"Wu wei. Płyń z prądem życia" - Theo Fischer
W dzisiejszych czasach (jak to brzmi w kontekście mojego
wieku…) kariera i pieniądze stają się, a raczej są, bardzo istotnym elementem w
życiu. A w niektórych przypadkach jedynym elementem. Stres, pośpiech i
nieustanne parcie naprzód, walka z własnymi słabościami, by być lepszym i
osiągnąć więcej. Oczywiście kłóci się to z wieloma receptami na szczęśliwe
życie i na osiągnięcie w nim czegoś więcej. Trudno sobie wyobrazić, że można
coś zyskać bez ciężkiej pracy i wielu ludzi skupia się tylko na jednym – by coś
osiągnąć, by móc normalnie żyć. Już w wieku gimnazjalnym powinniśmy wiedzieć,
co chcemy robić w przyszłości i w ten sposób ukierunkować naszą edukację.
Podejmować decyzje i myśleć strategicznie. Często okazuje się, że to się nie
sprawdza. Zwyczajnie coś się psuje. A może lepiej byłoby po prostu dać się
ponieść prądowi życia?
Kilka lat temu przestałam walczyć o to, co sobie wymyśliłam.
Chciałam iść na prawo – zrezygnowałam z tego, ponieważ nie chciałam zdawać
matury z historii. Poszłam na kierunek awaryjny, choć parę lat wcześniej
chciałam studiować w Niemczech. Zostałam w Polsce. Po roku jednak los sam
wysłał mnie do kraju za Odrą, choć wcale się o to nie starałam. Nie próbowałam
przebić się w tamtym kierunku na siłę. I dostałam to, czego chciałam. Tak na
przykładzie można opisać działanie zasady wu
wei. Te słowa oznaczają „niedziałanie” i są częścią życiowej filozofii Tao.
I, jak to jest napisane w książce, nie oznaczają, że mamy być leniwi i nic nie
robić, ponieważ przeznaczenie i tak da nam to, co jest nam pisane. Nic bardziej
błędnego. To posuwanie się naprzód, jednak bez kurczowego trzymania się wytyczonej
wcześniej ścieżki. Życie, wszechświat, same wiedzą, co jest dla nas najlepsze i
gdy poddamy się możliwościom rozwoju, zaryzykujemy, mamy szansę zyskać coś
więcej. Powinniśmy uważnie obserwować nasze życie i korzystać z tego, co
dostajemy. I żyć spokojnie.
Oczywiście opisałam to wszystko pobieżnie, jednak dzięki
temu możecie się dowiedzieć, o co chodzi w tej książce i co ona pragnie
przekazać. „Wu wei. Płyń z prądem życia” mówi jednak znacznie więcej, lepiej
tłumaczy, na czym polega zasada wu wei. Ta mała książka zadrukowana brązową
czcionką jest niestety trochę przegadana. Autor tak dokładnie pragnie wszystko
wytłumaczyć, że pisze znacznie więcej, niż jest potrzebne. Książkę tę czyta się
z tego powodu dość trudno, można się zgubić w wywodzie autora. Lecz jest na to
lekarstwo – po przeczytaniu całości można otwierać ją w dowolnym punkcie i
czytać pojedyncze zdania, dzięki czemu wybrniemy z natłoku informacji i
będziemy mogli zastanowić się nad poszczególnymi aspektami.
Od dawna zastanawiałam się, jak nazywa się mój sposób na
życie. Czym się kieruję, podejmując decyzje, a przynajmniej ich większością.
Oczywiście do oświecenia mi daleko, jednak wiem już, że ktoś nazwał moją filozofię
– wu wei. Jest to zagadnienie warte sprawdzenia, ponieważ mogę sama
potwierdzić, że działa. W moim przypadku o wiele bardziej niż osławiony „Sekret”.
Nie wymaga wmawiania sobie czegoś, lecz popłynięcia z prądem. I to czasem
wydaje się zbyt trudne. Theo Fischer udowadnia, że wcale nie musi tak być.
Polecam szczególnie osobom zainteresowanym samorozwojem. A
także szukającym innego podejścia do życia.
Myślę, że książka by mi się spodobała. Lubię te od Astro ;)
OdpowiedzUsuńNiektórzy nie lubią takiego życiowo-filozoficznego "bełkotu", ale skoro lubisz książki od tego wydawnictwa, powinna Ci się spodobać, a przynajmniej zmusić do jakiegoś zastanowienia, a to jest dobre :).
UsuńMyślę, że warto czasami taką pozycję przeczytać. Pozwoli to na chociaż częściowe przewartościowanie swojego życia.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie. Łatwiej się wtedy nad nim zastanowić.
UsuńJa uwielbiam takie książki i staram się zgłębiać różne filozofie życia, gdy tylko mogę. Nie ograniczam się do jednej doktryny. Jednak ta zupełnie mi nie odpowiada. To taka bezwolność. Wiem, wiem, że można argumentować, że to nie bezwolność, a zwykłe nie trzymanie się silnie jednej drogi. W sumie uzasadnię to inaczej: jestem właściwie w takim punkcie jak Ty kiedyś. Chcę zdawać na prawo (lub inny kierunek humanistyczny, ale prawo, póki co jest na pierwszym miejscu.) i jestem przerażona maturą z historii. Ale postanowiłam, że nie będę rezygnować z wymarzonego kierunku studiów. Pokupywałam sobie repetytoria i właściwie chodzę teraz z historią w ręku nawet do toalety. To jest moja metoda, ta z książki mnie w ogóle nie przekonuje :-)
OdpowiedzUsuńAle ta historia nie do końca na tym się zatrzymała - mogłabym iść na prawo teraz, niekoniecznie w Polsce, ale teraz już nie chcę :). A w Polsce mają wprowadzić prawo jako studia podyplomowe, dwuletnie z tymi samymi uprawnieniami. Więc tylko odjęłam sobie pracy, a wciąż mogę to mieć :).
UsuńMnie przekonuje. Ale po inne teorie też sięgam, bo z tą całkowicie także się nie zgadzam :).
"Wu Wei" koajrzy mi się jedynie z piosenką mojego ukochanego Indios Bravos...ale książka jakoś nie dla mnie:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!