"Niewinna" - Taylor Stevens
Vanessa Michael Munroe powraca w pełnej krasie. Po prawie
roku oczekiwania pojawia się w Polsce druga część przygód jednej z najlepiej
wykreowanych kobiet, z jakimi miałam do czynienia w literaturze. Kobiety
silnej, bezwzględnej, ale też cierpiącej. Choć nie z miłości, nie tym razem.
Nie ta książka, nie ta postać. Nie ten świat.
Tym razem z Afryki przenosimy się do Argentyny. Trafiamy do
rzeczywistości sekt i mafii. A może do miejsca, w którym można zadać sobie
pytanie, ile można zrobić dla przyjaźni? W książkach Stevens piękne jest to, że
przekraczają pewne granice – wartości życia i śmierci. Nadają uczuciom więcej
znaczenia niż książki, które gloryfikują miłość i romans. Tutaj przedstawione
jest to w zupełnie innym wymiarze. Bardziej dobitnym, poniekąd realniejszym i
refleksyjnym, choć też na inny sposób niż słodka miłość trwająca wieczność i
jeden dzień dłużej. Gdyby nie Munroe i jej przeszłość, wszystko wyglądałoby
inaczej. Ale to ona jest bohaterką – ona determinuje ten świat.
Munroe w „Niewinnej” działa na zlecenie swojego przyjaciela
– ma za zadanie odzyskać porwaną przez sektę Wybranych córkę byłej członkini
owej grupy. Munroe musi przedostać się do sekty, ponieważ dziewczynka często
przenoszona jest z miejsca na miejsce. Okazuje się, że u Wybranych dzieją się
rzeczy złe, brudne. I czy Michael będzie w stanie poradzić sobie z pewnymi
rzeczami, które ją spotkają? Oczywiście na gruncie psychicznym.
Jeśli chodzi o fabułę, jest słabsza niż w
„Informacjonistce”. Brakowało mi tego bezbrzeżnego zachwytu od początku do końca książki. Zauważałam
nawet potknięcia językowe, co mi nigdy w trakcie czytania nie zdarza (albo moja
koncentracja się poprawiła, albo lektura je uwypukla). Czy to niepasujące
słownictwo, czy też błędy stylistyczne, albo zabawnie przetłumaczone zwroty,
których w polskim się raczej nie używa. Dla mnie jednak nie ma to większego znaczenia.
Ważna jest treść. I choć bohaterka oraz jej otoczenie mnie zachwycało jak i w
poprzednim tomie, to cała historia ratowania Hanny wydała się raczej dodatkiem
do pracy nad kreacją Munroe.
„Informacjonistka” była dla mnie książką wręcz genialną,
„Niewinną” oceniłabym trochę nie po polskiemu jako bardzo świetną, choć gdyby
pozbawić ją bohaterki, oscylowałaby między dobrą a bardzo dobrą. Fabuła
niestety nie przyciąga tak mocno, nadaje zbyt mało znaczenia całej książce.
Najważniejsze rozgrywa się gdzieś w przestrzeni, pomiędzy jedną a drugą
wycieczką do siedziby sekty. Choć sam główny wątek nie jest zły, wycofuje się
na dalszy plan.
Jeśli jednak nie znacie Vanessy Munroe, polecam sięgnąć po
„Informacjonistkę”, a jeśli już ją znacie, „Niewinna” jest bardzo dobrym
rozwinięciem jej osoby. Niestety niedoskonałym. Na szczęście w czerwcu pojawi
się za granicą kolejny tom, może tym razem mocniejszy w wyrazie.
"Informacjonistka" już za mną, chętnie sprawdzę nową ksiażkę autorki :)
OdpowiedzUsuńNie miałam pojęcia, że jest już druga część, pierwsza naprawdę mi się podobała, a zdaj sobie sprawę, jak ciężko utrzymać poziom, to nie będę taka surowa i popatrzę na nią z przymrużeniem oka, bo bohaterkę naprawdę polubiłam. Zresztą i w Informacjonistce miałam wrażenie, że postać Vanessy przysłania fabułę.
OdpowiedzUsuńPogodnych świąt :)
W sumie masz rację, ale tutaj jeszcze bardziej przysłania. Zresztą nie czuję się surowa, po prostu zauważam słabe punkty, ale mimo wszystko mnie zachwyca na swój sposób :).
UsuńPremiera jest drugiego kwietnia :).
No i przeczytałam :) Podobało mi się. Wiesz, podczas czytania nie opuszczała mnie myśl, że część z wydarzeń pochodzi z własnych doświadczeń autorki, bądź jej obserwacji, kiedy była jeszcze w sekcie. Podejrzewam, że napisanie jej było do autorki bardzo trudne.
UsuńTeż mnie nachodziła taka myśl, że ta książka jest terapeutyczna, bo ma swoje korzenie w rzeczywistości.
UsuńZaciekawiłaś mnie niesamowicie!
OdpowiedzUsuń