrażałam. Ale mogą i być niebiescy. Jestem tak zadowolona z tego, że mi się tak spodobało, że krytykować nie będę niczego. Bo w sumie i tak nie bardzo jest co krytykować.
Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu
Czyli mówisz, że warto? Może cud się zdarzy i ta książka zdejmie ze mnie czar, który wiele lat temu mnie zaatakował wraz z którąś z książek Pratchetta i od tamtej pory wystrzegam się jego książek jak wampir święconej wody? :D
OdpowiedzUsuńC.S., tak, coś w tym stylu xD. Ale wydaje mi się, że ta nie jest taka, jak reszta. Sama możesz sprawdzić i najwyżej porzucić przed końcem :).
OdpowiedzUsuńJa akurat jestem fanką Pratchetta, więc do jego książek nie trzeba mnie namawiać, ale cieszę się bardzo, że chociaż nie wszystkim Świat Dysku się podoba to są takie perełki cyklu, które każdy przeczyta z przyjemnością :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Oni chyba byli niebiescy od pokrywających ich tatuaży...? Coś mi się tak majaczy.
OdpowiedzUsuńWcale Ci się nie dziwię, że nie lubisz Pratchetta, jeśli zaczynałaś przygodę z nim od "Łups!" i Maurycego (i to w tym marnym tłumaczeniu pewnie...). Na tej postawie pewnie sama bym go znielubiła. :)
Ale z drugiej strony to miło, że coś dla siebie u Pratchetta znalazłaś. Może kiedyś czarownice zaciekawią Cię na tyle, żeby sięgnąć po "Trzy wiedźmy"? A może nie i też dobrze.
"W północ się odzieję" na pewno przeczytam, ale wcześniej chcę skompletować cały cykl w jedynym dobrym tłumaczeniu Cholewy i sobie go powtórzyć.
Z pewnością "W Północ..." jest bardziej mroczne niż reszta ŚD. Nam bardzo się podobało, ale my Pratchetta uwielbiamy ;) I taki mały spoiler, dla tych co już przeczytali, ale nie zwrócili uwagi: tak naprawdę Tiffany na okładce to także ta starsza kobieta :)
OdpowiedzUsuńA cykl o Tiffany tak jak mówi ysabellbooks tylko w jedynym słusznym tłumaczeniu pana Cholewy.
Ginny i Pan Tygrysek
Ysabellbooks, owszem, zaczynałam od Maurycego w kiepskim tłumaczeniu, ale on mi się wtedy nawet podobał :D. Później był "Kor w stanie czystym", "Omen" napisany z Gaimanem, "Łups!" i teraz Tiffany. Pewnie jak mi wpadnie w ręce, to przeczytam inne :).
OdpowiedzUsuńGinny, bardziej mroczne? Jakoś tego tak nie odebrałam ^^. Ja nie zwróciłam uwagi, że to też ona, a szkoda, bo to takie oczywiste :). Dziękuję!
Kocham Pratchetta od lat i niezmiennie mnie zachwyca :)
OdpowiedzUsuńU mnie na półce czeka "Nacja" tego autora.Wcześniej nie czytałam nic tego autora,ale skoro stała sobie na połce w bibliotece,a okładkę miała ładną,to sobie wzięłam ;)
OdpowiedzUsuńJak byłem mały, to czytałem Ciutludzi, teraz chyba już wyrosłem z Pratchetta, choć z drugiej strony Twoja recenzja zachęca do ponownego sięgnięcia po jego książki.
OdpowiedzUsuńBardzo lubię Pratchetta i tą książkę też niedługo chętnie przeczytam ^^
OdpowiedzUsuńTak, zdecydowanie bardziej mroczne. Może nie jest to najmroczjniejsza książka świata, ale w porównaniu z resztą ŚD (choć też poruszającą ważne kwestie) wypada dużo bardziej poważnie i zabawność tylko trochę łagodzi to odczucie. I mówimy to jako wielbiciele ŚD.
OdpowiedzUsuńLouis: Wyrosnąć z Pratchetta? To tylko pokazuje "klasę" tłumaczenia pani Grupińskiej. Nawet jeśli cykl o Tiffany jest adresowany do młodszych czytelników, to zdecydowanie jest też skierowany do czytelników inteligentnych. I choć może mniej dorosły, to ciągle bardzo głęboki.
Gin i PT
Parę lat temu uwielbiałam Pratchetta i czytałam wszystkie jego książki, jakie trafił mi w ręce (ponad 15 tytułów). Teraz minął mi entuzjazm i lubię od czasu do czasu sięgnąć po jakiś tytuł tego pisarza, ale podobnie jak Ty - nie odczuwam aż tak wielkiego zachwytu.
OdpowiedzUsuńJa do tego autora chyba nigdy się nie przekonam...
OdpowiedzUsuńA ja nie czytałam nic Pratchetta, ale po Twojej recenzji chyba spróbuję i zacznę od tego tytułu ;)
OdpowiedzUsuńSię przymierzam do tego autora od lat xDD z marnym skutkiem - jak na razie, ale może kiedyś się to zmieni ; )
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba twoja recenzja. Sama jestem fanką Pratchetta :D Jednak dopiero zaczynam czytać cykl o Tiffany... Ja ze swojej strony gorąco polecam ,,Piekło pocztowe". W głównym bohaterze można się po prostu zakochać :D
OdpowiedzUsuńdorastamy do Mistrza Pratchetta? :P
OdpowiedzUsuń