"Stara Słaboniowa i Spiekładuchy" - Joanna Łańcucka
Gdyby Jakub Wędrowycz urodził się jako kobieta, z całą
pewnością byłby starą Słaboniową. Stara kobieta, najstarsza w wiosce. Zielarka
i jedyna, która wierzy we wszelakie heretyckie zabobony. To złym okiem
popatrzy, to kogoś przeklnie. Nikt w to oczywiście nie wierzy, ale szepcą
między sobą, oj, szepcą, że ta Słaboniowa…
Wiedźm i upiorów w literaturze niemało. Ale za to mało
kawałka dobrej literatury, która mówi nam, że jest coś, o czym się nawet filuzofom nie śniło. Książka ta nie
potwierdza, że Bóg istnieje, ale też nie zaprzecza jego obecności. Jest prosta,
jak życie na wsi – jest dobro i jest zło. A co jest czym, to już od nas, ludzi,
zależy. A zło przyjdzie i tak – prędzej czy później – czy w nie wierzymy, czy
też nie. Jedynie Słaboniowa ratuje tych, którzy (nie) wierzą, a w kłopoty i tak
się pakują. Później dla własnego dobra zapominają.
Zmory, Strzygi, Kozły, Południce i inne cuda słowiańskiego
folkloru, a i voodoo tam zbłądzi. Trochę opętań, nieobyczajności, wódka leje
się litrami, a Słaboniowa obiera ziemniaki. Jaka jest historia tej kobiety? Kim
była, a kim teraz jest?
Język może niejednego czytelnika przyprawić o ból głowy –
Joanna Łańcucka posługuje się pięknym językiem wsi, który o standardowym polskim
nigdy nie słyszał, ale do tej książki pasuje doskonale i tworzy niezwykłą
atmosferę świata na pograniczu tej oczywistej dla nas, współczesnej
rzeczywistości, a tym, co znajduje się poza naszym postrzeganiem.
„Stara Słaboniowa i Spiekładuchy” to kawał dobrej, polskiej
literatury popularnej. Na bestseller raczej nie ma szans, a to wielka strata,
bo wśród tego fantastycznego chłamu znalazłoby się z całą pewnością miejsce dla
tekstu napisanego z sercem, pomysłem i dbałością o trwałość słowiańskiej
kultury. Słaboniowa jest tak dobra, że aż żal zamykać książkę, gdy już się
skończy. A może to nie koniec?
W końcu to od nas zależy, w co wierzymy.
Komentarze
Prześlij komentarz