"Kwiaty na poddaszu" - Virinia C. Andrews
Miłość rodzicielska nie zna granic. Dlatego też czasem może
się o nie potknąć i przelecieć na drugą stronę bez zatrzymywania się.
Przykładem takiej nieokiełznanej miłości jest przypadek matki czwórki dzieci –
bohaterów książki „Kwiaty na poddaszu”.
Tutaj mowa jest o miłości tak toksycznej, że zabiła samą
siebie. To matka bez uczuć, żądna pieniądza i niedbająca o swoje własne
potomstwo. Bo która matka zamknęłaby swoje dzieci w jednym małym pokoju i nie
pozwoliła im go opuszczać, żeby jej ojciec się o nich nie dowiedział, a ona
mogła odziedziczyć fortunę? A przy okazji notorycznie okłamywała swoje dzieci,
po czym z dnia na dzień pojawiała się u nich coraz rzadziej, przez co ich życie
i świat uległy całkowitej zmianie w tej trwającej kilka lat izolacji.
To książka, wobec której mam mieszane uczucia, bo choć
dobrze mi się ją czytało, to miałam ochotę rzucić nią o ścianę (nie, moim
Kindelkiem rzucać nie będę!), znaleźć autorkę, mocno nią potrząsnąć, a potem
wrócić spokojnie do czytania. I te uczucia wcale nie wpływają na mój odbiór
pozytywnie – wręcz przeciwnie. Fabuła, choć ciekawa, jest absolutnie
abstrakcyjna i momentami przekracza granice absurdu. I, co najgorsze, gdy już
pozna się schemat, w jakim porusza się autorka, zakończenie w żaden sposób nie
zaskakuje. Powinno szokować, ale budzi niesmak. I to nie tematami tabu, które
porusza, narusza i żeruje na nich w najlepsze, ale słabą stroną językową,
zwyczajnie głupimi rozwiązaniami oraz banalnością. Jak widać, próba zszokowania
czytelnika może okazać się czymś tak bladym, że aż śmiesznym.
„Kwiaty na poddaszu” mają jednak swoje zalety. Jest kilka
drobnostek, które rzucają się w oczy i zasługują na uznanie. Sam pomysł
kazirodczej miłości (co prawda bardzo słabo przedstawiony), osobowość matki
(dopóki nie przekracza pewnych granic absurdu, bo nie potrafię zrozumieć, po co
w ogóle zapewniała dzieci o swojej miłości, skoro tak naprawdę nic ona nie
wnosiła) i babci oraz zmiana nastawienia bliźniąt oraz ich życie na poddaszu. Niestety
w całokształcie zalety bledną i powstaje co prawda dość sycąca, ale pozbawiona
smaku papka.
Książka ta ma w sobie coś intrygującego, jednak na razie nie
czuję potrzeby czytania kolejnego tomu. Niektóre rozwiązania są jak dla mnie
jednocześnie zbyt banalne i zbyt abstrakcyjne, język niezachęcający, zaś
zakończenie pierwszego tomu zwyczajnie nudne. O takiej książce nie powinno się
mówić, że jest przyjemna (nie ta tematyka, zdecydowanie), a jednak innego
określenia dla niej nie znajdę. To jeden z niższych poziomów przyjemności.
Z całą sagą jest ogromny problem, bo ile osób tyle opinii, mam cztery części w domu i tak zabieram się i zabieram, ale zaraz czytam jakąś negatywną opinię i mi chęć przechodzi. Ale postanawiam sobie, że w weekend majowy przeczytam, bo intryguje mnie co tam jest takiego, że tyle skrajnych opinii wzbudza.
OdpowiedzUsuńJa nie znalazłam w tej książce żadnych zalet, ale to już wiesz. ;) I nawet nie czytało (słuchało) się jej dobrze, bo była po prostu nudna. Ale, ale! Bo to mnie naprawdę ciekawi! Bo zaliczyłaś babcię do plusów i zastanawiam się dlaczego. Dla mnie ta postać była tak schematyczna, przerysowana i co najważniejsze - jednowymiarowa (szkodzić! szkodzić! szkodzić!), że aż mi się chciało śmiać.
OdpowiedzUsuńNo przecież nie, przecież na samym końcu jest wyraźnie napisane, że ona próbowała ich chronić przed... no wiesz czym. Co prawda nieudolnie i fizycznie tego nie robiła, ale chciała. I ona ma w sobie jakąś nieodkrytą do końca głębię.
UsuńA ja, dawno dawno temu, czytałam inną serię tej autorki i mam do niej ogromny sentyment, tak mi na zawsze utknęła w pamięci. Ale ponieważ byłam wtedy z dziesięć lat młodsza to może i ewentualne kiepskie pisarstwo autorki przeszło bez zauważenia ;).
OdpowiedzUsuńZgadzam się właściwie ze wszystkim, co napisałaś. Chociaż ja zalety tej książki umiałam znaleźć tylko zaraz po przeczytaniu. Z perspektywy czasu wspominam ją znacznie gorzej. Teraz myślę o niej jako kiczowatym, absurdalnym koszmarze. Trochę przeraża mnie jej popularność.
OdpowiedzUsuńKupiłam wszystkie cztery części, dlatego z pewnością sięgnę po nie. Cała saga wywołuje różnorakie emocje, zatem tym bardziej pragnę poznać ją i przekonać się, jakie wrażenie wywrze na mnie.
OdpowiedzUsuńCześć!
OdpowiedzUsuńWiem jak odbierane są takie wiadomości, bo sama piszę bloga, ale mimo wszystko spróbuję. Wiesz dlaczego? Bo chcę pomóc koleżance. Niesamowicie utalentowana bloggerka wydała książkę, ale w naszym kraju nie wspiera się debiutantów. Książka ma same pozytywne recenzje, więc na pewno spodoba się ludziom, jeśli ją przeczytają. Może i Ty się skusisz?
Chociaż sprawdź: www.o-k.xn.pl
Dobrze wiedzieć, czego nie czytać. ;) Przy takiej tematyce przydałaby się umiejętność zbudowania klimatu. Nie wiem, czemu pomyślało mi się o "W kleszczach lęku" - akcja rozgrywa w wiktoriańskim dworze, atmosfera momentami klaustrofobiczna, pojawiają się też kontrowersyjne związki(owijam kota w bawełnę, żeby przypadkiem nie zdradzić komuś zakończenia :). Chyba po okładce recenzowanej przez Ciebie książki spodziewałam się czegoś podobnego.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło,
kasjeusz
Tyle że "W leszczach lęku" jest o wiele lepsze - zarówno pod względem fabularnym, jak i językowym. No i krótsze - co w porównaniu do tej książki jest wręcz zaletą ;). Poza tym nie widzę nic wspólnego w tych dwóch tekstach, jak się nad tym zastanawiam.
Usuń
OdpowiedzUsuńPosiadam wszystkie cztery części, ale nie mogę jakoś zebrać się i zacząć je czytać. Dużo jest negatywnych recenzji, które chyba skutecznie mnie odciągają od tej serii:)
I po tej recenzji jeszcze bardziej chcę przeczytać tę książkę. Czytam różne pozytywne i negatywne recenzje tego cyklu i właśnie przez tą różnorodność są moim must have.
OdpowiedzUsuń