Recenzje filmowe - Automata (18)
Wcześniej
ukazały się recenzje filmów: Gran Torino (1), Bogowie (2), Chłopiec na rowerze (3), Pokłosie
(4), Grzechy ojca (5), Operacja Argo (6), Bóg nie umarł (7), Jestem (8), Ida
(9), Dwa dni, jedna noc (10), Wątpliwość (11), Gabriel (12), Wiek Adaline (13),
Choć goni nas czas (14), W obcej/cudzej skórze (15), Chce się żyć (16), Weekend
(17)
Dziś:
Automata – Hiszpania, Kanada, USA, Bułgaria; 2014
reż. Gabe Ibáñez
wyst. Antonio Banderas, Andy Nyman, Melanie Griffith, Robert Forster,
Brigitte Hjort Sørensen
Maska homoidalna
Kiedy wraz z początkiem
cyklu rozpoczynającego publikację recenzji filmowych informowałam, że raczej
nie będę pisać o filmach SF, to dobrze się stało, że wprowadziłam do swej
wypowiedzi słówko „raczej”, bo oto teraz o filmie z tego gatunku mogę śmiało
napisać. Tak, obejrzałam film science fiction i jestem z tego zadowolona.
Oczywiście nie tyle z samego filmowego przesłania, z którego zieje samozagładą,
ale z uwagi na całą resztę. Obraz „Automata” był wart pochwały, a przygotowana
na hipotetyczny zarzut, że przedstawiona tematyka jest oklepana, odpowiadam stwierdzeniem:
od tysięcy lat ludzkość żyje - ależ to oklepany temat!
Muzyka oszczędna,
ale podkreślająca pesymizm filmu, ponure, wyzute z estetyki otoczenie, smętne
mieszkania, laboratoria, w których zderza się nieprzewidywalna przyszłość ze
starą, pordzewiałą przeszłością. Krajobrazy? W tej kwestii film nawiązuje do „Mad
Maxa” i „Łowcy androidów”, gdyż miasta są brudne, pełne niewyniesionych koszy
na śmieci i biedaków koczujących w gettach. Problem nie nowatorski, gdyż uwidacznia
motyw alienacji, czyli wymknięcia się spod ludzkiej kontroli zdobyczy
cywilizacji, a od tego już tylko krok do obrócenia się przyszłości przeciwko jej
twórcom. Świat przedobrzył? Raczej.
Ludzie nie
tyle żyją, co egzystują, bo już się do tego przyzwyczaili, bo tak im wyszło.
Najlepiej to uwidacznia Jacq
Vaucan (Antonio Banderas), czyli agent ubezpieczeniowy, który prowadzi rutynowe dochodzenie w
sprawie manipulowania przy jednym z robotów, co jest w tym świecie na wskroś zautomatyzowanym
praktyką niepożądaną. Ingerencja i samoingerencja jest dowodem na złamanie
jednego z dwóch obowiązujących protokołów ochronnych: jeden z nich obejmuje nakaz ochrony
życia ludzkiego, drugi zakaz automodyfikacji robotów. Scenariusz filmu jest całkiem
dobry, mają tu miejsce trafne konkluzje wysuwane nie tyle przez ludzi co… roboty
oraz pełne zuchwałej pychy ludzkie stereotypy. Roboty, emocjonalnie wyważone, z
imponującym spokojem, ale i determinacją podkreślają: „Jeśli my jesteśmy maszynami,
to wy jesteście małpami”.
Niskobudżetowy
obraz, którego producentem - obok zagrania roli Vaucana – jest również Banderas,
pokazał, że Hiszpan postawił na całkiem dobrego konia. Złośliwi twierdzą, że rolę
odtwarzaną przez Melanie Griffith dość szybko „uśmiercił”, nie dając jej się rozwinąć,
bo pewnie przeżywał boleśnie niedawny rozwód z aktorką i pozwolił sobie na właśnie
taką formę zemsty. Ja jestem jednak ponad to i dlatego w tym filmie oceniłam grę
Antonia bardzo wysoko; grał niezwykle naturalnie, oszczędnie, desperacko i
szczerze. Dla mnie - od pewnego czasu - aktor ten stał się drugim Harrisonem Fordem,
który nigdy nie marnuje swego talentu na tandetę. Owszem, może w którymś
momencie zabrakło filmowi impetu, ale początek był świetny i końcówka również,
a to oznacza, że dwie trzecie filmu wyszło obronną ręką.
Skostniałe
sumienia ludzkie w zderzeniu z uczuciowością robotów (tak, „uczuciowością”, nie
ma tu żadnego słownego lapsusu) – to duża gratka na ekranie. Czy nam, ludziom,
nie wstyd, że mimo tego, czym szpikujemy świat od tysiącleci, czyli buty i
zakłamania, egoizmu i filozofii wymierzonej tylko do końca tygodnia, bo przecież
po nas choćby i potop, maszyny, którym daliśmy początek, potrafiły wyzwolić się
z naszego pseudo humanitarnego uścisku?
Dlatego
pozostawiam Wam, Drodzy Czytelnicy, wolną rękę w kwestii oceny robotów, tego,
jak postępowały i do czego dążyły. A jest nad czym się zastanawiać, nad troskliwością,
jaką otoczyły rannego Vaucana transportowanego przez pustynię; nad czułością i
delikatnością, z jaką mechaniczna ręka robotki (bo to była „dziewczyna”)
dotykała policzka ludzkiego niemowlaka; nad szlachetną postawą robotów w
zderzeniu z ludzkim cynizmem. Tylko Vaucan ich rozumie, ale on jest podobno „zdrajcą”.
Tylko on żegna się z robotami, bo one ostatecznie odchodzą. Fascynacja człowiekiem
była tylko chwilowa i szybko przeminęła. W jednej z ostatnich scen filmu robotka
zdejmuje z twarzy homoidalną maskę, która czyniła z niej dziewczynę o wyglądzie
miłej lalki z niebieską czupryną syntetycznych włosów i rzuca ją w piach na znak
symbolicznego zerwania wszelkich kontaktów z rodzajem ludzkim. Robotka ma teraz
twarz uzbrojoną tylko w foremne otwory, kabelki, śrubki i przewody. Straciła atrakcyjność
zewnętrzną na korzyść atrakcyjności wewnętrznej. Takiego dokonała wyboru. Wierzę,
że świadomego.
Mam wrażenie,
że reżyser zadaje nam jedno zasadnicze pytanie: czyżbyśmy jako ludzkość
wynieśli tak zawstydzająco mało z własnych doświadczeń?
Małgorzata
Ciupińska
Komentarze
Prześlij komentarz