Gdyby ktoś przeprowadził kontrolę sanitarną u mnie w domu, nigdy byśmy się nie wypłacili, żeby spłacić karę, a lokal zostałby zamknięty i oznakowany żółtymi trójkątami. Uwaga, może występować promieniowanie radioaktywne! Zresztą wcale bym się nie zdziwiła...

Moje wakacyjne ADHD zaczęło się wyjątkowo wcześnie - w końcu wakacje zaczynają mi się tak na dobre dopiero w piątek, ale już zaczęłam się nudzić. Pójście do łóżka, gdzie czeka na mnie cały stosik książek "do przeczytania w te wakacje" (aktualnie wynosi jakieś piętnaście pozycji). W związku z tym obejrzałam film "Julie&Julia", gdy przebrnęłam przez pierwsze dwadzieścia minut, zakochałam się, tak jak przypuszczałam. Później przyniosłam sobie stertę idiotycznych czasopism dla nastolatek, skąd powycinałam wszystko o Tokio Hotel, a potem wszystkie wylądowały na podłodze. Kiedy skończyłam swoją pracę, poszłam do piwnicy (z workiem śmieci) i rozpaliłam w piecu, żeby choć raz mama dała mi spokój (a faktycznie zrobiłam to z nudów). Woda się nagrzała, umyłam naczynia, wyjęłam swoją patelnię zza lodówki, gdzie leżała od pół roku, bo mama ją tam wrzuciła i powiedziała, że nie będzie odsuwać lodówki, żeby ją wyjąć (jak widać, nie było to konieczne), poodkurzałam pół domu, umyłam podłogę w swoim pokoju, podlałam roślinki na parapecie (całkiem już wyschnięte), przypadkiem znalazłam kartę micro SD ojca, której szukał jakiś czas temu (cud, że jej nie odkurzyłam). W końcu zdawało się, że wszystko jest gotowe. No, zdawało się.

Ociekaczka do naczyń ma przeważnie takie cudo, na które ścieka woda. My również taką mamy, jednak owa ociekaczka była pokryta cudownym grzybem. W każdym normalnym domu ktoś ową rzecz myje, jednak nie u mnie. Wróciłam do kuchni zaopatrzona w butelkę wody utlenionej. Najpierw spłukałam to ohydztwo wrzątkiem i spora część spłynęła. Potem potraktowałam to wodą utlenioną. Poszła cała butelka, dla pewności poprawiłam płynem do mycia naczyń, znowu wrzątkiem i spirytusem salicylowym na deser. Jednak wolałabym dla pewności jeszcze mieć wodę utlenioną... Cóż, nie zawsze się ma to, czego się chce. Kiedy już wytępiłam to siedlisko bakterii (albo chociaż przytępiłam), przyszłam się tutaj poskarżyć... i przypomniałam sobie, że miałam już jakiś czas temu posprzątać w przyprawach. Bardzo się zdziwiłam, że znalazłam jakieś przeterminowane opakowanie czegoś z 2008 roku, chociaż w zeszłe wakacje też zrobiłam gruntowny przegląd. Kilka opakowań poleciało do kosza, a mama, gdyby się o tym dowiedziała, pewnie by mnie zjadła, ponieważ jak ostatnio powiedziałam, że w nich posprzątam, dała mi wyraźnie do zrozumienia, żebym zostawiła je w świętym spokoju.

Mam ponure wrażenie, że gdybym tylko miała wystarczająco dużo wolnego czasu sam na sam z domem, wreszcie zaistniałby tutaj idealny porządek. A potem bym nikogo nie wpuściła, dopóki bym nie nabrudziła.

Ale i tak jestem w pełni przekonana, że mama nie doceni moich dzisiejszych starań i jak tylko wróci z pracy, od razu coś skrytykuje. No, ale mam jeszcze do posprzątania szufladę z lekarstwami... Po tym już na pewno mnie zabije.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzje filmowe - Kiedy Paryż wrze (19)

Alina się obnaża, czyli ekshibicjonizm sieciowy.

Stosik #3