"Dar wilka" - Anne Rice



Gdy Anne Rice zapowiedziała, że kończy z wampirami, nie spodziewałam się, że przeczytam jej książkę, która traktuje o wilkołakach. Jeśli chodzi o tę konkretną pisarkę, jestem gotowa przeczytać dosłownie wszystko, co napisała. Kocham ból, który zawarty jest w jej książkach, to poczucie rozliczania się ze sobą samą. Tworzy ona niesamowity klimat, którego nie da się porównać z niczym innym. I wtedy natrafiam na „Dar wilka”, który choć zawiera w sobie wszystkie cechy typowe dla twórczości Rice, jest tak odmienny, że aż trudno to pojąć. Na początku.

„Dar wilka” jest książką, która posiada szczątkową fabułę, która jest zaledwie tłem do rozmyślań. To wydaje się być największą, choć niezbyt znaczącą z mojego punktu widzenia. Młody dziennikarz pisze historię wspaniałego domu, który z miejsca postanawia kupić, wdaje się w bardzo krótki romans z jego właścicielką, po czym ona zostaje zabita, a on otrzymuje tytułowy dar. Reuben wykorzystuje go do zwalczania zła i pozyskania miłości. Jakkolwiek pompatycznie to nie brzmi.

Akcja toczy się dookoła wspomnianego wcześniej domu, który staje się miłością Reubena, jaką był i wciąż jest przez jego twórcę i pierwotnego właściciela – Felixa Nidecka. Sam Felix pojawia się już w opowieściach na samym początku książki, jednak na jego fizyczne pojawienie trzeba czekać do połowy i należy przyznać, że jest zachwycającą postacią. Niezwykle ciepłą, inteligentną i posiadającą to „coś”. Gdy się pojawia, lektura staje się ciekawa, nie nużą powtarzające się opisy zachwytu Reubena wilczymi zmysłami oraz polowań. Choć same w sobie nie są złe, jest ich za dużo i zbyt wiele czasu trzeba poświęcić na dojście do sedna. Pierwsza połowa „Daru wilka” jest więc wprowadzeniem do wilkołaczego świata, odą do Ziemi i życia oraz miłości. Później Rice wraca do tego, co jest w niej najlepsze – do tworzenia własnej mitologii, historii jej postaci. A jednak jest tego za mało, zawsze za mało. W jej książkach to zawsze moje ulubione momenty. „Dar wilka” aż prosi się o kontynuację, bym ja mogła poznać więcej z tych dziejów.

Jeśli ktoś czytał wcześniejsze książki autorki w trochę większej liczbie, może odniesie to samo wrażenie co ja. W Kronikach Wampirów Rice hołdowała bólowi i smutkowi, wyciskała je z każdej ze swoich postaci i obrazowała własne cierpienia. Gdy powróciła do wiary w Boga, porzuciła wampiry i zaczęła się skupiać na rozwoju duchowym w swojej twórczości. Dobrym przykładem na to jest trylogia „Pieśń aniołów” zapoczątkowana „Pokutą”, opowiadająca o płatnym zabójcy, który się nawraca i odpokutowuje swoje zbrodnie. W tej serii ból także jest widoczny, ale także można zauważyć tendencję do wiary, że nadejdzie lepsze jutro. Zaś „Dar wilka” jest właśnie tym lepszym jutrem. To książka, którą – jako osoba, która zawsze czyta kolorami i podczas lektury zawsze dominuje jakaś barwa – można określić jako świetlistą, lekko błękitną. Pełną nadziei, miłości i radości, która wynikać może tylko z wiary. Reuben przyjmuje dar z pokorą, nie odrzuca go, jak można by się spodziewać. Co prawda sam nie jest religijny (choć jego brat jest księdzem, którego obrazuje dość trafny cytat, po który zapraszam do książki), ale dostrzega pewną wielkość rządzącą tym światem, jakkolwiek by jej nie nazwać. Choć nienazwany, Bóg Rice pojawia się gdzieś między wierszami.

Jest jeszcze jeden piękny wątek, po który można się cofnąć do biografii autorki, a mianowicie chłopiec o imieniu Stuart, który jest gejem. W jego postawie można się doszukać manifestacji Rice przeciwko temu, co przeżyła w związku ze swoim synem (także gejem), a stosunkiem Kościoła do homoseksualizmu. Znając tę historię, można odebrać tę książkę w trochę inny sposób.

„Dar wilka” nie jest najlepszą książką Rice, ale ciekawą. Doskonale widać ewolucję jej samej jak i jej warsztatu. Brakuje fabuły, brakuje postaci, które nie są na swój sposób wyidealizowane (nawet te negatywne), struktura także pozostawia trochę do życzenia, ale… ja poczułam się niejako zachwycona tą książką. Nie zdradziła mi tajemnic wszechświata, wilkołacza historia nie powaliła mnie na kolana jak ta wampirza opowiedziana w „Królowej Potępionych”, ale trochę mnie rozświetliła swoim wewnętrznym blaskiem. Wiele osób poczuje się nią zapewne rozczarowanych, jednak warto ją przeczytać – przynajmniej dla tych, którzy Rice już znają. Zawsze odbieram jej książki bardzo osobiście przez ich emocjonalność. Fabuła nie ma znaczenia, liczy się uczucie. A w tym Rice zawsze była - i już zapewne pozostanie – mistrzynią. Cieszmy się więc, że tym razem jej książka nie kipi smutkiem, a wewnętrzną radością.

Komentarze

  1. Książkę mam w planach, chociaż nie zamierzam porównywać z innymi książkami autorki, chcę się przekonać jak historia została opowiedziana :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam tej autorki "Wywiad z wampirem" i nie byłam zachwycona. Nie była zła, ale znów spodziewałam się czegoś obezwładniającego. Tej nie przeczytam z uwagi na różne błędy, które wymieniasz. Obawiam się, że ja nie byłabym oczarowana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja akurat za "Wywiadem z wampirem" nie przepadam.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Recenzje filmowe - Kiedy Paryż wrze (19)

Alina się obnaża, czyli ekshibicjonizm sieciowy.

Stosik #3