Recenzje filmowe - Operacja Argo (6)
W środy, choć może nie każdą, będę Wam opowiadać o filmach. Różnych. I po mojemu.
Wcześniej ukazały się recenzje filmów: Gran Torino (1), Bogowie (2), Chłopiec na rowerze (3), Pokłosie (4),
Grzechy ojca (5).
Dziś: Operacja Argo - Ben Affleck/2012/USA
Affleck
Sienkiewiczem?
„Operacja Argo” to film zrobiony dobrze, z właściwym wyczuciem
tempa, z ciekawymi zdjęciami, dowcipnymi dialogami, oczywiście nie przyćmiewającymi
powagi sytuacji. Czyli film, który ogląda się na jednym wdechu, szybko,
bezboleśnie, ale i bez większych emocji. Jednak.
Sytuacja
pokazana w filmie - będąca odzwierciedleniem autentycznych zdarzeń - jest
poważna, ponieważ dotyczy spektakularnej akcji polegającej na ewakuacji grupy
kilku amerykańskich zakładników. Obraz pokazuje, jak w roku 1980 Tony Mendes
(postać autentyczna, w filmie odtwarzana przez Bena Afflecka), agent CIA
wymyśla, organizuje i przeprowadza brawurową akcję przetransportowania sześciu pracowników
amerykańskiej ambasady z wrogiego Teheranu do ojczyzny. Wszyscy wiemy, jakie w
tamtym czasie panowały nastroje polityczne w świecie, jaką animozję czuli
Irańczycy do Stanów Zjednoczonych i z kolei z jak wielką rezerwą i bojaźnią
podchodzili do irańskiej opozycji Amerykanie. Irańscy obrońcy tradycji, sympatycy
Chomeiniego, mieli za złe Amerykanom, że ich styl życia upodobał sobie ostatni
monarcha Iranu Mohammad Reza Pahlavi. Z tego powodu musiał w końcu opuścić kraj
i schronić się z rodziną w Egipcie, gdzie wkrótce zmarł, a władzę w Iranie przejął
po nim ajatollah Chomeini. Tak mniej więcej rysowało się irańskie tło
polityczne w czasie, o którym opowiada „Operacja Argo”.
Podczas
ulicznych rozruchów pięćdziesięciu dwóch urzędników amerykańskiej ambasady znalazło
się w niebezpieczeństwie, gdyż manifestanci nagle wdarli się na teren placówki.
Lubię logikę i odpowiedzialność. W filmie też. Dlatego bardzo spodobała mi się
reakcja szefa amerykańskich urzędników, który nakazał najpierw pomyśleć o bezpieczeństwie
całego amerykańskiego narodu, a dopiero potem o bezpieczeństwie własnym. A co to
miało oznaczać? To, że w ciągu kilku minut urzędnicy mieli zniszczyć wszystkie
ważne dokumenty znajdujące się w ambasadzie, szczególnie te z klauzulą
tajności, by nie dostały się w ręce wroga. Poszły więc w ruch przede wszystkim niszczarki
do papieru. Komputerów i twardych dysków nie dało się włożyć do niszczarek, więc
tu trzeba było znaleźć inne siłowe rozwiązanie. Rzucano się więc na nie z
młotkiem, rozbijano o ścianę lub waliło w nie krzesłem. Takie działanie jednak
bardzo przemawiało do widza, było zrozumiałe, logiczne, patriotyczne i piękne.
Mam natomiast pretensje
do owych sześciu pracowników ambasady, o których był cały ten zgiełk! No,
patriotami to się nie okazali. Ta szóstka osób pół słówkami i na migi
porozumiało się co do chęci opuszczenia budynku ambasady. Tylnym wyjściem! To
nieładnie myśleć tak tylko o sobie, mieć gdzieś sytuację reszty kolegów i tchórzliwie
uciec do ambasady kanadyjskiej. A tam nawet nie zastanowili się nad tym, czy
swą postawą nie narażają życia postronnych ludzi. Uciekinierzy cały czas wszystkiego
się bali i wiecznie byli spoceni ze strachu. Może o to chodziło? Na tle
mazgajowatych zakładników postaci głównych bohaterów filmu, czyli agenta
Mendesa oraz jego ekipy, błyszczały heroicznie. I chyba tacy ci ludzie właśnie
byli. Odtwórcy tych ról grali też brawurowo. A nie było łatwo, gdyż scenariusz
całej akcji wydostania się z wrogiego kraju był szyty - bez przesady - na
miarę… wielkiego widowiska kinowego, gdyż Mendes wymyślił właśnie, iż
najbardziej realnym, z puli tych mało realnych, będzie udawanie, że przybywa do
Iranu z grupą fachowców w celu szukania plenerów do realizacji filmu SF
(science fiction) klasy B. Musiał zatem skrzyknąć ekipę (oczywiście wiarygodną),
z którą miał wyruszyć na irańską ziemię, a tam, kiedy będzie potrzeba, przedstawić
wiarygodnego producenta (w tej roli cyniczny i z dystansem do własnej osoby
jako producenta Alan Arkin), przedstawić wiarygodnego charakteryzatora (świetny
antałkowaty John Goodman), pokazać wreszcie wiarygodne plakaty, wiarygodny
budżet, sprzęt i wiarygodne anonsy w prasie.
Co jakiś czas - i
to było kluczowe posunięcie – pokazywane były w filmie sceny ukazujące dzieci
(sic!), które z pociętych w paski (tak tnie niszczarka) fragmentów zdjęć wszystkich
pracowników ambasady, próbowały - jak w puzzlach - ułożyć twarze pracowników amerykańskiej
placówki. W ten sposób rebelianci chcieli zidentyfikować portrety szóstki osób,
które „nie odliczyły się” w dniu zajęcia ambasady. To iście hitchcockowskie
budowanie napięcia znalazło ujście – jak przystało na poprawne pod tym względem
skonstruowany film – w ostatnich sekwencjach.
Ben Affleck
stworzył film, jak określają to sami Amerykanie, „ku pokrzepieniu serc” (u nas
od tego był Sienkiewicz) i trzeba przyznać, że zrobił dzieło w typowo
hollywoodzkim stylu: trzymające w napięciu, z dobrą grą aktorską, niezwykłą
dbałością o kostiumy i modę z lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Dla tych
wszystkich zalet nie można zatem o tym filmie powiedzieć tego, co o scenariuszu,
według którego agent Mendes wydostał grupkę zakładników z opresji, powiedział
przełożony Mendesa, że „jest to najlepszy zły pomysł”, jaki CIA kiedykolwiek wymyśliło.
To może faktycznie nie jest najlepszy film w tej kategorii, ale krzepi serca
jak nic!
Małgorzata Ciupińska



Komentarze
Prześlij komentarz