"Igrzyska Śmierci" - Suzanne Collins [trylogia]
Uwaga! Recenzja odnosi się do całej trylogii, zatem możliwe jest występowanie drobnych spojlerów z tomu drugiego i trzeciego.
„Igrzyska Śmierci” znajdowały się w swoim czasie na listach
bestsellerów. Miałam momenty, gdy uważałam, że muszę je przeczytać, a potem
kwitowałam to stwierdzeniem, że właściwie wiele jest książek, które uważają się
za świetne, a takie nie są. I pewnie dalej bawiłabym się w kotka i myszkę z
„Igrzyskami…”, gdybym nie obejrzała filmu. To właśnie on sprawił, że w końcu
zdecydowałam się na lekturę.
„Igrzyska…” są kolejną antyutopią. Kraj, Panem, podzielony
jest na dwie części: Kapitol, gdzie znajdują się bogaci i władcy oraz
Dystrykty, w których żyje pogardzana siła robocza. A raz w roku, w Dożynki,
wybierane jest dwoje dzieci z każdego Dystryktu, które znajdą się na arenie, by
walczyć na śmierć i życie ku rozrywce mieszkańców Kapitolu. Jest to karą za
powstanie, którego dopuściły się siedemdziesiąt cztery lata wcześniej
Dystrykty…
Główna bohaterka, Katniss, trafia na Igrzyska zamiast swojej
siostry. Pierwszy tom opowiada o samych Igrzyskach, zaś kolejne są
konsekwencjami tego, co zrobiła w ich trakcie Katniss. Nie trzeba wiele mówić –
oczywistym jest, że Dystrykty po raz kolejny ruszą do boju.
Fabuła jest niezwykle ciekawa, ale co mnie tak całkowicie
zachwyciło? Koniec ostatniego tomu. Autorka zrobiła dokładnie to, czego
chciałam, co przewidziałam i obawiałam się trochę, że jednak zrezygnuje z tego
i pójdzie na łatwiznę i polukruje. Igrzyska trwają cały czas, nawet jeśli nie
na arenie. Nikomu nie można ufać. Można zawiązać sojusz, ale być gotowym na
zerwanie go w każdej chwili. Katniss nie jest ideałem – jest jej do tego bardzo
daleko. Inni bohaterowie – poza być może Peetą – także mają swoje za uszami i
często się tym chlubią. Ten świat jest brutalny – gdy zawali się atrapa
uporządkowanego życia, nie ma już żadnych zasad. Zabij lub zgiń. Tak w miłości jak i polityce. Ten ostatni wątek może przerazić, bo brzmi podejrzanie znajomo...
Podoba mi się rozwój postaci na kolejnych stronach. Podoba
mi się ta gorycz, którą zostaje doprawiona pod koniec trylogia. I podoba mi się
sam pomysł Igrzysk. Jakaś część mnie chciałaby wziąć w nich udział…
Dodatkowym atutem jest trójkąt miłosny, który także się
rozwija i nie trąci mało wiarygodnym zakochaniem aż po grób i jeszcze dłużej, ale jest czymś więcej.
Skomplikowaną relacją, pokojem bez drzwi i kolejnym problemem do rozwiązania –
jednak problemy natury poważniejszej, a nie polegającym tylko na tym, że jeden ma piękniejsze oczy niż ten drugi… Ten wątek w pewien sposób nakręca całą akcję.
Bez zbędnej słodyczy. Trochę zdrowego rozsądku, choć może się zdawać, że za
dużo.
Suzanne Collins zasługuje na pochwały. Nie oszczędza
bohaterów, nie bawi się w zbędne sentymenty. Po prostu robi swoje, jak w życiu.
Są pewne drobne, wyidealizowane aspekty, ale należą one już do literatury –
czasem po prostu muszą być, by książka mogła zostać bestsellerem i zdecydowanie
nie zamierzam tego podsumować negatywnie. Jedyne, czego brakuje mi do
całkowitego zachwytu, byłby trochę bogatszy język. Trylogia ta powstała głównie
dla młodzieży, język jest dość prosty, choć i tak bardziej niż przyzwoity.
Myślę, że autorkę stać w tej materii na więcej. Niemniej „Igrzyska…” bardzo
pozytywnie mnie zaskoczyły. Zdecydowanie polecam, o ile jeszcze ktoś nie
czytał. To jedna z tych książek, z którymi warto się zapoznać, ponieważ są
bardzo dobre, zmuszają do pewnych przemyśleń, ale z drugiej strony dają
czytelnikowi wytchnienie.
Kolejna pozytywna recenzja "Igrzysk...". Chyba jednak sięgnę po tą książkę, wróć, trylogię :)
OdpowiedzUsuńJa się nadal bawię z "Igrzyskami... " w kotka i myszkę, ale mam nadzieję, że niedługo ulegnie to zmianie :D
OdpowiedzUsuńMnie także ta miłość się podobała. Jest w niej coś smutnego i gorzkiego. Nawet chyba chłopcy rozmawiali, kiedyś za plecami Katniss, że ona nie kocha tylko potrzebuje. Coś w tym rodzaju... :-)
OdpowiedzUsuń"Igrzyska… są kolejną antyutopią." - nieee, to wszystkie książki, które się na nich wzorują, które w tych swoich niepomysłowych i gównianych opisach na okładce się na Igrzyska powołują - są kolejnymi. Igrzyska wyznaczyły pewien trend. Do rzeczy! Moje odczucia są bardzo podobne do Twoich - dla mnie zakończenie było idealne, ja z kolei bałam się lukrowania, a potem skończyłam czytać i ta pustka, ta dziura była straszna. W dobrym znaczeniu słowa "straszna". ;)
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że jak dla mnie było za mało krwawo. Zgodzę się z tym, że sam zamysł władz Kapitolu, aby ludzie wzajemnie się zabijali, było czymś strasznym, jednak w praktyce nie zostało to aż tak fajnie ukazane. Wyjątkiem może być w sumie czas jubileuszowych igrzysk, gdzie troszkę się podziało i tyle. Jak dla mnie zachodziło nudą. No ale jest to tylko moje zdanie.
OdpowiedzUsuńBy co było brutalne, nie musi być krwawe.
Usuń