"Zanim przekwitną wiśnie" - Aly Cha
O cierpieniach kobiet zostało już wiele napisane i
powiedziane. Życie w bólu i z przeznaczeniem, którego nie można uniknąć,
zostało rewelacyjne przedstawione w mojej ukochanej „Matce Ryżu”, „Zanim
przekwitną wiśnie” jest co prawda dalekie od ideału, jakim jest wspomniana
wcześniej książka, niemniej ma w sobie coś magicznego.
Lubię atmosferę w japońskiej literaturze. Ten spokój i
czający się za nim mrok. Nie bez powodu Japonia jest krajem kontrastów.
Delikatnych kwiatów wiśni i przelewającej się krwi. Tak samo ta książka –
swobodnym, powolnym językiem przedstawia historie może nie tyle brutalne
(przynajmniej nie w większości), co bolesne. Opowiada o utracie, o miłości, o
szczęściu, które nie trwa zbyt długo. Taka jest w końcu rola przeznaczenia.
„Zanim przekwitną wiśnie” zaczyna się od matki z córką i
babki. Następnie cofamy się w czasie na małą wyspę, na której wszystko się
zaczęło. Kilka pokoleń wcześniej. Ciąg miłości, szczęścia, bólu utraty i próby
odnalezienia siebie. Nie bez powodu losy tych wszystkich kobiet są do siebie podobne.
Aż przykro patrzeć na życia postaci tak dobrych i nieskażonych, które nie
potrafią ochronić siebie ani swoich córek. W końcu i tak przyjdzie na nie
kolej.
Książka ta snuje się pomiędzy kwiatami wiśni i ciepło otula
czytelnika, czyli mnie. Wchłania i pokazuje, co ma do opowiedzenia. W ustach
czułam smak zielonej herbaty i mochi z czerwoną fasolką (swoją drogą również
bardzo je lubię). Zresztą ten słodycz ma bardzo istotne znaczenie dla tej
historii. Dla jednych jest symbolem luksusu, dla innych codzienności, a dla
jeszcze innych ogromnego cierpienia. Kontrasty, nietrwałość i wiara. W końcu
to, co ma nadejść, nadejdzie. Prędzej czy później.
Językowo jest dość prosto napisana, fabularnie również. Nie
ma skoków napięcia, choć burze, których boi się Yuki, są dość sugestywne i ja
sama się trzęsłam, czytając o nich. Postaci nie wybijają się z treści. Cała
powieść jest dość prostolinijna, napisana tak samo, bez żadnych wzniesień i
upadków. Ma w sobie to, za co uwielbiam japońską literaturę – ten niezachwiany
spokój z wierzchu i ukryte pod jego warstwą lęki, które tylko czekają, by
ogarnąć każdego, kto się do nich zbliży. Dla niektórych byłaby to pewnie wada –
ja osobiście bardzo to lubię. Mimo to brakuje mi czegoś w tej książce, czegoś
nieokreślonego. Mam wrażenie, jakby autorka zapomniała coś opowiedzieć, tak w
ostatniej chwili. „Zanim przekwitną wiśnie” urzeka mimo wszystko. Niestety
jednak nie zachwyca. To po prostu dobry, spokojny kawałek literatury.
Jeszcze niedawno czytałam wszystko w podobnej tematyce. Chiny, Japonia, Afryka. Dramat kobiet żyjących w tych kulturach, okrucieństwo społeczeństwa a często i najbliższych względem nich.
OdpowiedzUsuńPamiętam jak bardzo to wszystko przeżywałam. Chyba tego jednak było za dużo i teraz omijam tego typu książki szerokim łukiem ;)
Pozdrawiam!