"John Lennon. Listy" - Hunter Davies (opracowanie)



Nie jestem jedynym marzycielem na świecie. John Lennon także nie był jedynym. Był jednak pisarzem, który zamykał swój świat w słowach. Lubił pisać. I pisał dużo od najmłodszych lat. Gdyby nie ta książka, nigdy bym się o tym nie dowiedziała, a John Lennon kojarzyłby mi się tylko z piosenką „Imagine” i jednym z moich ulubionych cytatów z piosenek.

Może się to wydać hipokryzją, ale naprawdę podobała mi się ta książka i nie miałam w trakcie czytania wrażenia, że przekraczam pewne granice przyzwoitości, czytając ją. To nie to samo, co w przypadku „Fragmentów”Marilyn Monroe. Próbuję pojąć ten fenomen i przychodzi mi do głowy tylko jedno wyjaśnienie: „Listy” traktuję bardziej jako literacką biografię, ciekawostkę. Może dlatego, że Lennon nie był tak smutnym człowiekiem, a w wielu jego tekstach aż kipiało od poczucia humoru. Marilyn zaś wylewała z siebie głównie samotność i ból. Nie miałam tego poczucia intymności.

Prawa autorskie do wszystkich tekstów muzyka należą do jego żony Yoko Ono – to prawdopodobnie kolejny powód, dla którego nie miałam wyrzutów sumienia z powodu tej lektury. Po długich rozmyślaniach wyraziła ona zgodę na stworzenie tej książki. Jako że znała Johna najlepiej i do niej należała decyzja, ja nie mam prawa powiedzieć, że ta książka nie powinna nigdy zaistnieć. To zupełnie inna sytuacja niż z MM.

„Listy” mnie zafascynowały. Na początku je otworzyłam tylko ku rozeznaniu, ale gdy nad nimi usiadłam (a następnie poszłam z Johnem Lennonem do łóżka, bo tam wygodniej), nagle się zorientowałam, że jestem w bardzo zaawansowanym stadium czytania. Choć Hunter Davies (autor oficjalnej biografii Beatlesów) twierdził, że nie chce z tego robić nowej biografii Lennona, co zaznacza przy krótkim życiorysie dla beatlesowych laików (takich jak ja), przypadkiem mu nie wychodzi. Bo okazuje się, że „Listy” to nie tylko teksty wszelakiego rodzaju, ale właśnie też historia życia ich autora. Ułożone chronologicznie z opisami sytuacji i osób, które miały z nimi coś wspólnego, składają się właśnie w dość nietypową historię życia. I pozostaje pytanie: dlaczego mam wrażenie, że wiem o Lennonie więcej, niż gdybym przeczytała jego biografię? Oczywiście tutaj przesadzam, ale ta książka mnie zaintrygowała bardziej, niż mogłam się po niej i sobie samej spodziewać.

Warto też wspomnieć o wspaniałym wydaniu. Po prostu się w nim zakochałam. Co prawda to wielka książka, nieporęczna (do torebki ledwo się mieści), ciężka, ale nie ma tego okropnego śliskiego papieru, kopie listów i ich opracowania są rozmieszczone w jasny i klarowny sposób, a w dodatku wydaje się, jakby żyły własnym życiem (a już z całą pewnością rysunki Lennona!). Takie książki to prawdziwa przyjemność dla oka i półki.

Dla fanów – pozycja obowiązkowa. Dla innych – wedle gustu. Ja zdecydowałam się na nią tylko z ciekawości, a potem zaczęłam śpiewać „Yellow submarine”, co wyraźnie świadczy o tym, że nawet książka, która nie jest powieścią, potrafi porwać do swojego świata. I tylko tak przykro mi się zrobiło, że teraz już prawie nikt nie pisze listów, a po mojej śmierci pozostaną po mnie jedynie jakieś pliki w czeluściach dysku, maila i archiwach komunikatorów internetowych… Może pora przywrócić tę starą, romantyczną i niezwykłą formę komunikacji do łask? A potem może i nasze słowa znajdą się w tak ciekawej pozycji literackiej. Choć do tego chyba trzeba być sławnym, a mi to raczej nie grozi.


Komentarze

  1. Lennon to postać niesamowita, jestem nim zafascynowana od szóstego roku życia. Od szesnastu lat wielbię go i miłuję, co roku pamiętam o rocznicy śmierci. [tak, jestem psychofanką Fab4] i nie mogę odżałować, ze nigdy nie będę miała okazji pójść na jego koncert. Jeśli chodzi o piosenki to tak mi przyszło do głowy, że może 'In My Life' Ci się spodoba. Polecam;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Recenzje filmowe - Kiedy Paryż wrze (19)

Alina się obnaża, czyli ekshibicjonizm sieciowy.

Stosik #3