„Gringo wśród dzikich plemion” – Wojciech Cejrowski
Wydaje mi się, że nie lubię Cejrowskiego. I to nie z tego powodu, dla którego nie lubi go większość ludzi (czyt. jego poglądów) – ze zgoła innego. Wydaje mi się, że to za jego sprawą kupiłam bilety do Budapesztu. Żeby tylko dokądś wyjechać. Poczuć to coś kosmate na karku. Trafić do dzikiego miejsca, gdzie mówią w dzikim języku. Czyli po prostu – wyruszyć w dziką, tanią i stosunkowo niedaleką podróż. I nic na to nie poradzę, że w dniu dzisiejszym Węgry w moich oczach równają się z lasami amazońskimi. Programu Cejrowskiego obejrzałam kiedyś pięć minut (nie wiedząc, że to on). Moja przyjaciółka mówi, że lubi jego książki, ale jego [poglądów] nie. Mimo to pożyczyła mi „Gringo wśród dzikich plemion”, który czekał rok, aż znajdę dla niego czas. Myślałam, że to będzie coś mocno naszpikowanego zdjęciami niczym Blondynka czy Kobieta. Tutaj jednak zdaje się rządzić tekst. I dobrze, bo Cejrowski jest najlepszym gawędziarzem z dotąd poznanych przeze mnie polskich podróżników. Przekonał m...