"F" - Daniel Kehlmann
Wielka litera
na okładce, która może oznaczać wszystko i służy za cały tytuł. Już samo to
sprawia, że najnowsza powieść Daniela Kehlmanna intryguje – nim czytelnik zdoła
przeczytać pierwsze zdanie.
Książka
zaczyna się quasi od końca – dowiadujemy się o nieszczęśliwym przyszłym życiu
bohaterów – synów pozbawionego ambicji pisarza Arthura Friedlanda –
zapoczątkowanym spektaklem hipnozy, na który jako dzieci wybrali się z ojcem.
Wstęp jest
dość długi, następnie autor oddaje głos każdemu ze swoich bohaterów. Odkrywamy,
jak bardzo oszukują siebie i innych, by odreagować przeszłość, w której
stracili ojca i oddalili się od siebie. Do czego doszli synowie Arthura,
dowiadujemy się od nich samych. Poznajemy pełnych kompleksów mężczyzn, którzy
nie potrafią znaleźć się w świecie, w którym odnoszą sukcesy. I nie ma
znaczenia, czy jest się malarzem, księdzem, czy może inwestorem giełdowym –
całe życie jest oszustwem, które zaczęło się przecież od oszustwa największego
– seansu hipnozy.
Dwa wątki
pojawiają się w książce co rusz – hipnotyzer, który zapoczątkował życiowe
zmiany, oraz Ron, którego wątek jest pozornie nieistotny, ale doprowadza do
pewnej kluczowej sytuacji. Kehlmann chętnie bawi się wsadzaniem historii w
klamry. Przez to prosta historia rodzinna staje się bardziej skomplikowanym
obrazem, który z biegiem akcji przestaje być oczywisty.
Tę
nieoczywistość wzmaga też język. To nie jest prosty niemiecki. To porządna,
gramatycznie bogata uczta językowa. Kehlmann przypomina nam o tym, że istnieje
coś takiego jak mowa zależna i sam się nią bawi. Ten język się smakuje, jego
się nie czyta.
„F” nie jest
książką prostą – jak na literaturę bądź co bądź popularną – ale „do czytania”.
Pozostawia nienasyconym, bo – jak życie – idzie dalej bez jednoznacznego
zakończenia.
Fabuła nie za bardzo mnie zainteresowała, więc raczej nie przeczytam. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuń