"Zatrute ciasteczko" - Alan Bradley


Flavię de Luce zna chyba każdy – przynajmniej z widzenia. Po boomie na nią, jaki zapanował jakiś czas temu na blogach, ciężko nie kojarzyć przynajmniej, kim ona jest. Wtedy nie dałam się ponieść modzie i na swoją przygodę z jedenastoletnią chemiczką Flavią poczekałam dłuższy czas.

Dziewczynka postrzega świat poprzez chemię – to jest chyba najlepsza część książki, a może cecha. Ja sama w wieku jedenastu lat marzyłam (oprócz otrzymania listu z Hogwartu), by być chemikiem, mieć laboratorium i przeprowadzałam różne eksperymenty (w wyniku jednego podpaliłam kiedyś stół, ale wiem o tym tylko ja). Raz stworzyłam nawet różowy atrament! Ale Flavii nie zadowalają takie dziecinne zabawy. Ona zajmuje się czymś poważniejszym – truciznami.

Muszę przyznać, że właśnie ta jedna rzecz mnie przyciągała do „Zatrutego ciasteczka”. I opis, i recenzje. Jednak moje własne spotkanie okazało się mniej fascynujące. Pół książki było miło, ale ciągnęło się niczym krówka mordoklejka i ciężko było ruszyć się z miejsca. Punktem przełomowym była historia ojca Flavii, która wzbudziła we mnie coś więcej niż znudzone zainteresowanie. Od tego momentu książka zaczęła się rozwijać. Wobec bohaterki mam mieszane uczucia – z jednej strony mi imponuje swoją wiedzą i umiejętnością kłamania, ale z drugiej denerwuje mnie jej infantylizm i brak przewidywania w pewnych momentach. Wiem, że to sprawia, że jest bardziej wiarygodna jako dziecko i postać sama w sobie, jednak nie jestem w stanie poczuć do niej stuprocentowej sympatii. Jej stosunki z siostrami – i całym światem – sprawiają, że dochodzę do wniosku, iż Flavia ma bardzo łagodną odmianę zespołu Aspergera. I nie uważam, że musi tak być. To po prostu moje odczucie.

Druga połowa książki była znacznie lepsza. W końcu zaczęło się coś dziać. Jednak nic nie przebije zakończenia – nawet opowieść ojca – które jest naprawdę świetne i tylko ono sprawia, że chcę przeczytać kolejne tomy. Trzyma w napięciu, wzrusza, intryguje. I aż się rodzi pytanie: co Flavia wymyśli następnym razem? I to jest wszystko, co zachwyca. Oprócz może ciekawego stylu autora i stworzenia fascynującego angielskiego świata.

Nie rozumiem fenomenu Flavii de Luce. Jest to dobra, wbrew pozorom [po mojej recenzji] wciągająca, choć nudząca książka o ciekawej (rozwlekłej) fabule, jednak nie pojmuję, jakim cudem można się nią tak zachwycać. Sama spróbuję to odkryć w kolejnych tomach, wiedząc już, czego się po serii spodziewać. Geniuszu jednak tutaj nie widzę. Po prostu dobra książka, którą można czytać do herbaty i kremówki (kremówka także wbrew pozorom). Właśnie też doszłam do wniosku, że może te sprzeczne cechy sprawiają, że Flavia ma tak duże grono wielbicieli? Jedno jest pewne - nie da się obok niej przejść obojętnie.

Komentarze

  1. Ok czuję się dziwnie, bo nawet okładkę widzę pierwszy raz na oczy :D
    Jakoś mnie szalenie nie zaintrygowała, ale może kiedyś natknę się na nią w bibliotece- wtedy przeczytam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Też kupiłam pierwszy tom, po entuzjastycznych recenzjach na blogach. Rozumiem, że można sie zachwycać, że może się podobać, ale mnie nie powaliła.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi Flavia przypadła bardzo do gustu. Zgadzam się nie jest to nie wiadomo jaka książka ale podczas czytania kilka razy uśmiechałam się pod nosem i spędziłam bardzo przyjemne chwile podczas jej czytania.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. No to ciekawie. Pod wpływem szału na tę serię zakupiłam część pierwszą jakiś czas temu, ale podobnie jak Ty, odłożyłam ją na przeczekanie. Wszyscy nie mogą zachwycać się tym samym, więc w sumie dobrze, że trochę bardziej krytycznie podeszłaś do tej powieści.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jej nawet nie kupiłam, przyjaciółka mi pożyczyła :). A ja do każdej lektury podchodzę tak, jak ją czuję, Flavii nie poczułam aż tak rewelacyjnie :).

      Usuń
    2. Jestem ciekawa jak ja ją odbiorę, ale ta książka jeszcze musi odleżeć swoje :)

      Usuń
  6. No geniuszu tutaj raczej nie ma, ale dla mnie Flawia to fajne kryminały, które mają w sobie "to coś". Bardzo lubię te książki, mam dla nich wiele sympatii. Ale rozumiem, że nie do każdego muszą trafiać ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja jeszcze tej książki nie czytałam. Zawsze odczekuje trochę aż miną blogowe szaleństwa i dopiero wtedy zabieram się za polecane pozycje. Mam ją w planach ale w tych długookresowych :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Chętnie bym przeczytała, żeby zobaczyć jak mi podpasuje.
    Szkoda, że nie ma w mojej bibliotece. Ale rozpaczać też nie będę.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Recenzje filmowe - Kiedy Paryż wrze (19)

Alina się obnaża, czyli ekshibicjonizm sieciowy.

Stosik #3