"Okruchy przeszłości" - Rachel Hore
Zafascynowała mnie ta książka, gdy tylko zobaczyłam ją w zapowiedziach wydawniczych (później C.S. powiedziała, że ja to mam szczęście do książek). Chciałam ją przeczytać tak bardzo, że czekałam wręcz z utęsknieniem na jej premierę. I jestem bardzo wdzięczna wydawnictwu Prószyński za udostępnienie mi egzemplarza recenzyjnego.
Jest to literatura kobieca, chociaż trochę nietypowa. Nie mamy tutaj jednak do czynienia z pustym romansem ponad wszystko, łamiąc wszelkie zasady, by być z ukochanym. Nie. To jest historia o poszukiwaniu akceptacji i wybaczeniu. Wsparciu otrzymywanym od innych i również dawaniu czegoś z siebie.
Fran jest kobietą zranioną. Nigdy nie miała zbyt dobrych stosunków z ojcem, ponieważ nie chciał opowiadać jej o matce i miał trudną osobowość. Gdy opuściła dom, jeżdżąc z różnymi orkiestrami po całym świecie, okazało się, że trafia na samych kiepskich mężczyzn, z którymi związek zawsze kończy się cierpieniem. Jednak choroba ojca przygnała ją z powrotem do niewielkiej londyńskiej witrażowni, należącej do jej rodziny od pokoleń. Tam musi sobie radzić ze swoimi własnymi uczuciami względem ojca, rodzinną historią, małymi (i większymi) nieszczęściami, które stają na jej drodze, oraz aniołami, które dają o sobie znać w najmniej oczekiwanych momentach. Szczególnie jeden, zniszczony wiele lat temu, który wraz ze współpracownikiem postanowiła naprawić.
Jest to bardzo ciepła książka, pełna światła, muzyki i uczuć, w której tak naprawdę niewiele jest zwrotów akcji. Oczywiście są, ale tak naprawdę wcale nie odbierałam ich jako najważniejsze. Obserwowałam ciepło Amber i jej wiarę w anioły, dystans Zacka, manipulacje Bena, słodką naiwność Jo i Fran - Fran, która szukała swojej drogi w życiu przez tak wiele lat, a okazało się, że wystarczyło wrócić do domu. Ważna jest również Laura, od której właściwie (i anioła na witrażu) zaczyna się cała historia. Piękna historia.
Gorąco ją polecam na te mroźne dni za oknem, osobom, które nie czują się do końca szczęśliwe. "Okruchy przeszłości" są naprawdę dobrą książką. Oczywiście, o ile zignoruje się te ogromne ilości literówek. Poza tym byłam bardzo miło zaskoczona, ponieważ momentami (jeszcze przed przeczytaniem) zaczynałam mieć wątpliwości. Na szczęście okazało się, że strach był bezpodstawny, a ja teraz mogę wspominać lekturę z rozczuleniem i uśmiechem na ustach.
Jest to literatura kobieca, chociaż trochę nietypowa. Nie mamy tutaj jednak do czynienia z pustym romansem ponad wszystko, łamiąc wszelkie zasady, by być z ukochanym. Nie. To jest historia o poszukiwaniu akceptacji i wybaczeniu. Wsparciu otrzymywanym od innych i również dawaniu czegoś z siebie.
Fran jest kobietą zranioną. Nigdy nie miała zbyt dobrych stosunków z ojcem, ponieważ nie chciał opowiadać jej o matce i miał trudną osobowość. Gdy opuściła dom, jeżdżąc z różnymi orkiestrami po całym świecie, okazało się, że trafia na samych kiepskich mężczyzn, z którymi związek zawsze kończy się cierpieniem. Jednak choroba ojca przygnała ją z powrotem do niewielkiej londyńskiej witrażowni, należącej do jej rodziny od pokoleń. Tam musi sobie radzić ze swoimi własnymi uczuciami względem ojca, rodzinną historią, małymi (i większymi) nieszczęściami, które stają na jej drodze, oraz aniołami, które dają o sobie znać w najmniej oczekiwanych momentach. Szczególnie jeden, zniszczony wiele lat temu, który wraz ze współpracownikiem postanowiła naprawić.
Jest to bardzo ciepła książka, pełna światła, muzyki i uczuć, w której tak naprawdę niewiele jest zwrotów akcji. Oczywiście są, ale tak naprawdę wcale nie odbierałam ich jako najważniejsze. Obserwowałam ciepło Amber i jej wiarę w anioły, dystans Zacka, manipulacje Bena, słodką naiwność Jo i Fran - Fran, która szukała swojej drogi w życiu przez tak wiele lat, a okazało się, że wystarczyło wrócić do domu. Ważna jest również Laura, od której właściwie (i anioła na witrażu) zaczyna się cała historia. Piękna historia.
Gorąco ją polecam na te mroźne dni za oknem, osobom, które nie czują się do końca szczęśliwe. "Okruchy przeszłości" są naprawdę dobrą książką. Oczywiście, o ile zignoruje się te ogromne ilości literówek. Poza tym byłam bardzo miło zaskoczona, ponieważ momentami (jeszcze przed przeczytaniem) zaczynałam mieć wątpliwości. Na szczęście okazało się, że strach był bezpodstawny, a ja teraz mogę wspominać lekturę z rozczuleniem i uśmiechem na ustach.
Bardzo ładna recenzja i co najważniejsze, zadaje kłam moim wyobrażeniom o tej książce.
OdpowiedzUsuńczyli miałyśmy podobne odczucia :) ja wczoraj siedziałam do 2 w nocy, bo jakoś tak nie mogłam się oderwać :)
OdpowiedzUsuńC.S., to dobrze i dziękuję :).
OdpowiedzUsuńIsabelle, ja mogłam się oderwać, ale jestem z niej bardzo zadowolona :).
brzmi ciekawie.. być może przeczytam :) [http://toocloseforcomfort.blox.pl]
OdpowiedzUsuńJa własnie też jestem w trakcie lektury tej książki. Niby dopiero wkroczyłam w szósty, czy tam siódmy rozdział ale i tak jestem pod wrażeniem powieści.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko historia miłosna skutecznie mnie odstrasza. Chyba jednak się nie skuszę... ;)
OdpowiedzUsuńCierpliwie czeka na półce na swoją kolej. :) Chociaż szczerze mówiąc trochę zmartwiłaś mnie tą wzmianką o literówkach... Strasznie nie lubię takich niedopracowanych publikacji, automatycznie mają u mnie minusa.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że są takie pochelbne recenzje na jej temat, bo wybrałam ją sobie jako nagrodę:)
OdpowiedzUsuńZupełnie nie znamy mi autor, ale taki zawsze najbardziej zachęca ;)
OdpowiedzUsuńDobrze, że rozwiałaś moje wątpliwości - po opisie spodziewałam się czegoś zupełnie innego, kompletnie nie w moich klimatach. Dzięki Twojej recenzji wygląda mi to na bardzo ciekawą pozycję...
OdpowiedzUsuńPo Twojej recenzji ta książka wydaje się być interesująca - kto wie, kto wie, może się skuszę ; )
OdpowiedzUsuń