"Marlene" - Angelika Kuźniak
Marlene Dietrich
jest w mojej głowie piosenkarką, ikoną Niemiec. Możecie sobie wyobrazić, jak
się zdziwiłam, że Niemcy (szczególnie ci z wojennego pokolenia) uważają ją za
zdrajczynię. W swoim czasie była uważana za niemieckiego szpiega. Cóż za
niezdecydowanie narodów. A kim była naprawdę?
Aktorka,
piosenkarka, perfekcjonistka, choleryczka. Bez wątpienia ikona. Ale czego?
Złotej ery Hollywood? Nazistowskich Niemiec? Czy może bliżej nieokreślonej
legendy międzynarodowej gwiazdy? Nigdy nie uważałam jej za piękną. Gdy czytałam
książkę Angeliki Kuźniak, słyszałam całkiem inny głos Marlene, niż miała ona w
rzeczywistości. Później, słuchając „Ich hab' noch einen Koffer in Berlin“,
poczułam się rozczarowana tą Marlene, którą przedstawiła autorka. Ale muszę
przyznać, że dzięki tej książce zrozumiałam wreszcie, co kryje się za tą
piosenką.
Jak w przypadku
„Papuszy“ - jestem nieusatysfakcjonowana. Dotknęłam wielkiej gwiazdy, ale nie
spłonęłam w jej świetle jak szara ćma. Pomyślałam tylko, że w sumie nie ma w
niej nic nadzwyczajnego. Ale zwyczajnego też nie. Nie poznałam artystki, nie
poznałam osoby. Zobaczyłam tylko wierzchnią warstwę Marlene Dietrich, jej
codzienne zwyczaje.
Kiedyś szukałam
dobrej biografii Marlene. Ta miała najlepsze opinie. To nie biografia. Ta znajduje
się na końcu książki, na niewielu stronach, podzielona na lata. To, moim
zdaniem, najlepsza część tomiku z prozą mocno wyselekcjonowanego życia
Komentarze
Prześlij komentarz