"Ocaleni. Życie, które znaliśmy" - Susan Beth Pfeffer
Choć moda na antyutopie zdaje się być przeszłością, to ja
zdołałam trafić na coś poniekąd podobnego, ale jednak innego. Witamy w
dystopijnym świecie, gdzie tragedie życia ludzkiego nie mają nic wspólnego ze
sztucznym kreowaniem doskonałego świata, a raczej z brutalną siłą natury.
„Ocaleni. Życie, które znaliśmy” zdaje się z opisu być
powieścią dla młodzieży. W końcu bohaterką jest nastolatka, a opis okładkowy
skupia się raczej na jej życiu, które później zawala się jak domek z kart. Ta
notka (a poniżej bardzo entuzjastyczna reklama książki) nie uświadamiają jednak
czytelnikowi, że książka ta opowie o tak surowej i srogiej rzeczywistości. I
zimnie, głodzie, chorobach oraz śmierci. O czymś, co trudno sobie wyobrazić ze
sobą w roli głównej, co może być prawdopodobne. A przecież i samą bohaterkę to
zaskoczyło.
Ja sama byłam nie mniej zdumiona. Początek książki uważałam
za bardzo słaby, nie miałam ochoty czytać kartek z pamiętnika nastolatki z
dwoma dziwnymi przyjaciółkami (jedna z nich to stojąca na pograniczu
nimfetkowatości panienka niezbyt ciężkich obyczajów, zaś druga – totalne przeciwieństwo
– zapalona członkini Kościoła, fanka Boga, z opisu wręcz fanatyczka) i jedną
martwą – jedynie we wspomnieniach. Do tego banalne problemy z rodzicami. I
byłabym niezadowolona, odłożyłabym książkę na lepsze czasy, gdyby nie
wydarzenie stulecia – asteroida, która kieruje się prosto na Księżyc. Wszyscy
obserwują z zachwytem to wydarzenie, w niektórych wzbiera się niepokój. W końcu
się staje. Asteroida wybija Księżyc z orbity, ten przysuwa się bliżej Ziemi. A
kto kieruje pływami morskimi? Jaki ma to wpływ na grawitację? Jaki będzie mieć
na życie naszej planety?
Choć sposób narracji na początku zdawał się nie do
przełknięcia, później można się było przyzwyczaić. Dalej już nie zwracałam na
to uwagi, bo sama książka mnie zaskoczyła swoją intensywnością. Oczywiście nie
podejdę do opisu wydarzeń bezkrytycznie – wydaje mi się, że autorka
potraktowała Mirandę i jej rodzinę dość łagodnie. A może zbyt łagodnie podeszła
do społeczeństwa – ludzie szaleją, gdy spada na nich zagrożenie zagłady, są
nieobliczalni. Przedstawieni w tej książce zdawali się mieć jakieś zasady. I to
– poza narracją – jest najsłabszy punkt „Ocalonych”. Książka traci trochę na
realizmie. Z mojej perspektywy tylko trochę – na szczęście.
Nie wierzyłam, że tak mnie pochłonie. A jednak. To druga
książka w moim życiu, która w trakcie lektury przyprawiała mnie o drżenie z
zimna i skręcanie wnętrzności z głodu (pierwsza to „Mała księżniczka”). Fabuła
trochę przypominała mi film „Pojutrze”, a może po prostu pewne sceny przywołały
obraz filmu z pamięci. Zimno, wulkany i mnóstwo problemów, z którymi leniwy,
współczesny, wychowany w warunkach cieplarnianych człowiek nie potrafi sobie
poradzić. Odrobina przewidywalności potrafi ocalić życie. I tak się zastanawiam
– czy ja bym się nią popisała? Czy zaryzykowałabym tak jak matka Mirandy? Bo
lepiej przesadzić, niż później żałować, że się tego nie zrobiło? Nie wierzę,
bym potrafiła.
Choć początek książki wydaje się być bardziej infantylny,
niż da się znieść, cieszę się, że nie zrezygnowałam i ją przeczytałam. Dwie
wady to mało jak na wrażenie, które wywiera całokształt. Takie wrażenie, że aż
chciałam od razu zdobyć drugi tom, ale niestety w Polsce go jeszcze nie wydano…
Jeśli lubicie świat, którego jeszcze nie znacie, warto sięgnąć. I bez tego
warto. Bardzo ciekawa, dobra książka. Ja wciąż się po niej wewnętrznie trzęsę.
Gdzieś mi się mignął ten tytuł i okładka ale nie wgłębiałem się w to o czym jest. Fabuła wydaje się ciekawa, ale troche mnie zraził ten początek i ten pamiętnik. Może i bym przebrnął, musiałbym się sam dowiedziec :)
OdpowiedzUsuńSpróbuj, może Ci się spodoba :). Zawsze możesz zacząć czytanie od momentu, w którym pojawia się asteroida :).
UsuńPodobnie jak Tobie czytanie początku opornie mi szło, a wstęp do interesujących wydarzeń był odrobinę zbyt długi, ale nie żałuję, że przez to przebrnęłam, bo książka jest dość oryginalna w gąszczu powieści postapokaliptystycznych. Mam nadzieję, że wkrótce ukaże się 2 tom.
OdpowiedzUsuńNie czytałam wiele takich powieści. "Atrofia" chyba do nich należy, prawda? Ale poza tym nic. Za to obie bardzo mi się podobały :). Tylko tutaj ten nieszczęsny początek...
UsuńBardzo niecierpliwie czekam teraz na drugi tom. Pobiegłam po zamknięciu książki na Allegro, ale nie było, dopiero wtedy sprawdziłam na stronie wydawnictwa, że na razie nie ma drugiego, jaka szkoda!
Ciekawa recenzja :)
OdpowiedzUsuńNie wydaje mi się aby moda na antyutopie przemijała - ona raczej wchodzi w inną fazę i dopiero się rozkręca (ekranizacje kolejnych części Igrzysk i np. Intruza będą raczej utrzymywać tendencje).
OdpowiedzUsuńNadal ją pamiętam, ale nie spowodowała u mnie aż tak silnych wrażeń, choć z całą pewnością zmusza umysł do rozważania pewnych kwestii i... robi się człowiek głody i dwa razy zastanowi w czasie zakupów.
A matka Mirandy...wiem, że dla przetrwania rodziny to wszystko, ale od tej sceny z płatkami czekoladowymi było mi aż słabo.
Szkoda, że nie będzie dalszych tomów. Tom 2 to losy innych osób, ale w tom 3 znów jest Miranda + bohaterowie z tom 2.
Igrzysk nie postrzegam jako antyutopię, bo społeczeństwo nie myśli, że żyje w idealnym świecie. Sama nie wiem, jak bym to nazwała.
UsuńPłatki były mocne, ja po skończeniu tej książki zaczęłam się objadać, bo poczułam, że Miranda i jej rodzina nie miały jedzenia, więc jak mogę nie skorzystać z tego, że mam? I mi się zrobiło niedobrze. Dziwne miała na mnie działanie.
Zasmuciłaś mnie. Liczyłam na Mirandę. Ale zdecydowanie przeczytam te dwa.