Comety.

Cały mój plan dnia został podporządkowany Cometom. No i rzecz jasna ustnej podstawowej maturze z niemieckiego. Było idealnie. Miałam wrócić do domu po angielskim dla sześciolatków prowadzonym wg systemu Helen Doren, czy jakoś tak, a potem włączyć Internet i... oglądać. Oczywiście, marzenia.

Najpierw nie chciało się przez pół godziny włączyć. Gdy już (łaskawie) się uruchomiło, po dziesięciu sekundach się zacięło. Wyglądało na to, że to wina okna chatu Facebooka, ale uruchomiłam film w osobnym oknie, bez owego chatu. I wciąż się zacinało. W międzyczasie udało mi się usłyszeć urywek przemowy Billa, która wg mnie była po angielsku, a wg mojej przyjaciółki po niemiecku. W tym momencie mogła być w suahili, a i tak bym się nie wzruszyła. Prezenterka pytała Toma o incydent z viagrą, ale udało mi się usłyszeć tylko "Verstehe gar nichts", a potem... no, właśnie. Nic. Wśród tego natłoku cudów uznałam, że mam dość. Jeśli w przyszłym roku TH będzie na Cometach, jadę. Bez wahania, nawet jeśli miałabym stamtąd nie wrócić. W końcu uda mi się je obejrzeć, bez denerwowania się, przeklinania, jęczenia, narzekania, krzyczenia, obrażania...

Po prostu mi się uda.

W tym momencie przypomniały mi się Comety z Himmel i poczułam takie przyjemne ciepło... A potem wezmę i zjem kubełek lodów. O. Genialny plan.

Kto mi przywiezie lody? Hm? Ozłocę za karmelowe Häagen-Dazs!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzje filmowe - Kiedy Paryż wrze (19)

Alina się obnaża, czyli ekshibicjonizm sieciowy.

Stosik #3