"Irena" - Małgorzata Kalicińska, Basia Grabowska
Na imię jej Irena. Czasem babcia, czasem ciocia, ale bez
wątpienia najważniejsza osoba w rodzinie, chociaż krwi wspólnej nie mają. Irena
to kobieta nie do zdarcia. Nie to co nasze dwie bohaterki, które rozpadają się
na kawałki z własnej winy. Zatem nadchodzi Irena z klejem pełnym miłości i
próbuje poskładać je do kupy. Zapowiada się nijako i powtarzalnie. Ale Irena
sobie na to nie pozwoli.
Jagoda jest młodą kobietą, która odnosi sukcesy w
korporacji. Jej matka zaś, Dorota, nie może się za nic zabrać, bo
organizacyjnie do niczego się nie nadaje (zdecydowanie nie można powiedzieć, że
jaka matka, taka córka). Nie bez powodu powstaje między nimi konflikt. Dla
Jagody praca jest wszystkim, Dorota zaś nie potrafi zrozumieć, dlaczego jej
córka nie ma chłopaka/męża/dziecka. W dodatku w tle czai się pewna tajemnica,
którą Dorota pragnęłaby pogrzebać dla wszystkich, ale nie dla siebie samej.
Książka ta opowiada o konflikcie pokoleń, którego podobno
nigdy pomiędzy autorkami (czyli również matką i córką) nigdy nie było. I choć
jest napisana prostym, potocznym językiem, przez co czyta się ją bardzo szybko,
to ma w sobie coś, co porusza. Nie bez powodu sama sięgnęłam za telefon, by
rozwiązać pewien problem – ta książka mnie zainspirowała. I to na tyle mocno,
że choć zwykle przed owym telefonem broniłabym się rękami i nogami, to
znalazłam w nim sens. Co tu dużo mówić – autorki bardzo mądrze to potraktowały.
Prawdziwie, z wyczuciem i uczuciem. W tej książce wszystko jest idealnie
wyważone, nie ma przesady w żadną stronę, a jeśli jest, to wpisana w osobowość
bohaterki. Problemy też nie są wydumane.
Jedyną wadą tej książki jest dla mnie język. Choć rozumiem
jego użycie, to na początku był niemiłosiernie frustrujący i choć z czasem się
przyzwyczaiłam, to wciąż się zastanawiam, dlaczego nie można było tego napisać
ładnym literackim językiem. Choć wtedy najprawdopodobniej nie odczułabym tych
wszystkich kłębiących się emocji, które kazały mi samej zająć się moim życiem. Pod
względem fabularnym i emocjonalnym jest to naprawdę świetna książka. Językowym
trochę gorzej, ale nie wykluczam zwyczajnego czepialstwa z mojej strony.
Przecież nie wszystko musi być idealne i od linijki. „Irenie” by to pewnie
zaszkodziło.
Ja tam nie uważam, żebyś się czepiała, bo język faktycznie był fatalny, mnie szlag trafiał od tego ciągłego "oesuu" czy jak to się tam pisało;)
OdpowiedzUsuńNie czytałam, ale pewnie się nie skuszę, bo nienawidzę denerwującego języka, chociaż naprawdę dużo mogę znieść :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie :)
Irena jest ma mojej liście czytelniczej, jak większość Kalicińskiej :)
OdpowiedzUsuńWitaj, dodałem Twój blog do obserwowanych, zapraszam do siebie na imperium książek, pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń