Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2012

"Cichy wielbiciel" - Olga Rudnicka

Obraz
Ze zjawiskiem stalkingu spotkałam się jedynie w kontekście gwiazd muzyki i osób, które jeździły za nimi wszędzie, aż ochroniarze rozpoznawali je już z daleka. Ciężko było mi sobie wyobrazić, że w normalnym życiu szarych ludzi stalking również może występować. Zarówno ta niepewność, jak i fakt, że sama autorka i jej powieści mnie fascynują, sprawiły, że na „Cichego wielbiciela” czekałam dość niecierpliwie. Rzadko się zdarza, by książka wzbudzała we mnie wewnętrzne drżenie i napięcie. Z polskich autorek zdecydowanie zwycięża w tej kategorii Bujak, jednak Olga Rudnicka wraz z „Cichym wielbicielem” doprowadzili mnie do podobnego stanu. Myślę, że to wina tej stalkerskiej powtarzalności, tego dźwięczącego w uszach „Martwego morza” Budki Suflera, setek SMSów i świetnego rozwoju akcji i zamieszania emocjonalnego ofiary. Zastanawiałam się w trakcie czytania nad kilkoma rzeczami. Po pierwsze sama byłam kiedyś nękana przez pewną osobę, jednak trwało to tylko pół roku i, konsekwentni

30 dni z książkami. Dzień 8.

Dzień 8 - mało znana książka, która nie jest bestsellerem, a powinna nim być. Czy to odnosi się do bestsellerów w Polsce czy na świecie? Bo o ile wiem, jedna z tych książek taki status osiągnęła gdzieś tam daleko, ale w Polsce zdecydowanie nie, bo po prostu bym o tym wiedziała. Jedna z moich najukochańszych pisarek napisała dwie książki (obecnie trzy, ale trzecia jest kiepska), które są świetne i zdecydowanie powinny być szerzej znane. Bardzo szerzej. "Matka Ryżu" i "Dotknięcie ziemi" są książkami mocno emocjonalnymi i trudnymi. Nie spotkamy tutaj przesłodzonej miłości aż po grób, choć groby i miłość owszem. Akcja pierwszej z nich rozgrywa się najpierw na Cejlonie, a następnie na Malajach, zaś druga najpierw na Bali, a potem w Londynie. I choć obie książki są do siebie trochę podobne, to w jednym momencie nie potrafiłam wybrać, którą z nich lubię bardziej. MR jest historią o rodzinie - o tym, co ją łączy, a co dzieli. O bólu, stracie i miłości poniekąd toksyc

"Informacjonistka" - Taylor Stevens

Obraz
Pierwsza książka, która opowiadała o prawdziwej, cywilizowano-dzikiej Afryce, jaką czytałam, nosiła tytuł „Świat u stóp”. Ten wątek nie był szczególnie rozwinięty, jednak do dziś pamiętam bohaterkę, która dorastała w RPA, jej zakazaną miłość do pewnego mężczyzny i taksówki będące całością złożoną z różnych samochodów. Ten obraz pozostał we mnie do dziś, tak samo jak tęsknota za tamtą książką. „Informacjonistka” przypomniała mi o tych uczuciach i momentami doświadczałam czegoś podobnego. Tę tęsknotę za biało-czarnym światem, w którym prawa są tworzone na bieżąco i więcej wartości ma przekupstwo niż zasady. Miejsca, gdzie jest niebezpiecznie i trzeba doskonale wiedzieć, jak należy się zachowywać. Vanessa Michael Munroe zna to jak własną kieszeń. Wrodzone zdolności obserwowania i przyswajania informacji zrobiły z niej osobę, którą jest obecnie – silną kobietę, o nieprzeciętnej inteligencji, która zdobywa informacje warte fortunę. I choć na pierwszy rzut oka może się zdawać,

"Córka burzy" - Richelle Mead

Obraz
Z Richelle Mead znamy się od czasów serii o Sukubie. Gdy tylko pojawiła się „Córka burzy”, poczułam się zaintrygowana i oczywiście chciałam ją przeczytać. Pojawiły się dwa problemy: nie chciałam wydawać na nią pieniędzy i nie chciałam czytać ebooka. Na szczęście pojawiła się wymianka, z której zagarnęłam dwie książki, na które miałam ochotę. Po długim czasie – bo po pół roku – zaczęłam w końcu czytać i pochłonęłam ją niemal na raz – zostało mi na pół godziny czytania dnia następnego. Z tego można wysnuć dwa wnioski – książka jest dobra i dobrze się ją czyta. Tak zresztą też jest. Po Sukubie i moim zakochaniu w nim autorka miała wysoki próg, którego nie udało jej się przekroczyć, ale uważam, że ta seria sprawi mi równie wiele przyjemności. Ostrzegam, że od drobnych porównań mogę się nie powstrzymać. Kim jest bohaterka, nie jest żadną tajemnicą – zdradza to tytuł, dlatego uważam, że ciężko zaspojlerować. Ona sama jeszcze o tym nie wie, choć każdy inny zdaje się mieć więcej

Stosik wczorajszy.

Obraz
Mam problem ze stosami, który polega na tym, że książki przychodzą mi pod trzy różne adresy i, zanim zdążą się wszystkie książki zebrać do kupy, ja już przeczytam część z nich, a stosik to taka zapowiedź tego, co prędzej czy później nadejdzie. Dlatego powtórki wydają mi się bez sensu. Jednak wczoraj przyszło do mnie pięć książek, więc pomyślałam, że oto nadszedł stosikowy dzień. Obecnie czytam "Informacjonistkę" i jestem w niej już zakochana. Zobaczymy, co będzie dalej. Z utęsknieniem także czekałam na nową powieść Olgi Rudnickiej, którą planuję przeczytać w weekend, gdy wyjadę w bliżej nieokreślone miejsce, o którym wiem jedynie tyle, że nie bardzo mam ochotę dowiadywać się więcej. O tych trzech środkowych nie mam jeszcze nic do powiedzenia, oprócz tego, że zapowiadają się interesująco. Wkrótce nadejdzie na nie czas. A wieczorem opublikuję recenzję "Córki burzy". Oczywiście jeśli nie zapomnę.

30 dni z książkami. Dzień 6 i 7.

Dzień 6 - książka, przy której płaczę. Zwykle nie płaczę przy książkach. Czasem zdarzy mi się jakiś szloch, ale ciężko tu mówić o rzeczywistym płaczu. Niemniej są jednak książki, przy których mi się zdarzyło. Zwrócę uwagę na dwie z nich. Pierwszą książką, przy której się naprawdę rozpłakałam, jest "Stowarzyszenie Wędrujących Dżinsów" . Przed tą książką nigdy mi się nie zdarzyło, a - co ciekawsze - łzy popłynęły mi dopiero w trakcie drugiego czytania, gdy już wiedziałam, że Bailey umrze i wtedy się zorientowałam, że moje łzy kapały na książkę. To jedna z moich ulubionych serii wieku nastoletniego (ostatniego tomu jednak nie lubię). Och, i znowu się wzruszyłam. Może powinnam ją powtórzyć? Drugą, o której chcę wspomnieć, jest "Odyseja kota imieniem Homer" . Ona jest o tyle ciekawa, że... płakałam prawie cały czas, bardzo intensywnie i mało która książka sprawia, że wypływa ze mnie choć trochę zbliżona ilość łez. Nawet nie tyle, że chodzi o kota. Nie tyle, że o ś

"Dracula" - Bram Stoker

Obraz
Wśród zamieszania związanego z modą na różne rzeczy warto się cofnąć do korzeni i zobaczyć, od czego się wywodzą pewne rzeczy zniekształcone przez czas i ludzi. „Zmierzch” Stephenie Meyer sprawił, że wampiry wróciły w łaski czytelników, jednak od normalnego potwora ewoluowały w przystojnych wegetarianów. Ja od dawna chciałam poznać historię, od której wszystko się zaczęło, czyli słynnego „Draculę” Brama Stokera. Legendy sprawiają, że mamy wobec nich jakieś oczekiwania, dlatego też moja przygoda z Draculą została rozbita na dwie części – pierwsza rozczarowana (sto stron), a druga zamieniająca się w powolny zachwyt. Na początku uważałam tę książkę za nudną i szukałam w niej tego, co sprawiło, że jest tak znana. Nie do końca przemówiło do mnie czytanie czegoś, co jest napisane w formie listów, telegramów i dzienników. Nie odczuwałam grozy, nie potrafiłam zaprzyjaźnić się z bohaterami. Jednak w drugim etapie czytania zaczynałam dostrzegać nie tyle horror i potwory, co skupiłam si

"Fight club" - Chuck Palahniuk

Obraz
„Fight club” jest filmem kultowym. Zdaje się także, że książka także należy do tej zacnej kategorii. Muszę przyznać, że mam pewien problem, który dzieli się na trzy części: audiobook, książka i ekranizacja. Wydaje mi się niemożnością pominięcie w moich przemyśleniach któregokolwiek z tych elementów, ponieważ one się uzupełniają w taki sposób, że nie potrafię dokładnie określić, co jest zależne od czego. Pierwszy kontakt miałam z rewelacyjnym audiobookiem czytanym przez Borysa Szyca, którego głos odbijał mi się w głowie przez cały czas i w trakcie czytania nie potrafiłam się go pozbyć. Następnie przyszedł film i Edward Norton jako narrator zupełnie mi nie pasował, ponieważ nie był Borysem Szycem. Później lekkie zmiany fabularne, które zauważyłam w trakcie czytania, także nie dawały mi spokoju. I wtedy też doszłam do wniosku, że to, co było pierwsze, pozostaje najważniejsze w odbiorze przez cały czas. Dlatego w głowie miałam głos lektora, obrazy z filmu (i postacie bohaterów) i