"Pożeracz snów" - Bettina Belitz

Lubię fantasy, ale nie w nadmiarze. Przeważnie jest ono moim lekarstwem na smutek i samotność, ponieważ znajdujemy tam miłości, fantastyczne wydarzenia, których na darmo by szukać w życiu codziennym. Takich emocji nie ma w "normalnej" literaturze, której mimo wszystko trudniej jest doprowadzić czytelnika do takich uczuć, ponieważ brakuje tutaj tego jednego elementu - magii.

Po raz kolejny książka trafiła do mnie w momencie idealnym, gdy znowu namieszałam w swoim życiu. Zawsze chcę wtedy wylądować w zupełnie innym świecie. W miejscu, z którego nie zostanę brutalnie wyrwana nieoczekiwanym zakończeniem, gdy chciałabym jeszcze poczytać. Tutaj było mi daleko do rozczarowania, ponieważ "Pożeracz snów" jest książką po prostu grubą. I ma taką śliczną, spokojną, melancholijną okładkę, która wyjątkowo dobrze oddaje treść. Zdecydowanie jest ona ładniejsza niż w wydaniu oryginalnym. Tak samo jak ładniejszy niż w oryginale jest tytuł. Pożeracz snów kojarzy mi się z taką futrzaną kulką z wielkimi zębiskami i wielkimi okrągłymi oczami. Moje skojarzenie sprzed lektury nie jest zgodne z przestawieniem tego stworzenia w książce. Książce niezwykłej, która mnie zaczarowała.

Jestem przyzwyczajona do głupawych bohaterek, które zakochują się bez pamięci w idealnych mężczyznach, którzy w ostateczności rzucają wszystko, by z tymi dziewuchami być. I z początku wydawało mi się, że Elisabeth będzie taka sama. Zblazowana panienka, niezadowolona z tego, że rodzice wywieźli ją z Kolonii i kazali zamieszkać na jakiejś głupiej wsi. I faktycznie tak było na początku, jednak później dowiedziałam się, że to jest maska. Ta dziewczyna jest naprawdę inteligentna, silna i boi się wielu rzeczy, ale nie poddaje się, stara się dopasować do społeczeństwa. I wcale nie zakochuje się w najfajniejszym chłopaku w miejscowości. Ona szuka kogoś innego i dopiero po jakimś czasie zaczyna powoli orientować się w uczuciach, jakie w niej siedzą, a nie natychmiast, od pierwszego spojrzenia. Zaś mężczyzna jej snów nie śledzi jej maślanym wzrokiem.

Również sytuacja nie jest taka, jak w typowej książce. Oczywiście mamy jakieś nadprzyrodzone stworzenie, tajemnice, drobne intrygi i problemy (te z rodzicami również), ale nie są one wysunięte na pierwszy plan, lecz splatają się ze sobą wzajemnie, tworząc historię, której nie można wiele zarzucić, ponieważ nie czuć ani przesytu rzeczy, które sprawiają, że mam ochotę złapać się za głowę, ani niedosytu związanego z długim oczekiwaniem na to, o czym się pragnie przeczytać. Nie ma lukrowej słodyczy, ani tragedii, która zwiastuje brak happy endu, który nagle wyskakuje jak królik z kapelusza - nieoczekiwanie i bezsensu. To jedna z niewielu książek, na które reagowałam wręcz fizycznie, nie tylko emocjonalnie. A jeszcze mniej było takich, w których zaczęłam się śmiać na początku strony na cały głos, ale wciągnęła mnie tak, że zorientowałam się dopiero, gdy dochodziłam do końca strony.

To nie jest jedyny tom. W Niemczech wyszły do tej pory dwa, a na początku tego roku planowane było wydanie trzeciego. Ja z całą pewnością je przeczytam. Jestem chorobliwie ciekawa, jak wszystko się potoczy, co będzie dalej z Colinem i Elisabeth i jak bardzo będą oni walczyć może nie tyle o siebie, ale o swoje sny.

Zauważę tylko, że ta książka nie jest doskonała. Podejrzewam, że Bettina Belitz jeszcze wypracuje się w pisaniu. Tutaj tylko czasami nachodziły mnie uczucia podobne do tych, jakie miałam, gdy czytałam "Anioła" Dorotei de Spirito, szczególnie gdy Bettina wchodziła w bardziej poetyckie opisy. Mignął mi też dwa lub trzy razy "Zmierzch". Ale jeśli o mnie chodzi, plagiatowanie (którego tutaj pod żadnym pozorem nie ma!) tej sagi nie jest żadnym przestępstwem. Szczególnie, gdy robi się to znacznie lepiej, ciekawiej, mniej mdło... Amerykańscy autorzy powinni się wzorować na tej książce, ponieważ nie spłaszcza ona odbierania świata przez nastolatki i nie ogranicza go tylko do: Ale ciaaaacho, zakochałam się!

Może dlatego "Pożeracz snów" zauroczył mnie tak bardzo. Nie jest natarczywy, wszystko płynie w nim powoli, a ja mogłam rozsmakowywać się w trakcie czytania. I Wam również tego życzę.

Premiera 16. czerwca.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa

Komentarze

  1. Mój egzemplarz niestety zaginął:( Widzę,że wszelkimi sposobami będę musiala jakoś się w tę książkę zaopatrzyć;d

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej, jak zaginął? Mnie by to chyba załamało, przynajmniej po świadomości, jak ta książka mi się podoba :D. Mam nadzieję, że może jednak do Ciebie jakoś jeszcze trafi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale żeś mi smaku narobiła... :).

    OdpowiedzUsuń
  4. Interesująca recenzja:). Kusisz i to skutecznie, ponieważ mam ochotę ją przeczytać:))
    Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Haha. Sobie na tyle, żebym posłuchała sobie audiobooka po niemiecku i chcę zjeść tłumaczkę... Już chyba nigdy nie powinnam czytać książki po polsku i jednocześnie słuchać oryginału, bo tylko się denerwuję.

    OdpowiedzUsuń
  6. Kasandro, nie zmieniłam zdania, wciąż polecam ;).

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja równiez mam taką nadzieję, a jeśli nie, to po prostu sama sobie tę książkę kupię;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej, a jaki jest tytul oryginalu?

    Chcialabym to znalezc w UK, ale wyglada na to, ze angielskiego tlumaczenia jeszcze niedokonano.

    OdpowiedzUsuń
  9. Tez ją mam do przeczytania. Ale wiesz co? Przyszła do mnie z brzydko zadartym rogiem od strony grzbietu i tak strasznie mi smutno z tego powodu. :(

    OdpowiedzUsuń
  10. Czeka na półce i mam jeszcze większą ochotę na lekturę! Patrzę na nią tęsknym wzrokiem... ale niestety będzie musiała jeszcze trochę poczekać.

    OdpowiedzUsuń
  11. Scathach, ja jednak mam nadzieję, że raczej w końcu do Ciebie dotrze, bo jak Ci się nie spodoba, będę miała wyrzuty sumienia ;).

    Kingo, "Splitterherz". W tłumaczeniu na polski byłoby to coś w stylu ciernia w sercu. Znaczy czegoś bardzo odległego od "Pożeracza snów" :D. Mam nadzieję, że znajdziesz po angielsku, albo za jakiś czas chociaż ebooka po polsku :).

    De merteuil, ojej. Ja miałam kiedyś podobnie. Dostałam "Jillian Westfield wyszła za mąż", ale ta folia, którą zawsze pokryta jest okładka i nadaje jej połysku, była zdarta z połowy okładki i to paskudnie wyglądało. Co znaczy Twój nick? Może jak się dowiem, będzie mi w końcu łatwiej zapamiętać, jak się go pisze ;).

    Mirando, a czemu będzie musiała? Aż żal ją tam zostawiać! ^^.

    OdpowiedzUsuń
  12. Z chęcią bym przeczytał ale raczej nie będę miał jak :( A szkoda

    OdpowiedzUsuń
  13. O, nawet nie wiedziałam, że będzie dalszy ciąg :) Ale chętnie się zaznajomię! A ta pozycja to mój najbliższy plan czytelniczy :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Mój nick pochodzi on nazwiska jednej z moich ulubionych bohaterek literackich, czyli Markizy de Merteuil (czyt. Mertil) z "Niebezpiecznych związków". :) Nic nie znaczy, po prostu jej nazwisko. :D A może coś znaczy, tylko ja o tym nie wiem. :P A książkę polecam oczywiście!

    OdpowiedzUsuń
  15. Po takiej recenzji, też z chęcią przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  16. mam zamiar ją przeczytać i ta piękna okładka...

    OdpowiedzUsuń
  17. Ja też chcę ją przeczytać!
    Coś ostatnio mam "fazę" na podobne pozycje ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. czuje się zauroczona.... muszę mieć tę książkę. Serio :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Bardzo lubię przełamywać własne uprzedzenia i lęki. Takimi czytelniczymi lękami mogą być fantasy, science fiction, kryminały... Część owych uprzedzeń przełamałam, pora przełamać kolejne, być może ta pozycja pozwoli pokochać mi miłością bezgraniczną gatunek fantasy :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Mam ją do przeczytania :) Dzisiaj zacznę, bo zainteresowałaś mnie jeszcze bardziej tą książką .

    OdpowiedzUsuń
  21. Skoro polecasz, to przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  22. Mam w najbliższych planach. Co do spłaszczania: zgadzam się w stu procentach. Cieszę się też, że bohaterka nie jest mdłą gęsią, ostatnio szalenie mnie to irytuje ;)

    OdpowiedzUsuń
  23. książka niesamowita - romantyczna, piękna i zarazem pełna akcji
    chętnie kiedyś do niej powrócę :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Recenzje filmowe - Kiedy Paryż wrze (19)

Alina się obnaża, czyli ekshibicjonizm sieciowy.

Stosik #3