Recenzje filmowe - Wiek Adaline (13)
Wcześniej
ukazały się recenzje filmów: Gran Torino (1), Bogowie (2), Chłopiec na rowerze (3), Pokłosie(4), Grzechy ojca (5), Operacja Argo (6), Bóg nie umarł (7), Jestem (8), Ida
(9), Dwa dni, jedna noc (10), Wątpliwość (11), Gabriel (12)
Dziś:
Wiek Adaline – USA, 2015
reż. Lee Toland Krieger
wyst. Blake Lively, Michiel Huisman, Harrison Ford, Ellen Burstyn
Sto lat samotności
Tydzień temu
było o polskiej bajce, dziś jest o bajce amerykańskiej. Filmowa baśń udała się
młodemu kalifornijskiemu reżyserowi, Kriegerowi, bo jeśli przyjmiemy założenie,
że zaaplikowanej nam przez niego melodramatycznej gawędzie nie bronią, ani nie
szkodzą pseudonaukowe wynurzenia zza offu, to wyjdziemy z filmu zadowoleni,
pełni uznania dla sprawności warsztatowej tych, którzy nad tym dziełem
pracowali. Wysoka nota dla scenariusza i kostiumologa; obraz szczególnie dla
tego ostatniego był wyzwaniem, gdyż na potrzeby fabuły należało przeanalizować
kilka epok, ale tak, by je jedynie zaznaczyć, a nie nimi widzów znużyć
długością prezentacji.
Chapeau bas
dla reżysera, którego inteligentna i intuicyjna zdolność przewidywania
pozwoliła pochylić się nad problemem starzenia się oraz konieczności
przemijania czasu, co u młodych ludzi jest zjawiskiem wyjątkowym, a na pewno
drugorzędnym. Proces zacierania młodości na korzyść starzenia się reżyser
pokazał bardzo oryginalnie, poprzez stworzenie niejako dwóch filarów
podtrzymujących scenariusz, filarów przenikających się, potem żyjących odrębnym
życiem, bez możliwości porozumienia, bo wszak dzieli je niewyjaśniona
tajemnica, ale egzystujących obok siebie, szanujących się, nie niszczących
nawzajem, by w końcu po próbie czasu, przeniknąć się ponownie i zlać w jedno.
Takie właśnie bowiem było życie Adaline: najpierw szło ono ręka w rękę z życiem
innych, potem - na skutek dziwnego zjawiska - odskoczyło od normalności,
zrobiło dużo zamieszania w życiu bohaterki, po czym znów podporządkowało się
ogólnie przyjętym zasadom.
Ta przedziwna
historia to bujanie w morzu fantazji? Czy ja wiem? A mało to znamy faktów,
które kiedyś mocno stąpały po ziemi i zadawały kłam podobno niemożliwym do
zaistnienia zdarzeniom, by po dwudziestu, pięćdziesięciu, może stu latach nagle
zostać rozbite w pył przez tę niby fikcję, która oto miała czelność się zmaterializować?
Reasumując: dwa wypadki samochodowe, z których jeden odbiera głównej bohaterce
możliwość starzenia się i drugi, który tę sytuację odwraca, są osią filmu i
kluczem do zagadki. Reszta jest bardzo piękna, subtelna, chce się oglądając
film, płakać, uśmiechać, chce się film oglądać i oglądać…
Adaline,
która jest tuż po trzydziestce, zdarza się wypadek, który powoduje u niej zanik
procesu starzenia się. Reżyser spektaklu jest mężczyzną, ale sadzę, że
życiowych następstw tego medycznego curiosum kobieta piękniej, subtelniej,
mądrzej i efektowniej – może poza Dorotą Kędzierzawską – nie zrobiłaby. Bohaterka
spektaklu, kiedy uświadamia sobie, jakie zmiany zaszły w jej mózgu i czym one
będą skutkować, po stoicku godzi się z losem i wybierze najsensowniejsze z
możliwych w tej sytuacji rozwiązanie, czyli zrozumie, że jedynym wyjściem z
zapętlonych zdarzeń, będą zwykłe ucieczki z dotychczasowych miejsc. Bo to oczywiste,
że w każdym nowym miejscu dojdzie do momentu, gdy zaczną padać niewygodne
pytania w stylu: „Och, jak ty świetnie wyglądasz, zupełnie jakby u ciebie czas
się zatrzymał”. Dlatego bohaterka filmu zmienia miejsca pobytu, wcześniej
patrząc, jak jej równolatkom przybywa zmarszczek, chorób, jak jej ukochany stary
pies odchodzi, przytulany do jej ciągle młodego ciała. Obserwuje wreszcie, jak
jej własna córka zaczyna bardziej przypominać jej matkę, a nawet babcię.
A miłość? Oczywiście,
że jest miłość. W melodramacie nie może być inaczej. Więc jest miłość, ale ta
tradycyjna, ta, która się starzeje. Miłość, jeśli się nie starzeje, jest nic
nie warta. Przekonuje się o tym Adaline, ale jeszcze wcześniej zawsze przed nią
ucieka. Tylko ona wie, ile ją to kosztuje, ile kosztuje utrzymanie sekretu w
tajemnicy przed światem. Jedyną alternatywą ucieczki byłoby życie jako przykład
wybryku natury oglądanego w panoptikum, wybryku, który krótszej daty jak
wieczność nie uznaje. Ale oto nadchodzi punkt zwrotny, czyli… Harrison Ford. Kim
jest? Miłością sprzed lat, która teraz dokonała wolty w jej życiu.
Blake Lively
zagrała rozważnie i romantycznie, żeby sparafrazować tytuł pewnego znanego filmu.
A Ford? Ford miał i ma nadal to szczęście, że - jak zawsze - mógł w filmie grać
i równocześnie być sobą. To nieczęsto się zdarza aktorom. Obserwuję jego filmową
karierę już dość długo i w każdym obrazie - choć zawsze będzie dla mnie najbardziej
heroicznym i uwodzicielskim we „Franticu” Polańskiego - jest taki, że człowiek
goni za nim oczami, gdziekolwiek by był i cokolwiek robił. Bo zawsze przy nim
jest ciepło, bezpiecznie i przyjemnie. A Adaline? To nie zmysłowa seksbomba,
nie ucieleśnienie klasycznego piękna, nie femme fatale, to też nie dziewczyna z
sąsiedztwa. To jaka ona jest? Dzielna.
Małgorzata
Ciupińska



Mam w planach ten film, lubię grę Blake Lively, więc tym chętniej go obejrzę.
OdpowiedzUsuńNiestety, nie widziałam tej aktorki w innych rolach - jakoś tytuły filmów, w których występowała, nie przyciągały mej uwagi. Ale zachęcona tym filmem, może... Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMmm, a właśnie mam w planach :) Chciałam się wybrać do kina a z przyczyn przeróżnych akurat na to nie dotarłam, więc pewnie czeka mnie seans domowy, ale na dniach nadrobię :)
OdpowiedzUsuń