"Taniec w skorupkach" - Tomek Tryzna

Lubię Tomka Tryznę. Lubię jego twórczość. Pisze dziwnie, surrealistycznie i często trzeba się zastanawiać, co jest snem, a co rzeczywistością. Z powodu tej sympatii, tego czegoś nieokreślonego, kupiłam prawie rok temu (minie on za trzynaście dni, jak uroczo) "Taniec w skorupkach". Opis w Empiku zachęcał, a ja bardzo chciałam przeczytać. To było rozczarowanie. Wielkie rozczarowanie. Ktoś mógłby zapytać, dlaczego zwlekałam rok z zagłębieniem się w tę książkę. Oczywiście. Jest to fotoproza, jak sam Tryzna nazwał ów nowy gatunek. Mało treści, dużo zdjęć. Niewyraźnych, małych. To takie tryznowskie, więc nie poczułam się zaskoczona ich wątpliwymi walorami artystycznymi. Jednak fakt, że jest tak mało treści, sprawiał, że uważałam, iż potrzeba zagłębienia się w fotografie i wyciągnięcia z nich sensu. Niestety. Nic to nie dało. Gdy znalazłam czas i ochotę na "Taniec w skorupkach", pozostało mi tylko tęsknić za "Bladym Niko", po którego sięgnę za jakiś czas. O czym ...