"Czary w małym miasteczku" - Marta Stefaniak
Małe miasteczka – o ile w nich nie mieszkamy – mają w sobie
coś magicznego. Nieuchwytną atmosferę, która każe na nie patrzeć z zupełnie
innej perspektywy. Dopóki nie spowszednieją. Dlatego miejsce akcji powieści
napisanej przez Martę Stefaniak wydaje się tak dobrze dobrane. Małe miasteczko,
w którym dzieją się czary.
Zdecydowanie zgadzam się ze stwierdzeniem, jakoby to była „powieść
zbyt realistyczna, by była magiczna, i zbyt magiczna, by była realistyczna”.
Choć początek może wydawać się mylący – smutki i nieszczęścia panujące w miasteczku,
ból i zwątpienie, bieda i korupcja – im dalej, tym bardziej wszystko się
zmienia od samych podstaw. Czasem się jednak okazuje, że dobre chęci mogą
przyciągnąć jeszcze większe zło. Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami (z czym
się zgadzam, bo gdy zepsuje się komputer, spali się także telewizor i wysiądzie
pralka, a kot utknie na dachu i przyjdzie wyrównanie za prąd na niebotyczną
sumę) i tutaj znajduje to swoje potwierdzenie. Może jednak spróbuję od
początku.
Bohaterami jest starannie wyselekcjonowana część mieszkańców
miasteczka. Każdy z nich ma swoje problemy – ojciec alkoholik pracujący w
Niemczech i przyjeżdżający na kilka miesięcy do Polski, gdzie niszczy szczęście
rodzinne; czternastolatka molestowana przez księdza; wiecznie kłócące się i
manipulujące sobą za pomocą dzieci małżeństwo; skorumpowany burmistrz i inni – z
którymi sobie nie radzi. Niektórzy mówią (wrzeszczą) o tym głośno, inni
zamykają się w sobie. Miasteczko jest w strasznym stanie – zarówno pod względem
zaniedbania jak i życia emocjonalnego mieszkańców. Jednak pewnego dnia wszystko
powoli się zmienia, gdy pojawia się pewna starsza kobieta. Z czasem miejscowość
zaczyna się rozwijać w jak najbardziej pożądanym kierunku.
Książka zdaje się być bajką. I jest nią. Ma także morał,
choć nie jest on tak mocno oczywisty, jak to bywa w opowieściach dla dzieci. To
dlatego, że „Czary w małym miasteczku” są baśnią dla dorosłych, która opowiada
o ludzkich przywarach, ich bezsensie, ale także o skutkach ingerowania w nie.
Nigdy nie jest tak, że szczęście zostaje na zawsze – w końcu pojawiają się
schody i czarne chmury. Pozostaje jedynie nadzieja, że znowu wyjrzy zza nich
słońce.
To książka, która daje nadzieję na lepsze jutro. Jest tak
bardzo prawdziwa w przedstawionych sytuacjach – choć oczywiście odrobinę
przerysowana, jednak bez tego realizm nigdy się nie udaje – że wydaje się, iż
zna się to miasteczko. W końcu wszędzie życie wygląda tak samo. Bohaterowie są
ludzcy, nie cukierkowi. I nie zawsze dają sobą manipulować, lecz uparcie brną w
swoją samotność. Zaskakuje w swojej przewidywalności i przenikliwości.
Polska literatura ma swoje perełki, jeśli chodzi o powieści społeczno-obyczajowe,
które nie boją się pokazywać naszych narodowych przywar. Wcale nie muszą to być
ciężkie to czytania i aż nadto ambitne pozycje. Czasem wystarczy książka, która
z pozoru nie będzie mówić o niczym ważnym, by uświadomić nam, że zmiany trzeba
zacząć od nas samych i należy wykazać przy tym odrobinę dobrej woli, a magia
przyjdzie sama.
To książka warta przeczytania. I spędzonych z nią chwil.
Niedawno skończyłam czytać tę książkę i uważam, że jej potencjał nie został w pełni wykorzystany, przez co w moich oczach jawi się jako lektura na jeden raz, o której szybko się zapomina... A szkoda, bo zapowiadała się naprawdę ciekawie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Dlaczego uważasz, że jej potencjał nie został w pełni wykorzystany?
UsuńRównież ją czytałam i uważam ją za taką średnią, ale bardziej w stronę dobrej ;)
OdpowiedzUsuńI chyba ma na to wpływ to co napisała Cinnamon.
Zapowiada się lekka lektura akurat na upały :)
OdpowiedzUsuńTo właściwie pierwsza tak pozytywna opinia o tej książce i muszę przyznać, że po tylu negatywnych głosach nie spodziewałam się, że akurat Tobie przypadnie ona do gustu. No ale cieszy mnie to, bo to dowodzi jedynie temu, że różne są gusta i oczekiwania blogerów. Sam opis brzmi ciekawie, ale zwyczajnie i właściwie dlatego nie zdecydowałam się na przyjęcie tej książki do recenzji. Poza tym w ogóle obawiam się ostatnio polskiej literatury współczesnej, więc staram się unikać...
OdpowiedzUsuńWłaśnie czytam opinie o tej książce i jakoś nie bardzo mogę je zrozumieć, bo mi cały czas podoba się tak samo. Trochę mi dziwnie z tym faktem.
UsuńPoza tym święcie wierzę, że książka przeczytana w odpowiednim momencie życia może się okazać o wiele lepsza, niż byłaby w jakimkolwiek innym. Wierzę, że ta trafiła do mnie w tym najbardziej odpowiednim :).
Hmm, moja recenzja była, jeśli nie pierwszą to z pewnością jedną z pierwszych - i bardzo pozytywną, ale widać na nią nie trafiłyście ;)
UsuńAlino - to kolejny raz, kiedy się zgadzamy co do książki, która zebrała niekoniecznie dobre recenzje (poprzednia to była "Matki, żony, czarownice" z tego, co pamiętam), obie nawet napisałyśmy o niej używając tego samego określenia - "perełka". Ja nie mam wątpliwości, że to dobra książka :)
P.S. link do mojej recenzji, jeśli pozwolisz, jeśli nie, to skasuj śmiało :)
http://mojeprzemiany.blox.pl/2012/06/Czary-w-maym-miasteczku-Marta-Stefaniak.html
Mogę podpisać się pod komentarzem Futbolowej. Miałam ochotę przeczytać tę książkę, ale raczej negatywne recenzje ostudziły mój zapał. Póki co nie będę czytać, poczekam trochę aż opadną emocje.
OdpowiedzUsuńP.S. Pierwsze zdanie Twojej recenzji - rewelacyjne.
To kolejna polska pisarka, która czeka na odkrycie przeze mnie. Jestem zaintrygowana tą książką :)
OdpowiedzUsuńA ja właśnie, gdzieś w Internecie trafiłam na pozytywną recenzję i od tego momentu mam tę książkę w planach.
OdpowiedzUsuńJeszcze co prawda jej nie dokończyłam, ale sporo rzeczy mi się w niej podoba. Tak się bałam cóż też złego przydarzy się Joannie (bo to moja imienniczka). Chętnie też zawsze wracam do rodziców, którzy rywalizują o względy snów. Może dlatego, że te wątki z bezrobociem i alkoholizmem (choć trafnie przedstawione i prawdziwe) jakoś bardzo są przygnębiające, ale może biorę to zbyt do siebie ;)
OdpowiedzUsuń